Nikt chyba nie ma wątpliwości, że cieszyński festiwal Era Nowe Horyzonty należy dziś do najciekawszych imprez filmowych w Polsce. Nie oznacza to jednak, że jest to festiwal, który nie budzi kontrowersji czy dyskusji - wręcz odwrotnie. To festiwal trudny i męczący, festiwal, który wymaga od widza ogromnej kompetencji, otwartości i chęci obcowania z kinem niełatwym, czasem wręcz nieznośnym i trudnym do zaakceptowania. O Cieszynie wiele się rozmawia, a bardzo ambitny program ma tyluż zwolenników, co przeciwników. I nie ma się co dziwić, bowiem pod wieloma względami jest to rzeczywiście przegląd wskazujący widzom "nowe horyzonty", a jednocześnie pozostawiający odbiorcę w pewnym rozdarciu. Tegoroczny festiwal Era Nowe Horyzonty był dla mnie i fantastycznego zespołu redakcyjnego, z którym udało mi się pracować, czasem wyjątkowo trudnym i pracowitym.
Małgorzta Grabowiecka w redakcji "Gazety Festiwalowej" |
Najłatwiej ocenić Nowe Horyzonty z perspektywy wielkich międzynarodowych festiwali. Setki tytułów, które nawet bardzo wyrobionemu polskiemu widzowi niewiele mówią, to zazwyczaj przeboje Cannes, Wenecji i Berlina. Lecz są to raczej przeboje dystrybutorskiego undergroundu, złaknionej oryginalności, profesjonalnie zajmującej się kinem, targowej publiczności - szefów światowych festiwali i przeglądów, dziennikarzy oraz naukowców, którzy odwiedzają Cannes czy Rotterdam po to, by wyłonić przyszłe gwiazdy kina artystycznego oraz po to, by wybrać coś (i kogoś), co za kilka lat może stać się hitem. Tak przecież wypromowano Almodovara, von Triera, Hanekego i wielu, wielu innych. O pokazywanych tam tytułach dyskutuje się na łamach międzynarodowej prasy branżowej, gdzie decyduje się o światowych trendach, gdzie szuka się oryginalnego młodego kina, odkurza twórczość zapomnianych mistrzów, poszukuje nowych, dotąd nieeksplorowanych kinematografii. Oczywiste jest więc, że owe przeboje w efekcie mają niewielkie szanse, aby zagościć na ekranach goniących za komercją polskich kin (doskonałym przykładem tytułu, o którym mówił w 2004 roku cały świat był pokazywany w tym roku w Cieszynie Tropikalna gorączka; film, który nie ma najmniejszych szans na dystrybucję, nawet w kilku kopiach). Z tamtej, światowej, perspektywy Cieszyn jest więc przeglądem "kina przyszłości". Organizatorzy świadomie wybierają kino trudne, inne, obrazoburcze, bo przecież nie chodzi tu o schlebianie gustom publiczności. Ba! Wręcz odwrotnie - na Nowych Horyzontach widz ma zostać wytrącony z przyjemnej pozycji "oglądacza", ma wyjść zaszokowany, wstrząśnięty, filmy mają skłaniać do dyskusji i rozmowy, a przyjemność z pewnością nie jest priorytetem przy wyborze repertuaru. Tendencję tę wzmacnia dodatkowo fakt, iż Era Nowe Horyzonty to w istocie przegląd autorski. Nie znajdziemy - lub prawie nie znajdziemy - tu filmów przypadkowych. I choć często zarzucano festiwalowi (a zwłaszcza części konkursowej) zbytnią hermetyczność i jednorodność, organizatorom zaś subiektywność wyboru, to odpowiedź (wytrącająca oponentom wszystkie argumenty z rąk) zawsze była prosta. Za repertuar odpowiedzialni są Roman Gutek, Joanna Łapińska i Jakub Duszyński - to oni, swoimi nazwiskami, firmują ten festiwal i są odpowiedzialni za zestaw prezentowanych filmów. I kropka. Jest to argument przekonujący, ponieważ trudno znaleźć inny festiwal (może jedynie Warszawski Festiwal Filmowy od kilku lat bardzo konsekwentną ręką prowadzony przez Stefana Laudyna), który byłby tak identyfikowany z jedną osobą. A publiczność, która rok w rok przyjeżdża do Cieszyna, po prostu i zwyczajnie chce oglądać to, co chce im pokazywać Roman Gutek. Festiwal - będąc wypadkową światowych trendów i indywidualnych preferencji - oczywiście ewoluuje. Wydaje się, że każda kolejna edycja (przede wszystkim w konkursie i w panoramie) przynosi coraz więcej filmów "skrajnych", czyli ocierających się o granice tego, co powszechnie akceptowalne. Coraz więcej w nich przemocy i scen niemal pornograficznych z jednej strony, a z drugiej - coraz mocniej akcentowane jest "kino bez kina" czyli film niemal "czysty": bez akcji, treści, bohaterów (np. 13 jezior - trzynaście, dosłownie, ujęć amerykańskich jezior). Jednak widzowie - jak na żadnym innym festiwalu - ufają, że mimo wszystko warto takie, bardzo wyrafinowane, eksperymentujące, a czasem kontestujące kino oglądać. Zawsze przecież można wybrać się na filmy z licznych pokazów specjalnych, retrospektyw, cykli dokumentów i esejów oraz na jedną wielu, wielu innych propozycji pozakonkursowych. W tym roku opracowaniem przewodników - czyli katalogu i gazety festiwalowej - zajęli się studenci kulturoznawstwa (przede wszystkim filmoznawstwa z czwartego i piątego roku) pod moją opieką.
redaktor Anna Paprocka z Marcelem Łozińskim, wybitnym polskim dokumentalistą |
Nasza przygoda z Festiwalem Era Nowe Horyzonty i przygotowywanie gazety festiwalowej "Na horyzoncie" było doświadczeniem na wskroś ciekawym. Dodajmy od razu - doświadczeniem niełatwym, które wymagało od nas ogromnego nakładu sił, wielkiej mobilizacji i wytrzymałości. Sam pomysł był odpowiedzią na zjawisko, które - moim zdaniem - daje o sobie coraz częściej znać nie tylko na wydziałach humanistycznych. Myślę tu o ogromnej (i niestety coraz trudniejszej do spełnienia w niestudenckim życiu) potrzebie pracy intelektualnej. Kurczący się rynek oferuje absolwentom uczelni pracę, która coraz rzadziej wiąże się z poważnymi wyzwaniami i ze zaspokojeniem, intelektualnych właśnie, aspiracji. Media, a zwłaszcza prasa, obeszły się z intelektualistami najbardziej brutalnie, co niestety najwyraźniej widać na przykładzie tekstów dotyczących filmów. Poza prasą branżową - oprócz "Kina" przeznaczoną jednak dla kręgów uniwersyteckich - próżno szukać poważnych i wnikliwych recenzji. Kinematografia ma bowiem tego pecha, że od swych początków tkwi w zawieszeniu pomiędzy sztuką a rozrywką, w dzisiejszych czasach wyraźnie ciążąc ku tej ostatniej. Nawet poważne tygodniki mające ambicje intelektualne (np. "Polityka") wolą kilkuzdaniowe, zdawkowe zapowiedzi i streszczenia, niż poważną krytykę. Oznacza to, że tylko nieliczni spośród studentów filmoznawstwa będą mieli w przyszłości możliwość pracować jako filmowi recenzenci z prawdziwego zdarzenia - taki zawód po prostu zanika. Propozycja przygotowywania studenckiej publikacji, zabawy w gazetę festiwalową czy jakikolwiek projekt otwierający przed studentami możliwość twórczej pracy spotyka się zawsze z ogromnym zainteresowaniem. To swoiste laboratorium umiejętności, a czasem jedyna okazja, by spróbować "poważnego" pisania. "Na horyzoncie" miało być właśnie taką zabawą, zamknięciem pewnego etapu wspólnej pracy - okazało się całkiem poważnym wydawnictwem.
Bracia Dardenne (zdobywcy Złotej Palmy 2005) przed projekcją swojego filmu |
Stowarzyszenie Nowe Horyzonty postawiło przed nami bardzo wyśrubowane wymagania. Przede wszystkim gazeta miała być świeża i młodzieńcza, a jednocześnie w każdym calu profesjonalna, zwłaszcza pod względem merytorycznym. Wymagało to od grupy studentów kulturoznawstwa połączenia postawy eksperta z niczym nieograniczoną radością oglądania filmu. Niemal wszyscy przez wiele lat byliśmy widzami cieszyńskiego festiwalu. Co więcej - widzami, którzy nigdy nie bywają bezkrytyczni. Przejście do grona współorganizatorów i przygotowanie gazety oznaczało długie i mozolne przygotowywania, szukanie materiałów w światowej prasie i katalogach z Cannes, Berlina, Wenecji, Rotterdamu. Przy okazji tej mrówczej pracy zaproponowano studentom przygotowanie pod moją redakcją części katalogu dotyczącej trzech najważniejszych elementów festiwalu: konkursu, panoramy i dokumentów/esejów.
Przed "Pałacem Festiwalowym" |
Wysoki nakład (około 3000 egzemplarzy, podczas gdy na średniej wielkości festiwalu podobne wydawnictwa rzadko wychodzą poza ramy 500 egzemplarzy) oznaczał, że pod względem edytorskim gazeta musi być w każdym, najmniejszym nawet, stopniu przygotowana, że nie możemy pozwolić sobie na improwizację, brak zdjęcia czy pomysłu na wygląd strony. Stroną graficzną gazety zajął się Marcin Wysocki ówczesny student katowickiej ASP, który zaprojektował gazetę w ramach swojego dyplomu magisterskiego. Oprócz gazety powstał cały szereg elementów promocyjnych "Na horyzoncie" (koszulki, pocztówki, wizytówki, portal internetowy, filmik reklamowy etc.). Projekt, który powstawał pod okiem profesora Michała Klisia, został uznany za najlepszy dyplom 2005 roku, a Marcin Wysocki otrzymał medal rektora katowickiej ASP. Założenia graficzne oparte zostały na koncepcji merytorycznej, którą przygotowywała cała redakcja. Dzięki pomocy naszego rektora, pana profesora Wojciecha Świątkiewicza, udało się dofinansować gazetę ze środków Uniwersytetu Śląskiego, zaś dzięki życzliwości pani Jany Raclavskiej z polonistyki w Ostrawie mogła powstawać czeska wersja (w wydaniu papierowym właściwie osobne wydawnictwo). Dla mnie niezwykle cenne było wsparcie profesora Andrzeja Gwoździa, który cały czas czuwał nad naszymi postępami oraz profesora Piotra Wilczka, który od samego początku sprzyjał projektowi.
Redaktor Wojciech Stupnicki rozmawia z Filipem Remudą reżyserem filmu "Czeski sen" |
Gazetę tworzyło osiemnaście osób: Karolina Brongiel, Aneta Głowacka, Małgorzata Grabowiecka, Katarzyna Ochońska, Anna Paprocka, Iwona Sobczyk, Agata Tecl, Katarzyna Waletko, Joanna Pyrcz, Jarek Cyfra, Radosław Folta, Wojciech Stupnicki (studenci kulturoznawstwa) oraz Pola Sobaś (absolwentka kulturoznawstwa, profesjonalnie zajmująca się redakcją tekstów w jednym z największych polskich wydawnictw), Marcin Grabowiecki (absolwent WRiTV oraz student opawskiego uniwersytetu - nasz fotograf), Marcin Wysocki (ASP), Bartłomiej Moczulski (absolwent informatyki UJ oraz produkcji w łódzkiej Filmówce), Natalia Raclavska (nieoceniona tłumaczka) oraz ja. Przez jedenaście morderczych dni i nocy autorzy zbierali materiały, szukali tematów, przeprowadzali wywiady, opisywali filmy, tworzyli na bieżąco stronę internetową. Jedenaście nocy, podczas których złożona gazeta "wędrowała" do drukarni w Mikołowie po to, by o dziewiątej trafić do rąk czytelników. Nie było wydarzenia, które nie znalazłoby się na naszych łamach, nie było gościa, z którym nie udałoby się przeprowadzić rozmowy (czasem absurdalnej, jak w przypadku Oskara Dawickiego, który nie chciał się przyznać do tego, że jest Oskarem Dawickim, czasem bardzo poważnej i intelektualnej, jak w przypadku Andrzeja Wajdy, zdobywców Złotej Palmy braci Dardenne czy zagadkowego Kima Finna, efemerycznej, jak niemal nieistniejąca rozmowa z Monk lub błyskotliwej jak w przypadku Filipa Remudy). Wydaje mi się, że stworzyliśmy gazetę bardzo autorską, daleką od schematów i tandety prasy codziennej. Praca w niej była dla studentów okazją do otarcia się o twórców kina z najwyższej półki i była świetnym sprawdzianem ich dojrzałości, nie mówiąc już o wymiarze edukacyjnym całego przedsięwzięcia. Ogromny wysiłek, jaki włożyliśmy w przygotowanie "Na horyzoncie" daje sporą satysfakcję i pozostawia nadzieję, że być może są jeszcze odbiorcy czekający na poważne teksty o poważnym kinie.
Joanna Malicka
Autorka jest doktorantką w Zakładzie Filmoznawstwa i Wiedzy o Mediach.