???

Chociaż pilnie odrabiam zadania i składam okresowe prace w terminie, Redakcja nie chce udzielić mi absolutorium, więc i w tym roku będę się popisywał w ,,Gazecie Uniwersyteckiej". Z góry przepraszam czytelników, ale z drugiej strony może to i dobrze, że Redakcja dba o powolne przemijanie tych felietonów, bo Uniwersytet taką ma naturę, iż tu wszystko dzieje się trochę wolniej. A nawet dużo wolniej: bywali tu kiedyś zasłużeni studenci, którzy mawiali, że uczelnia to nie Służewiec i nie ma powodu galopować do dyplomu, co koń wyskoczy. Zdaje mi się, że jeszcze czasem widzę sylwetkę jednego z nich, gdy przemyka po korytarzach w poszukiwaniu straconego czasu. A może to jego duch? To byłoby dobre rozwiązanie, bo choć często mówi się o nawiedzonych domach, białych damach snujących się wśród ruin albo o Skarbniku straszącym w podziemiach kopalni, to nie słyszałem jeszcze o uczelni z prawdziwymi duchami (choć nawiedzonych nie brakuje, damy w różnych kolorach też mamy, a kwestor potrafi wzbudzić emocje nie gorzej od Skarbnika). Duch wiecznego studenta przyciągałby może wycieczki z kraju i zza granicy, powodując kolejny wzrost liczby pasażerów obsługiwanych przez lotnisko w Pyrzowicach. Budziłby też może refleksję w czasach, gdy wszystko musi być sprawne, szybkie i ekonomicznie uzasadnione.

Naukowe narzędzia, którymi dotychczas dysponujemy, nie pozwalają jednak na stwierdzenie obecności bytów astralnych w murach Uniwersytetu Śląskiego, więc musimy zdobywać szacunek, granty i kandydatów innymi metodami. Nie są one zbyt medialne, bo opierają się na zwykłej pracy, a zwykła praca nie bardzo jest ,,sexy" i niezbyt się dobrze prezentuje. Widziałem kiedyś w lokalnej telewizji program, w którym obecny dziekan WPiA stwierdził, iż w przeciwieństwie do niektórych uczelni, mających niejako ,,z urzędu" zagwarantowane wysokie miejsca w każdym rankingu, my musimy po prostu ciężko pracować (taki w każdym razie był sens tamtej wypowiedzi, którą cytuję z pamięci, niestety coraz krótszej). Za sześćset lat to inni będą musieli ciężko pracować, a nasi następcy będą żyli z renty od wielowiekowej tradycji. I nie będą się musieli przejmować kolejnymi rozporządzeniami kolejnych ministrów, dostosowujących w ekspresowym tempie edukację wyższą do aktualnie panującej wykładni zasad procesu bolońskiego. W metropolii położonej na naszym najbliższym wschodzie lansuje się w tym roku hasło ,,Kraków - masz czas", przyciągające wciąż nowe rzesze turystów; w tym takich, którzy cały ten czas spędzają w licznych knajpkach. Chyba ten mój znajomy wieczny student zaczął pracować w dziale promocji krakowskiego urzędu miejskiego - tam z pewnością z większym zrozumieniem odnoszą się do jego rezerwy wobec wyścigowego tempa. I mają rację, bo klimat się ociepla, a w ciepłych krajach należy stosować się do zasady ,,festina lente" - pośpiech przyszedł z krajów północnych, zamieszkanych przez potomków Gotów, Wandali, Hunów i innych barbarzyńców.

Rys. Malwina Stępień
Rys. Malwina Stępień

Zbytnie przejmowanie się ideą wyścigu naraża zawodnika na stresy nie do zniesienia. Nie dotyczy to jedynie osławionego ,,wyścigu szczurów", o którym często się mówi, choć pewnie nie zawsze wiadomo, do czego się owo sformułowanie odnosi. Według znanej anegdoty filozof z Królewca odwiedził kiedyś obiekt zwany dziś agencją towarzyską, a swoje doświadczenia opisał słowami ,,rzecz sama w sobie przyjemna, lecz ruchy niegodne filozofa". Również w wyścigu trudno zachować godność akademicką, bo biret się zsuwa, a togę wypada podkasać. W dodatku mięśnie zużywają cały zapas tlenu, a to nie wpływa zbyt dobrze na pracę mózgu. W związku z tym kibic widzi często więcej od zawodnika. Widzi na przykład to, że reguły zawodów zmieniają się w trakcie ich trwania. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wielokrotnie przesuwano metę, bieg płaski zamieniano na przełajowy, pojawiały się niespodziewane płotki. Najpierw ogłaszano, że aby wygrać trzeba biec tak jak X, a gdy już X został doścignięty, to wprowadzano nową konkurencję - rzut kulą albo warcaby, albo cokolwiek, co X trenował, gdy jego rywale starali się mu dorównać. Co prawda nie zwycięstwo lecz udział się liczy, ale wypadałoby wiedzieć, w czym właściwie bierzemy udział, bo uczelnia to nie Służewiec i nikt nie lubi być robiony w konia. Od tego roku bierzemy udział w grze, której reguły podaje nowa ustawa. O nowej ustawie dużo jest szeptanej propagandy, ale każdy może ją sobie zobaczyć, choćby korzystając z linku na naszej uniwersyteckiej stronie internetowej. Doświadczenie podpowiada, że ustawa jest trochę jak ów blok marmuru, w którym Michał Anioł dostrzegał rzeźbę i potem mozolnie dłutkiem odbijał zbędny materiał skalny. Teraz przyjdzie czas na szczegółowe rozporządzenia, które mogą nam jeszcze sprawić wiele radości, a w każdym razie spowodować śmiech aż do łez. Generalne założenie jest takie jak wszędzie: szybko dostosować się do wymogów Unii Europejskiej. Nasze nieustające wysiłki w tym kierunku powodują, że za chwilę nie będzie już w Unii krajów, które nam dorównują. Bruksela zobaczy, że tylko Polska spełnia jej standardy i wtedy nas pewnie wyrzucą, bo nikt nie lubi kujonów. W każdym razie ,,stara Europa" chyba znacznie mniej się przejmuje tymi wszystkimi kryteriami - my musimy. A my - społeczność akademicka Uniwersytetu Śląskiego - musimy jeszcze bardziej, bo musimy nie tylko w Europie, ale i w kraju. Żeby nam było łatwiej się zmuszać, pomyślmy, że tak naprawdę gonimy idee, które zawsze propagowali wieczni studenci: proces boloński zmierza bowiem do skazania człowieka na dożywotnią edukację. W jego wyniku w samorządzie studenckim pojawią się koła pradziadków i prawnuków. Wieczny felietonista Oślizło (lub jego duch) będzie się zaś błąkał po międzypokoleniowych łamach.

Stefan Oślizło

Autorzy: Stefan Oślizło, Rys. Malwina Stępień