Wielki blaszany prom pokraczny i majestatyczny, mający przewieźć trzystu pasażerów do Kalkuty. Tłumy ludzi dyskutują, rozmawiają, krzyczą do siebie, charakterystyczny zapach potu, wielka kolejka Hindusów czekająca na kontrolę lekarską, której nikt nie uniknie. Wszyscy wyczekując na swoją kolej kłębią się na schodach prowadzących do gabinetu lekarskiego, a właściwie do ciemnego pomieszczenia, na środku którego stoi stary stół pamiętający jeszcze czasy panowania brytyjskiego.
Plaża Ao Phra Nang - Krabi |
Długoszyja kobieta z wioski Ban Huai Sua Tao |
Wat Suthat, posągi Buddy (Bangkok) |
Pierwszy dzień spędziłem na poznaniu struktury statku, ostatecznie doszedłem na szósty pokład klasy pierwszej. Przystanąłem zdziwiony, czytając tabliczkę, iż pasażerowie klasy bunk nie mają wstępu na ten pokład, no cóż musiałem wrócić do swojej pryczy, z której wszystkimi możliwymi otworami wychodziły duże czarne błyszczące, obleśne karaluchy. Zjadłem zakupione wcześniej banany i postanowiłem iść do biblioteki, która miała być dobrze wyposażona. Nie znalazłem tam żadnej ciekawej książki, a te, które były napisano w jeżyku hindi lub bengalii. Spotkałem tam jednak człowieka, który raz dziennie pełnił godzinny dyżur w tej pseudobibliotece i na wieść, iż przybyłem tu z Polski stwierdził, że on kiedyś był w Polsce, a statek którym płyniemy zbudowany był w Szczecinie w 1971 roku. Zainteresowało mnie to tak bardzo, że przez wszystkie dni rejsu rozmawialiśmy codziennie godzinę o Polsce, Andamanach i o historii.
Drugiego dnia zgłodniałem i postanowiłem wykupić sobie obiad, już od rana po całym dolnym pokładzie rozchodził się, a właściwie rozlewał w gęstym, wilgotnym powietrzu zapach kardamonu, cynamonu oraz ostrych papryczek chili. Dowiedziałem się, że trzeba wykupić kupon na obiad, więc tak zrobiłem, a około godziny 18 skierowałem się w kierunku miejsca wydawania posiłków. Dostałem talerz ryżu mocno zaprawionego kurkumą oraz czerwoną i zieloną maź służącą jako spoiwo i podkreślacz smaku ryżu.
Po pięciu dniach dopłynąłem do Kalkuty, stolicy Zachodniego Bengalu, w której tym razem jestem tylko tranzytem. Następnego dnia rano poleciałem do Bangkoku.
Dziewczynka z plemienia Wielkouchych Karen |
Przyzwyczajony do specyficznego indyjskiego brudu zostaję rzucony na nieskazitelnie czystą podłogę hali przylotów, w której porozwieszane są setki orchidei mieniących się w wszystkich kolorach tęczy. Spokojnie wędruję na przystanek kolei podmiejskiej, która za grosze dowozi mnie do centrum stolicy Tajlandii. Stąd powędrowałem, prowadzony przez przewodnik Lonely Planet, do dzielnicy oferującej najtańsze noclegi. Cały dzień spędziłem na przyzwyczajaniu się do uporządkowanych ulic, czystych zielonych trawników i skwerków miejskich. Spacerowałem tak do późnego wieczora. Podziwiałem złote sklepienia buddyjskich watów cudownie odbijające światło. Przyzwyczajałem się do tajskiej wspaniałej kuchni, objadając się pieczonymi na patykach ośmiorniczkami.
Następnego dnia odjechałem z dworca głównego Hua Lam Phong, kierując się na północ. Po około dwudziestu godzinach dotarłem do Chiang Mai. Potem jeszcze tylko 8 godzin autobusem i byłem w Mae Hong Son. Prawdziwym problemem okazały się zakręty - 2000 na odcinku 350 km!
Obszar północnej Tajlandii zamieszkiwany jest przez wiele plemion górskich m.in. Homong, Lahu, Karenowie, Akha, Lisu czy Lawa. Moja wizyta na północy była związana bezpośrednio z tymi właśnie plemionami. Równorzędnym celem było zapoznanie się z bioróżnorodnością tych obszarów. W związku z poczynionymi założeniami wypożyczyłem motor i w kilka dni przejechałem prawie 500 km. Odwiedziłem wioski długoszyich kobiet z birmańskich plemion Paduang, które prześladowane w ojczyźnie musiały wyemigrować ze swojego kraju. Obecnie Paduangowie mieszkają w trzech wioskach. Ban Nai Soi oraz Ban Huai Sua Tao odwiedziłem, a trzecią Ban Nam Phiang Din leżącą najdalej w kierunku południowym odwiedzę następnym razem. Kobiety mieszkające w tych wioskach żyją właściwie z turystyki. Jest wiele hipotez powstania zwyczaju wydłużania szyi. Z jednej z nich dowiedziałem się, że matka plemienia była smoczycą o bardzo pięknej i długiej szyi, a noszenie wielokilogramowych zwojów ma na celu złożenie jej hołdu. Z innej hipotezy dowiadujemy się, że kobiety zabezpieczały się w ten sposób przed atakiem tygrysów.
Podróżując motorze przemierzałem dziesiątki kilometrów wilgotnych lasów. Co jakiś czas widziałem węże, które wygrzewały się na rozgrzanym asfalcie. Strach ogarniał mnie w momentach, gdy pomyślałem o perspektywie spędzenia nocy w tym gąszczu bujnej nieokiełznanej zieleni, która odzywała się różnorakimi głosami, nieznanymi mi wcześniej.
Następnym etapem mojej wyprawy była 52-godzinna podróż na południe Tajlandii. Najważniejszym problemem była sprawa logistyki - by nie zatrzymując się nigdzie na nocleg dotrzeć jak najszybciej na przylądek Laem Phra Nang. Po dokładnym zaplanowaniu przejazdu wsiadłem do autobusu, którym dojechałem do Chiang Mai, a następnie spędziłem miło prawie 20 godzin w nocnym pociągu do Bangkoku. Tam miałem cztery godziny na zorganizowanie autobusowego przejazdu do Surat Thani i zakupienie ulubionego phat thai, najbardziej popularnego ulicznego posiłku w Tajlandii, czyli makaronu z kiełkami, jajkiem, warzywami i orzechami ziemnymi. Następna noc w autobusie - całkiem wygodnym. Rano szybka przesiadka, jeszcze 4 godziny i jestem w Krabi. Teraz jeszcze tylko godzinka łodzią i już jestem. Dotarłem do celu. Rozglądam się za tanim noclegiem, ale tu tylko drogie, bardzo drogie domki. Na szczęście, uratowało mnie dwóch Australijczyków, którzy przekazali mi informacje o tanim "geust house" z kilkoma bambusowymi chatkami i usytuowanymi na plaży. Potem szybki posiłek i pomysł, by się przespać. Po chwili nagły przypływ sił i żądza zobaczenia nowego miejsca wygrywa ze zmęczeniem. Wychodząc z lasu widzę to, co wcześniej widziałem tylko na zdjęciach w przewodnikach i albumach - ogromne wapienne formacje tworzące niesamowity, wprost kosmiczny, bajkowy krajobraz. Pusta plaża, zostawiam więc wszystkie swoje rzeczy i wchodzę do przejrzystej, lazurowej i bardzo ciepłej wody. Odpływam od brzegu i patrzę w kierunku plaży, czuję, że całe moje zmęczenie odeszło, czuję się jak w raju. Myślę, że mógłbym zostać tu na zawsze, a z drugiej strony znając siebie nie wytrzymałbym w jednym miejscu do końca życia…
Krzysztof Pyszny
Autor jest studentem Międzywydziałowych Studiów Ochrona Środowiska, od kilku lat podróżuje po Azji.