czyli o paryskiej "Kulturze" odc. 3

ŚLADAMI JULIUSZA MIEROSZEWSKIEGO

Myślałem o takim spotkaniu jeszcze przed wyjazdem do Paryża. Rozmowie z pisarzem, który stał się ważnym świadkiem polskiej rzeczywistości XX wieku. Autorem "Zniewolonego umysłu" - jedynego w swoim rodzaju świadectwa totalitarnego zawładnięcia umysłami polskiej inteligencji. Współtwórcą dzieła paryskiej "Kultury", publikującym tam swoje wiersze i eseje, wydającym w Instytucie Literackim Jerzego Giedroycia większość swoich książek.

Czesław Miłosz z autorem artykułu

Czesław Miłosz związał się z paryską "Kulturą" w 1951 roku, tuż po podjęciu decyzji o pozostaniu na Zachodzie. Niedoszły pracownik polskiej ambasady w Paryżu, wybierający wolność i ukrywający się w Maisons - Laffitte, był wtedy atakowany zarówno przez swoich krajowych kolegów po piórze, jak i emigrantów. Ci uważali jego decyzję za nieautentyczną, wynikającą z konformizmu, oskarżali pisarza o kryptokomunizm.

Miłosz wyjaśniał powody swojej decyzji na łamach paryskiej "Kultury", ogłaszając w maju 1951 roku artykuł pt. : "Nie". "Do zrobienia tego kroku - pisał poeta - zmusił mnie jeden, ale podstawowy wzgląd. Jestem głęboko przekonany, że człowiek nie powinien kłamać. [... ] Naczelnym obowiązkiem poety jest mówić prawdę. Jeżeli on, któremu jest dany wielki dar, dar słowa, zgodzi się na rolę płatnego, nadwornego błazna, któż będzie spełniał zaszczytną funkcję mówienia prawdy, jaka od wieków jest powołaniem poetów? ".

Dla pisarza rzeczywistość w powojennej Polsce nie była jednakże tak jednoznacznie negatywna, jak dla pozostających na emigracji twórców. "[... ] cieszyłem się, [... ] że robotnicza i chłopska młodzież zapełnia uniwersytety" - mówił dalej pisarz - że została przeprowadzona reforma rolna, a Polska zmienia się z kraju rolniczego w przemysłowo rolniczy". Jednak pogłębiający się stalinizm, ograniczanie swobody twórczej literatów, próba uczynienia z nich piewców nowego ustroju, spowodowały zmianę myślenia Miłosza. Opisał on później szczegółowo rolę i miejsce twórców w hierarchii państwa komunistycznego; pisarzy, którym nakazywano nie "myśleć, ale zrozumieć" realia epoki odgórnie zdefiniowanej, nie znajdującej więc miejsca na samodzielność i inwencję myślową. Zauważał swoiste rozdwojenie pomiędzy własną powinnością artysty, a wymaganiami totalitarnej rzeczywistości. "Dosięga się wreszcie punktu, w którym odpowiedzi samemu sobie na pytanie, czy jest się poganinem, czy nawróconym, nie da się dłużej odkładać" - konkludował poeta.

Krakowskie mieszkanie Czesława Miłosza

W artykule Miłosz poruszał także kwestię spojrzenia "z wewnątrz" na powojenny świat wychodźstwa. "Mój stosunek do politycznej emigracji polskiej - pisał dalej - był co najmniej ironiczny: na kimś, kto rozumiał dynamikę przemian zachodzących w Polsce, spory kilkuosobowych stronnictw robiły wrażenie bezużytecznej zabawy, a same postacie tych polityków wyglądały jak figury z wodewilu. Miałem więc powody, aby się trzymać nowej Polski [... ] i tak było do czasu, gdy postanowiono mnie, tak jak i innych, podobnych do mnie pisarzy, ochrzcić. Wtedy powiedziałem: ŤNieť".

Postawa Miłosza nie była zjawiskiem odosobnionym. Wielu pisarzy, pozostających w Polsce po zakończeniu wojny, przeżywało podobne dylematy intelektualne, próbując wypełniać swą rolę artysty, a równocześnie zachować własne intelektualne oblicze. Niewielu z nich mogło jednak, korzystając z możliwości swobody wypowiedzi, określić własną drogę myślenia, przedstawić złożoność sytuacji i wynikających z niej zachowań. Tzw. "sprawa Miłosza" wzbudziła jednak wiele kontrowersji na emigracji, spowodowała personalne ataki na pisarza ze strony pozostających na obczyźnie twórców.

* * *

W mroźne grudniowe popołudnie trafiam do krakowskiego mieszkania Czesława Miłosza. Rozmowa ma dotyczyć Juliusza Mieroszewskiego, choć dla poety jest to temat nieco odległy. I choć w jednym z listów napisał: "Mieroszewskiego znałem mało i nie myślę, żebym miał wiele na jego temat do powiedzenia", nie rezygnowałem z próby kontaktu. Mieroszewski był bowiem jednym z nielicznych obrońców Miłosza wśród Polaków na wychodźstwie. Dla publicysty z Londynu sprawa poety stała się przyczynkiem do szerszego spojrzenia na dogmatyczne spojrzenie części emigracji; skrzywienie myślowe, dotyczące już nie tylko Polski postulowanej, ale i tej, obiektywnie istniejącej.

W ogłoszonym w 1951 roku na łamach "Kultury" tekście: "List z Wyspy. Sprawa Miłosza" Londyńczyk zauważał, że opinia emigracyjna, skupiona rzekomo na sprawach Polski, zupełnie się od nich w rzeczywistości odcina. Takie oderwanie powoduje, że sprawę Miłosza ocenia się przy pomocy własnych, wykształconych na obczyźnie szablonów; postawę i drogę życiową poety rozpatruje, nie bacząc na faktyczne realia kraju "za żelazną kurtyną". Dla publicysty było jasne, że emigracja, mając na sztandarach hasło walki z komunizmem, potępia go bez namysłu, czy chęci na jego określenie. Zauważał, że w przeciwieństwie do elit w Kraju, politycy emigracyjni nie znają publikacji Marksa, czy Lenina (czego, co prawda - należy zaznaczyć - nikt od nich przecież nie wymagał), odrzucając bez specjalnych badań i dociekań całość doktryny.

Mieroszewski widział w Miłoszu przykład intelektualisty, będącego "między młotem a kowadłem konfliktu", przeżywającego wiarę w komunizm, a następnie jej upadek. Była to jednak dla Londyńczyka ewolucja zasługująca na uwagę, a nie pospiesznie formułowane, krzywdzące oskarżenia "nieprzejednanych" emigrantów. Zauważał, jak łatwo o niesprawiedliwe oceny z oddalenia, kiedy nie poznało się na własnej skórze realiów totalitaryzmu, nie przeżyło ich "w zmaganiach ze samym sobą". Potępiał postawę emigracji, uważając ją za wyraz niebywałej wyższości tych, którzy, w przeciwieństwie do przybysza z kraju "Nowej Wiary", wiedzieli o realiach komunizmu "wszystko" i "od razu". Mieroszewski przestrzegał, że tego rodzaju postawa niebezpiecznie oddala emigrantów od Kraju, jest więc zaprzeczeniem ich psychologicznej misji.

Kiedy zapytam poetę o jego reakcję na ten artykuł, zauważy, że był to właściwie odosobniony głos publicystyczny w początkowym okresie jego pobytu na Zachodzie. Dopiero w kilka miesięcy później, również na łamach "Kultury", ukazało się, podpisane przez 32 pisarzy, "Oświadczenie". Sygnowane również przez Mieroszewskiego, nawiązujące do "sprawy Miłosza", apelowało do emigracji o rewizję poglądów na temat uchodźców z Polski. Dla pisarza był to jednak okres wyjątkowo trudny. Słowa krytyki padały bowiem nie tylko ze strony polskiej emigracji, ale i z ust francuskich intelektualistów, wierzących w Stalina i stworzony przez niego ustrój, nie mających pojęcia o faktycznej rzeczywistości w krajach zależnych od komunistycznej Rosji. Słysząc to, przypominam poecie słowa Gombrowicza, który po ukazaniu się "Zniewolonego umysłu" pisał w swoim "Dzienniku": "Pojedynek polskiego, nowoczesnego pisarza z Zachodem, gdzie gra toczy się o wykazanie własnej wartości, siły, odrębności, jest dla mnie ciekawszy, niż cała analiza spraw komunizmu". Problem wytłumaczenia swojego "własnego, odrębnego przeżycia", stanowił więc genezę powstania "Zniewolonego umysłu", ale i główny imperatyw myślowy Miłosza, atakowanego z dwóch stron za swoją postawę.

Wśród Polaków na emigracji panowała opinia, że poeta jest w rzeczywistości wysłanym z Polski agentem służb specjalnych. Będący dla nich przykładem oportunisty, stał się jednym z bohaterów wydanej pod pseudonimem broszury. Z jej treści wynikało, że jest jednym z trzech kryptokomunistów, w sąsiedztwie Gombrowicza i Orwella... W atmosferze takiej nagonki, "Kultura" była więc dla pisarza ratunkiem nie tylko w wymiarze literackim, ale i obyczajowym. Jerzy Giedroyc, udzielający poecie schronienia w Maisons - Laffitte, wydający kolejne książki poetyckie i eseistyczne, przyjmował postawę dalekowzrocznego protektora, dla którego wcześniejsze uwikłanie Miłosza w komunizm nie musiało oznaczać intelektualnej i fizycznej banicji. Redaktor "Kultury" zwracał uwagę na jego możliwości twórcze, niezależnie od artykułowanych przez samego pisarza pesymistycznych ocen statusu emigranta, i wynikającego z nich braku wiary w sens pisania. I choć dzisiaj we wspomnieniach Giedroycia, czy Zofii Hertz, można przeczytać o różnicach w poglądach Miłosza i gospodarzy domu "Kultury" (kłótnie dotyczyły np. stosunku do stalinizmu, czy roli marksizmu w Polsce), nie przeszkadzało to rozwijaniu się przyjaźni pisarza ze środowiskiem podparyskiego miesięcznika. Po wielu latach, pisząc tekst o "Kulturze", Miłosz nazwie go "przykładem hołdu, składanego przez grzech cnocie"...

* * *

Samego Mieroszewskiego autor "Rodzinnej Europy" wspomina z sympatią, odtwarzając w pamięci wspólne spotkanie, podczas któregoś z pobytów w Londynie. Zauważa jednak, że sam nie bardzo interesował się teoriami Londyńczyka. To tłumaczy zapewne początkową niechęć do podjęcia tego tematu, ale mimo to nie daję za wygraną. Miłosz zwraca uwagę na swój ówczesny sceptycyzm, dotyczący wpływu myślenia politycznego w Paryżu na rozwój sytuacji w Polsce; zastanawia się, czy z pozycji emigracyjnego publicysty można faktycznie oddziaływać na opisywane zdarzenia historyczne. I choć trudno może odmówić słuszności takiemu rozumowaniu, to jednak warto się zastanowić, o ile uboższy przy takim nastawieniu byłby dorobek myśli politycznej; ilu nie zaistniałoby opinii, jak wiele dyskusji i myślowych teorii nie ujrzało by "światła dziennego"...

Tym jednak, co łączyło Miłosza z "Kulturą", i w tym przypadku również z Mieroszewskim, było zainteresowanie dla sąsiadów ze Wschodu, polityka wobec narodów Litwy, Ukrainy, Białorusi i Rosji. Pochodzącemu z ziem wschodnich poecie, sprawy te były szczególnie bliskie i linia myślenia Giedroycia była zgodna z jego poglądami. Krytykował on jednakże wydawanie przez "Kulturę" egzemplarzy w języku rosyjskim, uważając je za swoistą ingerencję w sprawy sąsiadów. "Wydaje mi się, że włączenie tam mojego rozdziału o Rosji [przedruk z "Rodzinnej Europy". M. K. ] mogło trochę obrazić niektórych Rosjan" - powiedział mi poeta. Tekst ten, mówiący o stosunku Marksa do Rosji, bywał później często usuwany przez Miłosza z różnych obcojęzycznych wydań książki.

Poeta zdecydowanie pozytywnie oceniał politykę Giedroycia wobec Ukrainy. Poza publikacjami Mieroszewskiego, zwracał uwagę na teksty Jerzego Stempowskiego, który już w dwudziestoleciu międzywojennym pisał artykuły, krytycznie oceniające politykę administracji państwa wobec mniejszości ukraińskiej, wskazując równocześnie na niesłychaną zdolność organizacyjną Ukraińców. "Czyli tu linia polityczna Stempowskiego i Giedroycia się spotykały" - powiedział mi pisarz w rozmowie. Obecna polska polityka wschodnia, czerpiąca z doświadczeń myślowych "Kultury", stanowi dla Miłosza źródło satysfakcji, jest potwierdzeniem celowości i zasadności programu Giedroycia i Mieroszewskiego. Niezależnie od powtarzających się co jakiś czas po obu stronach incydentów, odżywających "u dołu" nacjonalizmów...

* * *

W 1968 roku doszło między Miłoszem a Mieroszewskim do sporu, dotyczącego... roli poetów w przełomowych chwilach dziejowych. Londyńczyk, w opublikowanym na łamach "Kultury" tekście pt. : "Poeci i publicyści", zwracał uwagę na oderwanie pisarzy od rzeczywistości bieżących wydarzeń. Przywoływał przy tym przykład Miłosza, który nieco wcześniej pisał, że nie lubi, gdy publicyści, wobec faktów historycznych, przybierają proroczy ton Wernyhory. "Poeta może mieszkać na klasycznym poddaszu, może nie dojadać, a nawet Ťnie dopijaćť - ripostował Mieroszewski - lecz uważa się za króla stworzenia i tę ocenę narzuca innym. Natomiast publicysta, zwłaszcza w oczach poetów i literatów, jest w gruncie rzeczy Ťżurnalistąť[... ]. Poeci emigracyjni, z nielicznymi wyjątkami, są dalecy i wyobcowani. Nie chcą być Ťzať, ani Ťprzeciwť, tylko Ťnadť i z tej przyczyny nie budzą fermentu, nie porywają, tylko biją swoimi tomikami w mur zobojętnienia". W pamiętnym 1968 roku Londyńczyk zarzucał Miłoszowi, że w wyniku przyjętej izolacji, uważa postaci Gomułki i Moczara za mniej reakcyjne i ocenia je w sposób daleko bardziej pobłażliwy, niż emigrację i jej programowy antykomunizm.

W kolejnym numerze "Kultury", Miłosz bronił swojej sfery spraw literackich i potrzeby uciekania od bieżących wydarzeń. "Z Polski wyjechałem dawno. Mieszkam w Ameryce - pisał poeta - Moje zainteresowania i problemy są określane przez świat, w jakim żyję. Jeżeli piszę po polsku, to bynajmniej nie oznacza, że mam spędzać czas na bezustannej ekscytacji tym, co przed godziną zdarzyło się wiele tysięcy mil od miejsca, gdzie osiadłem. A poza tym, gdzież jest powiedziane, że ma się obowiązek deklarować publicznie, co się myśli o aktualnych wypadkach? [... ]". Pisarza drażnił wybór pomiędzy dwiema skrajnościami, próba narzucenia tematów i sposobu myślenia. Konwencja "albo - albo", naśladowanie Wierzyńskiego i jego zaangażowany w najnowszą historię tom wierszy "Czarny Polonez", były dla Miłosza postawą, której chciał się ustrzec, której nie akceptował.

I kiedy przypominam poecie tę polemiczną dyskusję, zauważa, że zdania właściwie nie zmienił. Może z wyjątkiem, gdy nie ma się już wyjścia, kiedy zabranie głosu staje się niezbędne. Tak jak w stanie wojennym, kiedy popierał publicznie niezależną opozycję w Polsce. Zauważam więc, że to wtedy właśnie powstał "Wiersz do Lecha Wałęsy", stanowiący do tej pory wyrzut sumienia dla jego autora, napisany bez wielkiej przyjemności, "na zamówienie kobiety".

Mieroszewski - gdyby żył - napisałby zapewne z publicystyczną swadą i nie bez satysfakcji: "Gdzie diabeł nie może... ".

Autorzy: Mariusz Kubik