Wracałam z pracy autobusem i jak zwykle umilałem sobie czas podsłuchiwaniem cudzych rozmów. Proszę się nie oburzać - przy takim Steinbecku (rzecz nie tylko w proporcjach talentu) to jestem drobny szczeniak. Steinbeck, gdy dostawał w hotelu nie posprzątany jeszcze pokój poddawał go szczegółowym oględzinom: grzebał w koszu na śmieci, szperał w łazience i oczywiście zaglądał pod łóżko. Nie tyle to jednak świadczy źle o pisarzu, co o obsłudze hotelowej. Takie natomiast drobiazgi jak podsłuchiwanie rozmów czy zaglądanie przez otwarte okna były dla Steinbecka zajęciami równie rutynowymi jak pisanie powieści. Moimi nieświadomymi informatorkami były tym razem studentki, co poznaje się łatwo po dobitnie akcentowanych słowach takich jak: "kolokwium", "sesja", czy "zaliczenie". "Moje" studentki snuły plany wakacyjne, a ich uroda (tak planów jak i studentek) spowodowała, że mimowolnie westchnąłem"Mój Boże... ja w tym wieku... ". Ledwie zdążyłem tak pomyśleć czy może nawet szepnąć, gdy poczułem jak w przyspieszonym tempie ogarnia mnie fala niespodziewanej starości. Toż ten przeklęty zwrot"ja w twoim wieku... " dopóki się go słyszy jest symbolem młodości.
Wypowiadając go znalazłem się po drugiej stronie barykady w gronie zgorzkniałych starców. I tak powłócząc nogami, tetryczejąc, śliniąc się i mamrocząc pod nosem dowlokłem się do domu. Nie dane mi było zeszkapieć i zemrzeć w sztywnej pościeli, gdzie mógłbym zadręczać rodzinę opowieściami o jakości mojego stolca czy omdlewającym głosem komentować kształt nowych plam wątrobowych. Mojej żonie wydałem się i tak zbyt żywotny skoro podarowała mi prezent. Prezent składał się z cienkiej książeczki i dwóch kaset magnetofonowych. Wszystko autorstwa Salonu Niezależnych. W innych okolicznościach ryknąłbym z radości, ale teraz mój wzrok tępo utkwił w złowieszczym podpisie na kasecie "nagrania archiwalne". Do tej pory za nagranie archiwalne uważałem okolicznościowo odtwarzane przemówienie Piłsudskiego, "Bagnet na broń" recytowany przez samego autora, no co najwyżej skoczne obertasy kapeli Dzierżanowskiego. Nie pomyślałem, że to czego byłem jeszcze nie tak dawno świadkiem i uczestnikiem nosi już na sobie bezlitosne piętno: a r c h i w u m.
Gdy ja byłem w wieku wspomnianych studentek (tak zaczynają się chyba wszystkie starcze zrzędzenia) jeździłem w czasie wakacji do Świnoujścia na FAMĘ, a właściwie to głównie"na Salon". Było to jedno z nielicznych wówczas miejsc w Polsce gdzie nie bacząc na cenzorów, SB-ków można było spokojnie odreagować tę szarzyznę i powszedniość. Czyli to, czego symbolem były słynna kura Salonu Niezależnych. "Bo ta kura to tak łaziła bezmyślnie, w tym ortalionie, obładowana siatami, w tych zrolowanych pończochach. To samochód ją gdzieś przejechał. Ale nawet wtedy to mięso miała do niczego przeźroczyste jakieś takie wstrętne. Co innego bażant! Nie! Bażant jak szedł na śmierć to wyprężał się tak, pazurami potupał, na grzance usadowił, borówkami obłożył. Sam sobie w piecyku temperaturę regulował. A duszę jego aniołowie do nieba nieśli".
I co z nas teraz bażantów zostało? Pióra wyskubane, dziób tępy, pazury łamliwe. Nawet najbardziej pechowy myśliwy splunie na nas z pogardą. Ale moją frustrację całkowicie pogłębiło to, co zobaczyłem w telewizji. Telewizor wszak to nieoceniony rozmówca każdego gderliwego starca. Pojawiła się bowiem na naszym rynku mediów nowa rasa zadziornych kogutków. Ulubieńców rozmaitych kokoszek i kwok. Takim kogutkiem staje się Krzysztof Ibisz, budząc podziw całej telewizyjnej grzędy. Ibisz zaprasza do swojego autorskiego programu różne panie i wypytuje o najbardziej intymne szczegóły. Gdybym ja wyleniały bażant zadał którejś z koleżanek w pracy takie pytanie, jak nic dostałbym w zęby. Właśnie w jednym z takich programów zobaczyłem panią Hannę Bakułę. Pani Bakuła znana jest w środowisku jako osoba bezpruderyjna, czego u Ibisza dała akurat dowód. Zastosowała ona pewną innowację w kategorii: "Mężczyzna - ocena jego przydatności w życiu prywatnym kobiety wyzwolonej".
Najważniejsze elementy tych Bakułowych kryteriów to: zęby, kształt głowy... i innych części ciała, a także inteligencja osobnika męskiego. Przyznacie państwo, że do złudzenia przypomina to klasyfikację stosowaną na aukcjach ogierów w Janowie Podlaskim. Podejrzewam też, że dla niejednej kobiety o podobnych poglądach (a może dla każdej) marzeniem byłby taki męski arab pełnej krwi. Cóż począć kiedy wokoło same perszerony, wałachy i kucyki. Może więc trzeba będzie powrócić do bardziej egalitarnego podziału na bażanty i kury? Drób wprawdzie jest mniej szlachetny od koni, ale za to z jajami.