Nareszcie czerwiec. Chyba już mamy dosyć tej bieżącej krzątaniny, w tym roku obfitującej w dodatkowe atrakcje, czyli wybory. Będzie jeszcze czas na powitanie nowych władz, które zaczną działać w nowym roku akademickim. Dajmy im wytchnąć po emocjach i pomyśleć o wszystkich wymiarach dzieła, którego się podjęły. Pomówmy raczej o sprawach przyjemnych, jak na przykład nadchodzące wakacje - najlepszy okres dla pracy naukowej. Albo pomówmy o czymś odległym i nierealnym, jak podwyżki zarobków i stypendiów - tak przyjemnie pomarzyć, zaś nadchodzące lato odsuwa w cień jesienno-zimowe lęki i wiosenne przesilenia. W końcu możemy sobie jechać na wczasy pod gruszą fundowane przez Dział Socjalny, a ponieważ sytuacja ekologiczna wciąż się poprawia, więc nie jest wykluczone, że znajdziemy gruszę stosunkowo niedaleko. Dzięki temu starczy na dojazd, a może i na jakiś płyn chłodzący, jeśli oczywiście nie jesteśmy przywiązani do wykwintnych marek wody mineralnej.
Wokół pieniędzy często krążą rozmowy ludzi uniwersytetu. Aż dziwne, że tylu mądrych ludzi, którzy potrafią odkryć tajemnice przyrody i ludzkiego umysłu, nie potrafi wszakże znaleźć pieniędzy. Często narzekamy na władze, które utrudniają te poszukiwania straconego czasu (czas to pieniądz jak wiadomo). Ostatnio jednak władze postanowiły pomóc uczonym i wprowadzić odpłatność za studia. Tak to w każdym razie wygląda w świetle wypowiedzi naszych dobrodziei. Nie dajmy się jednak oślepić. Po latach doświadczeń mam pełne zaufanie do władzy, że nie da nam pławić się w luksusie, dzięki czemu żaden z potomnych nie będzie nam zarzucał, że sprawy ciała przedłożyliśmy nad sprawy ducha. Już zresztą słychać, że niektóre pomysły w istocie zubożą uczelnie, które zarobią mniej, gdy przy wprowadzaniu współodpłatności obniży się stawki dla studentów zaocznych. W każdym razie takie projekty były aktualne w maju. Co będzie w czerwcu, a tym bardziej co się stanie do września, to trudno powiedzieć. Ostrożność nakazują takie na przykład doświadczenia, jak dojrzewająca podczas ostatnich wakacji koncepcja podziału administracyjnego kraju. Swoją drogą, biorąc pod uwagę osiągnięcia niektórych kolegów z Uniwersytetu Opolskiego, zwłaszcza jednego specjalisty od obozów koncentracyjnych w czasie drugiej wojny światowej, może to i lepiej, że oni mają swoje własne województwo. Nasz Uniwersytet i tak ma dość problemów wynikających z niedawnej historii; szkoda byłoby, żeby ktoś pomylił dwa uniwersytety z tego samego województwa. A tak to oni mają swoich historyków, a my swoich i może nas jednak w Warszawie nie pomylą.
Oczywiście przyjemnie byłoby nie mówić o pieniądzach, a zamiast tego je mieć. Gdybyśmy na przykład byli wyposażeni w stały dochód z jakichś za przeproszeniem żup solnych, albo innego, bardziej intratnego przedsięwzięcia, to nie musielibyśmy rozpraszać swej cennej uwagi, dyskutując po gabinetach, jak by tu jeszcze gdzieś co nieco dorobić. A zresztą, może to jest utopia. Od kiedy nauką zajmują się nie tylko mnisi, to dyskusja na temat niskich uposażeń trwa. Nawet nasi koledzy zachodni, których zarobki często stawiamy za niedościgły wzór naszym władzom, też miewają powody do zmartwień; jeśli akurat zadowalają się dochodem osobistym i nie mają ciągot do życia na wysokiej stopie, to z pewnością chcieliby otrzymywać trochę więcej środków na badania. Czyż własne badania nie są najdroższe sercu każdego uczonego? Ile je trzeba cenić, tego niejeden się nie dowie straciwszy szansę na uzyskanie grantu. Wydatki na siebie i swoją rodzinę, koszty badań, a tu jeszcze mury uczelni się starzeją, nie wiadomo skąd brać fundusze na pokrycie tych wszystkich potrzeb, zwłaszcza, że najtęższe głowy proponują obniżenie podatków, a więc mniejsze wpływu do kiesy naszego głównego sponsora. Jedną z ostatnich desek ratunku może być tak często poniewierana, a jakże wartościowa cecha społeczna, czyli snobizm. To w dużym stopniu dzięki snobizmowi , "sektor naukowy" w ogóle rozrósł się do dzisiejszych rozmiarów. Któż nie chce być elitą, albo przynajmniej o elitę się ocierać? Napoleon cenił uczonych, jednak równie cenił osły, każąc swym żołnierzom w Egipcie szczególnie troskliwie chronić te dwa filary rewolucyjnej Francji.
Od tego czasu znaczenie uczonych wzrosło i nikt już nie pozwoliłby filozofom mieszkać w beczkach. Wszelkie badania opinii nieodmiennie upewniają nas o niezwykle wysokim prestiżu nauki i profesorów. A może by tak ten snobizm nakarmić? Odcinam się od ekstremalnych rozwiązań w rodzaju nadawania doktoratów honoris causa naszym dobroczyńcom. Ale ponieważ tyle przykładów czerpiemy zza oceanu, to dlaczego nie wykorzystać tamtejszego pomysłu nadawania imion bogatych fundatorów różnym obiektom uniwersyteckim? Jeśli ktoś może, to niech ufunduje bibliotekę uniwersytecką swojego imienia. A jeśli nie może, to niechby ze szwagrem kupił ze cztery krzesła, które obok nieodzownej nalepki inwentarzowej będą dumnie prezentować nazwiska ofiarodawców. Przy okazji proponuję opracować szczegółowy regulamin,, poświęcania" darów. Biblioteka - z udziałem rektora w gronostajach, bankiet, wykład ojca matki wszystkich bibliotek, czyli profesora Malickiego. Wydziałowe centrum komputerowe - prorektor bez gronostajów, lampka szampana (bezalkoholowego, he, he!), uruchomienie programu,, Windows 98" przez fundatora (program zawiesi się we własnym zakresie). Krzesła - wicedyrektor Instytutu, kawa, inauguracyjne posiedzenie. Mam jeszcze kilka pomysłów, ale czekam aż się należycie rozwiną w ciepłych promieniach letniego słońca. Tego ostatniego wszystkim życzę. Pomysłów oczywiście też.