Nadchodzą Święta, więc wypada złożyć życzenia. Trzeba się z tym śpieszyć, bo z moich wieloletnich obserwacji wynika, że ferie świąteczne są w tym roku krótsze, więc można nie zdążyć ,,obkolędować" wszystkich, którym chciałoby się nieba przychylić. To, nawiasem mówiąc, postępująca tendencja: pracujemy coraz więcej i zapewne wysunęliśmy się na czoło rankingu polskich uczelni pod tym względem. Także w konkurencji ilości godzin rektorskich w ciągu roku trudno nas pokonać, jeśli tabelę ustawić w porządku rosnącym. Szkoda tylko, że takiego rankingu nikt nie publikuje, a w każdym razie nie słychać, aby rzeczywisty czas poświęcony na realizację zajęć był brany pod uwagę przez medialne i samozwańcze instytucje naukometryczne. Owszem, są uczelnie plasujące się w rankingach wyżej od naszej, ba, są takie, z których bierzemy przykład, gdy trzeba zwiększyć wymiar obowiązkowych pensów, ale koledzy z Krakowa ze zdziwieniem dowiadują się, że w Katowicach nie było żadnego długiego weekendu, bo w piątek po Święcie Niepodległości wykłady i ćwiczenia odbywały się normalnie. To znaczy normalnie w zasadzie się nie odbywały, bo na bardzo wielu kierunkach w żaden piątek nie ma zajęć na studiach dziennych. Wygląda na to, że w pozostałe cztery dni lubią tam męczyć studenckie mózgi od rana do późnego wieczora. Co na to Unia Europejska? Czy to zdrowe dla młodych umysłów? Dlaczego nikt nie zajmuje się kwestią udręczenia intelektualnego? Jeśli zaś higiena pracy nie cierpi, czyli jeśli tych zajęć od poniedziałku do czwartku nie ma zbyt wiele, to czemu właściwie studia są pięcioletnie? Może dałoby się zmieścić je w czterech latach, skoro można je upchnąć w czterech dniach tygodnia?
Nie nawołuję do mniej wytężonej pracy, ale studiowanie nie polega chyba wyłącznie, ani nawet przede wszystkim na odsiedzeniu przepisowej ilości godzin. Niestety zdaję sobie sprawę, że dzisiejszy świat z coraz większym entuzjazmem realizuje program wyrażony przez grafitti, które ukazało się podczas uczty Baltazara: wszystko ma być w nim policzone, zważone i rozdzielone. Jak się to skończy dla świata, nie wiem. Dla Baltazara nie była to dobra wiadomość. Nie jestem też pewien, czy jest to dobry program dla uniwersytetów. Co prawda urzędnicy mogą teraz porównywać wskaźniki w Suwałkach i w Krakowie, albo w Katowicach i w północno-wschodniej Laponii, ale czy uniwersytety stworzono po to, by ułatwiać pracę urzędnikom? Przez setki lat uczelnie wyższe raczej dostarczały urzędom problemów, bo to, co się tutaj dzieje nie jest na urzędniczą głowę. Teraz biurokracja bierze odwet. Dzięki komputerom mogą sobie, nie ruszając się zza biurka liczyć, ważyć i rozdzielać, tworzyć algorytmy i, co zapewne dla nich najważniejsze, przestać polegać na opinii wysoko utytułowanych, ale kompletnie nie pasujących do schematów uczonych.
Rys. Marek Rojek |