FESTIWALOWE POSTSCRIPTUM

12 marca zakończył się w Katowicach II Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej "INTERPRETACJE". Po raz kolejny wśród młodego pokolenia reżyserów teatralnych pojawił się "homo laureatus". Symbol zwycięstwa ("Laur Konrada" - statuetka autorstwa Zygmunta Brachmańskiego, upamiętniająca osiągnięcia artystyczne Konrada Swinarskiego) wręczono w tym roku Grzegorzowi Jarzynie.

"INTERPRETACJE", zrodzone dzięki inicjatywie Instytucji Kultury "Estrada Śląska" i Urzędu Miasta Katowic, dzięki pomysłowi Jacka Sieradzkiego oraz za sprawą patronatu artystycznego Kazimierza Kutza, zyskały już zaszczytne miano teatralnego wydarzenia. Skupiły uwagę nie tylko krytyków, nie tylko miłośników sceny, wzbudziły także zainteresowanie wśród ludzi teatru. Znakomitym potwierdzeniem estymy, jaką zdobyły sobie "INTERPRETACJE", mogą być np. : nazwiska tegorocznych jurorów. Dzieła adeptów sztuki reżyserskiej oglądali: Erwin Axer, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Maciej Englert, Jerzy Grzegorzewski, Staniaław Radwan, Jacek Weksler.

fot. Joanna Malicka fot. Joanna Malicka

Pierwszy to ogólnopolski festiwal, którego tematem przewodnim pozostaje twórczość reżysera. Jedyny artystyczny przegląd, zestawiający dzieła teatralne i widowiska Teatru Telewizji w poszukiwaniu najciekawszych interpretacji. Aby takie kryterium nie okazało się zbyt płynne, pomysłodawcy festiwalu zmodyfikowali tradycyjne zasady oceny: każdy z jurorów indywidualnie przyznaje nagrodę pieniężną i uzasadnia swój werdykt. W tym roku aż 3 jednakowe głosy - Erwina Axera, Macieja Englerta i Jacka Wekslera - wskazały zdobywcę "Lauru Konrada". Wynik nie był zaskoczeniem, potwierdził przewidywania uważnych obserwatorów teatralnego konkursu. Wyróżniony został młody artysta, którego już kilka miesięcy wcześniej uznano za wybitnego twórcę i nadzieję polskiej sceny. Tegoroczny festiwal nie dostarczył więc napięć związanych z prawdziwą rywalizacją. Pojawiły się na nim mniej lub bardziej interesujące przedstawienia, ale zabłysnęła tylko praca Grzegorza Jarzyny - interpretatora tekstów Witolda Gombrowicza. Uznanie zdobyła zarówno Iwona, księżniczka Burgunda ze Starego Teatru w Krakowie, jak i Historia - znakomity debiut Jarzyny w Teatrze Telewizji. Umknęły gdzieś zatem konkursowe emocje, pozostało wspomnienie festiwalu - wydarzenia, ale nie przedstawień - wydarzeń.

W czasie tegorocznych "INTERPRETACJI" dwa katowickie miejsca zmieniły się w przestrzeń teatralnych zawodów. W auli UŚ przy ul. Bankowej 11 odbywały się przedpołudniowe projekcje przedstawień Teatru Telewizji, wieczorem uczestnicy festiwalu oglądali spektakle na dużej scenie niedawno wyremontowanego Teatru Śląskiego. Każdy pokaz zakończony był rozmową z reżyserem. "INTERPRETACJE" pomyślane zostały bowiem nie tylko jako sprawdzian talentu młodych twórców, lecz także jako konfrontacja artysty i widza. Zmysł polemiki dopisywał szczególnie podczas spotkań na uniwersytecie. Spektakle Teatru Telewizji zgromadziły liczną młodą publiczność. Dla większości była to jedyna możliwość uczestniczenia w festiwalu. Bilety na spektakle wieczorne okazały się dla braci studenckiej niestety zbyt drogie. Przyczyna dużego zainteresowania projekcjami na uniwersytecie tkwi jednak również gdzie indziej. Nowe propozycje Teatru Telewizji przekonują widza o wartości tego typu widowiska. Okazuje się, że skostniała forma "teatru w telewizji" może zmieniać swe kształty pod okiem sprawnego reżysera. Nie są to wyłącznie incydentalne przypadki, raczej pewien regularny proces, dostrzegalny już podczas ubiegłorocznych festiwalowych pokazów. Coraz częściej pojawiają się spektakle telewizyjne, stanowiące próby ożywienia i nobilitacji tego typu artystycznego przekazu. Jego twórcy konsekwentnie i w sposób jawnie kreacyjny korzystają z możliwości sztuk audiowizualnych, czym bez wątpienia pozyskują sobie młodą publiczność.

Wśród początkowych uwag organizacyjnych podkreślić należy następujący fakt. Katowickie festiwalowe świętowanie wyraźnie podzielone zostało na dwie części. Czas dzienny - w gwarnym świecie studentów - i czas wieczorny - w asyście dziennikarzy i zaproszonych gości. Konkursowi towarzyszyły więc dwa typy publiczności. Różne miejsca i brak jedności czasu nie zagroziły jednak festiwalowej akcji. Uczestniczyliśmy w działaniach zyskujących swą jedność dzięki spontanicznemu zainteresowaniu widza. Dobrym przykładem prawdziwego zaangażowania w to teatralne wydarzenie regionu może być "Gest"- niezależna gazeta studencka, redagowana podczas festiwalu przez przyszłych kulturoznawców. Recenzenckie i plotkarskie pomysły młodych widzów wdzięcznie urozmaiciły życie festiwalowe.

Organizatorzy "INTERPRETACJI" wielokrotnie podkreślali znaczenie festiwalu dla wykreowania nowej generacji polskich reżyserów teatralnych ( ze stażem nie dłuższym niż 15 lat). Kazimierz Kutz zapowiadał tegoroczną podwyższoną poprzeczkę. Nic dziwnego, skoro w programie znalazła się dramatyczna klasyka. Oprócz wspomnianych już dzieł Gombrowicza wśród konkursowych prezentacji pojawiły się następujące przedstawienia: Dziady, albo młodzi czarodzieje według Adama Mickiewicza w reżyserii Adama Sroki (Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu), Kordian Juliusza Słowackiego w reżyserii Zbigniewa Zasadnego (Teatr Zagłębia w Sosnowcu), Sztuka Yasminy Rezy w reżyserii Pawła Miśkiewicza (Teatr Polski we Wrocławiu), Opowieści lasku wiedeńskiego Odona von Horvatha w reżyserii Agnieszki Glińskiej (Teatr Ateneum w Warszawie). Teatr Telewizji reprezentowały spektakle: Krawiec Sławomira Mrożka w reżyserii Michała Kwiecińskiego, Monolog z lisiej jamy Jerzego Pilcha w reżyserii Jerzego Krysiaka, Niech żyją agenci Marka Bukowskiego w reżyserii Witolda Adamka oraz Wyspa róż Sławomira Mrożka w reżyserii Jana Jakuba Kolskiego.

Teraz, kiedy minęły już pierwsze festiwalowe wrażenia, z całą odpowiedzialnością można pokusić się o refleksję na temat powyższych przykładów reżyserskiej aktywności.

II Festiwal Sztuki Reżyserskiej zaowocował dwoma podstawowymi strategiami interpretacyjnymi. Pierwszą z nich można by określić jako teatralne powroty. Warszawskie Opowieści lasku wiedeńskiego oraz sosnowiecki Kordian to spektakle tradycyjne, oczywiście z premedytacją. Agnieszka Glińska wskrzesiła atmosferę dramatu mieszczańskiego. Stworzyła ciepły, realistyczny obrazek z akcentami komediowymi. Zauroczyła pomysłem na wykorzystanie scenicznej oprawy - półmrok i scenografia imitowały teatr z epoki malowanych kulis i prospektów. Powrócił świat międzywojennego Wiednia, przywołany z czułością, z jaką wspominamy dziecinne zabawki. Glińska opowiedziała o zwykłych ludzkich przypadłościach: o miłości, o zdradzie, o śmierci. Wszystko bez fałszu, ale i bez afektacji. Szkoda tylko, że cały czas na jedną melodię tych samych wzruszeń. Niestety, w miarę upływu teatralnych zdarzeń opowieść traciła smak. Początkowo zaczarowany widz nie uniknął rozczarowań z powodu monotonnego chwytu przywoływania tego, co minione. Przedstawienie nie pozostało jednak bez echa. Interpretację Agnieszki Glińskiej docenili swym werdyktem Teresa Budzisz-Krzyżanowska i Jerzy Grzegorzewski.

Drugim przykładem teatralnego powrotu był Kordian Juliusza Słowackiego w reżyserii Zbigniewa Zasadnego. Z całym szacunkiem dla tekstu Słowackiego reżyser zagrał romantyczną konwencją, stworzył spektakl wykorzystujący manierę opery i rozmach XIX - wiecznego widowiska. Nad tą twórczą pracą zawisła żałoba, tuż po "INTERPRETACJACH" pożegnaliśmy Zbigniewa Zasadnego. Dlatego, niezależnie od rozmaitych scenicznych gustów, pozostaje tylko refleksja : "Widzowie, czapki z głów!"

Drugi biegun interpretacyjnych strategii oznaczony może być etykietką "współczesność". Rozmaicie akcentowana, niekoniecznie za pomocą współczesnych tekstów. Preferencje takie dostrzegalne były przede wszystkim w Dziadach, albo młodych czarodziejach - w spektaklu Adama Sroki. Dzieło Mickiewicza wpisane zostało w dzień dzisiejszy, rozterki romantyków stały się młodzieżowym, współczesnym tekstem. Bardziej cytatem jednak niż autentyczną ekspresją. Stylizacja na współczesność to częsta teatralna recepta na interpretację dramatu. Dlatego nierzadko wzbudza podejrzenia i pytania o cel. Adam Sroka opowiadał po przedstawieniu o aktualności Mickiewicza; w programie do spektaklu przeczytać można było o fascynacji reżysera egzystencjalną wędrówką Gustawa-Konrada. Przedstawienie drażniło jednak poetyką nadmiaru. Sceniczne znaki natrętnie kreowały ponurą postnowoczesną rzeczywistość. Za mało miejsca pozostało dla wyobraźni. Sroka nie zaufał wrażliwości widza, pewnym reżyserskim ruchem zaproponował jednoznaczną sceniczną wizję we współczesnych dekoracjach.

Sztuka Yasminy Rezy w reżyserii Pawła Miśkiewicza była kolejną wersją współczesności w teatrze. Tym razem na katowickiej scenie pojawił się poprawnie przygotowany i zainscenizowany dramat z lat dziewięćdziesiątych. Historia męskiej przyjaźni narażonej na szwank przez zamiłowanie jednego z bohaterów do nowoczesnego malarstwa. Przedstawienie, wykorzystujące atuty znakomitego tekstu francuskiej autorki, nie zostało wzbogacone oryginalną ingerencją reżysera. Paradoksalnie tekst stał się ograniczeniem, a nie inspiracją. Interpretacja pozostała jedynie w postaci aktorskiej manipulacji słowem.

Na tle powyżej wspomnianych przedstawień Iwona, księżniczka Burgunda okazała się prawdziwym arcydziełem. Zaskoczyła wszystkich, którzy spodziewali się kolejnego spektaklu z cyklu "Gombrowicz na scenie". Przedstawienie Jarzyny domaga się raczej podtytułu "Gombrowicz inaczej". Zamiast słynnej demaskacji formy, w miejsce manifestacyjnych cielesnych i psychologicznych gier powstało objawienie znanego dramatu. Sugestywny melanż zabawy, analizy i emocji sprawiał niesamowite wrażenie. Uderzała plastyczność każdej sceny, niepokoiła ekscentryczna muzyka. Nic dziwnego, że widzowie reagowali bardzo spontanicznie. Spotkania Księcia z Iwoną - pełne erotyki żywe obrazy - przepełniało rodzące się uczucie. Przesłanie jakże nietypowe dla szydercy Gombrowicza. Główna bohaterka nie drażniła otoczenia królewskiego brakiem formy, raczej porażała innością. Jak ryba pozbawiona wody zachłannie chwytała powietrze, z trudem cedziła słowa w obcym sobie dworskim świecie. Fascynowała i przeszkadzała jednocześnie. Skoro pozostała nieprzystosowaną, musiała zginąć. Toteż w ostatniej chwili życia ta "złowiona" ofiara dusiła się i miotała szaleńczo pomiędzy królewskimi gośćmi, jakby przeczuwając zabójczy posiłek z ościstego karasia.

Spektakl Jarzyny okazał się wiwisekcją tego, co międzyludzkie, obnażaniem emocji, pozerstwa, zła. Niewiele w tym pozostało z nastroju literackiego pierwowzoru, ale dzieło Gombrowicza w takiej interpretacji okazało się nieoczekiwanie przepustką do sfery innych, może bardziej nieuchwytnych uniesień.

Oddzielnej uwagi wymagają dzieła reżyserów Teatru Telewizji. Mimo że pojawiły się w szrankach tego samego konkursu, reprezentują przecież inne medium. Trudno porównywać teatralny i telewizyjny warsztat pracy. W momencie narodzin festiwalu pojawiły się nawet wątpliwości co do łączenia tych dwóch przedsięwzięć artystycznych. Wydawało się, że Teatr Telewizji pozostanie na marginesie konkursowej rywalizacji. Prawdopodobnie takie podejrzenia były jednym z powodów powiększenia liczby jurorów. Do grona oceniających zaproszony został w tym roku nowy dyrektor Teatru Telewizji Jacek Weksler. Tymczasem festiwalowe projekcje udowodniły wysoki poziom spektakli telewizyjnych. Pojawiły się nawet głosy o tegorocznej artystycznej przewadze Teatru Telewizji. Jurorzy wyróżnili Historię Witolda Gombrowicza w reżyserii Grzegorza Jarzyny (Jacek Weksler) oraz Monolog z lisiej jamy Jerzego Pilcha w reżyserii Jerzego Krysiaka ( Staniaław Radwan).

Pierwsze z tych przedstawień stanowiło bardzo ciekawy kolaż. Filmowy dokument i czarno- białe ujęcia w stylu ożywionych fotografii były tutaj podstawowym materiałem dla dynamicznej kamery. W Monologu z lisiej jamy wizualne eksperymenty również stanowiły główną cechę kompozycji. Zestawiono świat zamkniętego w swym mieszkaniu bohatera z telewizyjną rzeczywistością. Monolog powstawał jako reakcja na przerysowane, kiczowate wydarzenia ze szklanego ekranu. Spowiedź inteligenta końca wieku zmieniała się stopniowo w jedyną możliwą formę ekspresji - w teatralno-telewizyjny bełkot.

Pozostałe spektakle potwierdziły aktualne zamiłowanie reżyserów do warsztatowych manipulacji. Teatr Telewizji coraz częściej staje się formą autotematyczną. Nie tylko przekazuje słowo, nie tylko pokazuje jakieś historie, także manifestuje własne możliwości i sposoby telewizyjnej inscenizacji.

Tradycją festiwalu stały się już pokazy mistrzowskie. Przedstawieniom konkursowym towarzyszyły dwa spektakle: Sędziowie Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego z Teatru Narodowego oraz Tango Sławomira Mrożka w reżyserii Macieja Englerta z Teatru Współczesnego z Warszawy. Spektakl Grzegorzewskiego to część planowanego tryptyku, na który złożą się jeszcze Wesele i Studium o Hamlecie Stanisława Wyspiańskiego.

Przedstawienie Sędziów, jak zwykle u Grzegorzewskiego, wzbogacone zostało grą kontekstów. Jedność tragicznych wydarzeń zachwiana została przez cytaty i rytmy z Wesela. Reżyser nie zasugerował zresztą katartycznych aspektów tragedii. Precyzyjna myśl konstruktora zastąpiła emocje związane z fatalizmem losu. Ale dzięki temu dzieło Grzegorzewskiego zapanowało nad teatralną ulotnością. Napiętnowało odbiorcę sugestywnością i perfekcją aktorskich znaków. Fragmenty spektaklu długo jeszcze niepokoić będą wyobraźnię widza. Wśród nich szczególnie wyrazista końcowa scena śmierci małego Joasa. Gest ojca, który podtrzymywał umierającego syna, jednoznacznie kojarzył się z męką Chrystusa.

O wiele mniej frapujące okazało się Tango w reżyserii Macieja Englerta. Na scenie grał tekst dramatu - po raz kolejny przypominając maestrię Mrożka. Jedyne, co pozostało aktorom do uzupełnienia, to rozbawienie publiczności. I nie było to trudne zadanie dla gwiazd Teatru Współczesnego ( m. in. Danuty Szaflarskiej, Marty Lipińskiej, Zbigniewa Zapasiewicza, Krzysztofa Kowalewskiego, Wiesława Michnikowskiego). Symboliczny koniec tak poprowadzonej sztuki sprawiał wrażenie wesołego tańca.

Tym pełnym radości akcentem oficjalnie zakończył się II Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej. Dla bardziej wtajemniczonych pozostał jeszcze ostatni bankiet - podziękowania, gratulacje, pamiątkowe książki dla jurorów i wszystkich uczestników konkursu. Teatr Śląski powoli stawał się coraz bardziej cichy i pusty. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku ponownie wypełni go festiwalowy gwar. I pielęgnujmy zapał, dzięki któremu udało się przezwyciężyć wszelkie trudności w organizacji tak zaszczytnego wydarzenia dla Katowic.

Autorzy: Beata Popczyk