1.
Nie pamiętam... - oto co z obezwładniającą mocą poraziło mnie, kiedy przystępowałem do pisania tych wspomnień. Owszem, pamiętam bardzo wiele, ale są to okruchy zatopione na dnie pamięci, oporne wobec wychodzenia na powierzchnię, scalającym zakusom przedstawiania. A przecież to wypieranie wspomnień jest także wypieraniem własnego uwikłania we wspominanie i - przede wszystkim - naiwną niezgodą na to, że nie żyje... Tak, śmierć Przyjaciela i Mistrza, takiego Przyjaciela, takiego Mistrza, wymusza formułowanie przyjaźni i zadłużeń. A ja Go, zwłaszcza przez ostatnich 25 lat, nie chciałem formułować. On tam (w Sosnowcu, Katowicach, w książkach) zawsze już był, wystarczyło przyjechać, zadzwonić, przeczytać; albo nawet i to nie: był i tak. I właściwie dopiero teraz, kiedy to napisałem, uświadomiłem sobie Jego oczekującą obecność: obecność dla mnie, dla kolegów, dla uczniów; oczekującą ode mnie, od kolegów, od uczniów. Pytanie brzmiało, kiedy się spotkamy, nie - czy. Ba, ale jaki był? Jak był?!
2.
Ireneusza Opackiego poznałem przy egzaminie z teorii literatury, to znaczy przepytywano mnie z Krzyżowania się postaci gatunkowych jako wyznacznika ewolucji poezji (Tadeusz Bujnicki na Uniwersytecie Jagiellońskim. To musiał był 1969 rok, bo teorię zdawałem "karnie"). Do pierwszego kontaktu osobistego doszło we wrześniu 1974, kiedy dostałem pracę na polonistyce w Uniwersytecie Śląskim. Odbyło się to prozaicznie: wychodziłem z dziekanatu w Sosnowcu i na ulicy (Bando) spotkałem Tadeusza Bujnickiego, który, wskazując na postawnego mężczyznę nadchodzącego z naprzeciwka (jak się ta ulica nazywała?!) powiedział z wileńska śpiewnie:
- A to, panie Leonie, jest pański szef, docent Opacki. Opacki: koszula z krótkim rękawem (więc było ciepło!), błyszczące, gładko zaczesane do góry czarne włosy, piękny bas, ze lwowska śpiewny. Dokąd poszliśmy? O tym są przecież te wspomnienia!
3.
Na pewno najpierw poszliśmy do Zakładu Teorii Literatury, oczywiście w sensie metaforycznym, bo dokąd poszliśmy z ulicy Bando (o ile w ogóle razem), nie pamiętam. Ireneusz Opacki temu Zakładowi szefował, to znaczy organizował go od podstaw. A podstawy były wątłe. Byliśmy przecież zbieraniną absolwentów UJ, KUL, UŁ, UG i - bardzo rzadko - UŚ, gdzie teorii literatury albo nie nauczano wcale, albo w bardzo wąskim zakresie. Byliśmy zbieraniną młodych ludzi na ogół niesprawdzonych naukowo czy dydaktycznie. Byliśmy zbieraniną ludzi biednych, bardzo biednych, nawet jak na PRL-owskie warunki; na ogół bez (prawie wtedy nieosiągalnych) mieszkań, bez oparcia, na ogół bez zakorzenienia. Jeżeli dzisiaj się mówi o mocnej polonistyce śląskiej, to jest to w dużej mierze zasługa (Co za słowo! To była ciężka praca. To była nieefektowna, ofiarna harówka!) Opackiego. Prawda, Opacki był silną osobowością, organizować umiał i oddawał się temu z pasją. Ale też był organizatorem świadomym i ze Śląskiem obytym. To, na co stawiał, było, kiedy dzisiaj o tym myślę, prawie nierealne, i - udało się: stworzyć, skonsolidować i ukształtować Zakład, Polonistykę, Wydział, Uniwersytet. Wykształcić nową kadrę. Uczyć bardzo wtedy licznych studentów na najwyższym ogólnopolskim poziomie. Oddziaływać na środowiska zainteresowane humanistyką, w tym szkoły, kluby, stowarzyszenia na Śląsku, w Bielsku-Białej, w Częstochowie, chyba lepiej unikać określeń administracyjnych, powiedzmy: w promieniu 200 kilometrów.
4.
Czuję, że zaczyna gubić mnie styl: za bardzo to się robi abstrakcyjne, sprawozdawcze. Może lepiej mówić o tysiącach godzin ofiarowanych ludziom i sobie, bo przecież z tych spotkań On sam też się rodził. I że były to godziny odebrane rodzinie, własnej twórczości naukowej, sobie. Bo Opacki był bardzo emocjonalny, bez reszty oddany temu, co zamierzył. Stąd paradoks: w spotkaniach z innymi Opacki tyle rósł, co się spalał.
5.
To był program pozytywistyczny, społecznikowski, zamierzony na wiele lat i wymagający cierpliwości. I Opacki umiał być cierpliwy. Chciał mieć najlepszych ludzi, na najlepszej polonistyce, na najlepszym z uniwersytetów, na najlepszym ze światów. Zaś "najlepszość" traktował jako zadanie, jako misję, wyzwanie dla siebie i innych. Miał świadomość tego, że pracuje na, jak by się to dzisiaj powiedziało, obszarze postkolonialnym. Zatem że trzeba kształcić inteligencję tego regionu od szkolnej ławy. (A dla Opackiego "ten region" to zawsze była przestrzeń Jego utożsamień; to mógł być Sosnowiec, województwo, region, Polska, humanistyka europejska, pewnie i światowa). Wykładowcą był znakomitym, mówił pięknie i jasno. Nic dziwnego, że lgnęli do niego ludzie zdolni. Tym bardziej, że umiał słuchać i był ciekaw ludzi. Po 1983 roku, kiedy do niego dzwoniłem, a robiłem do dość systematycznie, pierwszym punktem rozmowy było oczywiste, co słychać, ale On to zawsze rozumiał: co słychać u uczniów, kolegów, na Uniwersytecie, w kościele, w Polsce. I opowiadał o sukcesach uczniów (był z nich bardzo dumny), o ich pracach, zainteresowaniach, planach. Opowiadał bardzo szczegółowo i emocjonalnie. Podobnie rzecz się miała z kolegami, z Uniwersytetem, Polską.
6.
Był to szczególny rodzaj cierpliwości, chciałoby się powiedzieć: upartej. Czy jednak cierpliwość może być uparta? Był człowiekiem pełnym pasji, romantycznym rządcą dusz, nieznoszącym sprzeciwu, niecierpliwym Szefem (tak go nazywaliśmy), Mistrzem (tak też!), Opatem (a jakże!), Nauczycielem. Pozytywista romantyczny? Wszystko jedno, w jakiej kolejności te określenia ustawimy, jest to sprzeczność, i w tej sprzeczności Opacki tkwił po uszy, z tej sprzeczności, jak sądzę, wynikały jego sukcesy i niepowodzenia. Prawda, Opacki był dumny z sukcesów swoich uczniów, swoich najbliższych, swojego Regionu. Ale towarzyszył tej dumie jej cień nieodparty: rozczarowanie. Jest takie określenie, rzadko używane, które by tu pasowało: człowiek targany. I w mojej pamięci Ireneusz Opacki jawi się jako człowiek targany. A targanym można być właśnie sprzecznościami, wątpliwościami, byciem na rozdrożu.
7.
Czy nie wpisuję tego wspomnienia w jakiś krajobraz księżycowy? To nie był księżyc, tylko ziemia. Stworzenie Zakładu? Oczywiście, ale to znaczy także dobór (a więc i odrzucanie) współpracowników. Wizja polonistyki? Tak, ale to znaczy także odrzucenie innych wizji, walkę o wizję własną. Poza tym Opacki w tej mojej opowieści działa w próżni... Bez przeciwników, PRL-u, nacisków społecznych, politycznych, ekonomicznych. Wiem, domyślam się, uważam za oczywiste, że Jego wizja powstawała i urzeczywistniała się pośród uwikłań. Powiem krótko: urzeczywistniła się.
8.
Był człowiekiem kilku epok: ukształtowany był przez przedwojenne Kresy (okolice Lwowa, zatem mniej od Litwy idylliczną krainę), potem, w czasie wojny, przez środowisko AK-owskie. Mówił o tym mało, choć był dumny z roli, jaką jego ojciec odegrał w AK. Mówił o tym dużo, bo przecież Juliusz Słowacki, przynajmniej ten, o którym pisał i wykładał, był poetą tych Kresów i tej Polski, która Opackiemu była najbliższa. Ale też dzięki romantykom, AK i własnemu temperamentowi, był człowiekiem czynu, człowiekiem wielkich wizji. Działać i spełnić się przyszło mu jednak w epoce innej. I zupełnie gdzieś indziej (to zresztą los wielu kresowiaków): na Śląsku i w Lublinie, a potem już tylko na Śląsku. Lwia część jego dorobku naukowego powstała na KUL-u. To, co napisał wtedy i później, na UŚ, to są genialne interpretacje m. in. Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Tuwima, Prusa, Leśmiana, Baczyńskiego. Sądząc z rozmów, z wykładów i seminariów, "rozdał" swoim słuchaczom przynajmniej drugie tyle. Ale te tysiące godzin oddane na popularyzację! Te tysiące godzin oddane Zakładowi, Instytutowi, Uniwersytetowi, i to w okresie PRL-u! Te tysiące godzin ofiarowane administracji, na każdym szczeblu drabiny uniwersyteckiej?! Oznaczało to wkroczenie na korytarze władzy.
9.
Wiem, że popadam w sprzeczność, bo przed chwilą pisałem o jego poświęceniach z podziwem, a teraz z żalem. Ale czy nie jest to sprzeczność dyskursu o każdym człowieku wielkich pasji? Czy nie jest to sprzeczność człowieka targanego? Z imperatywem (i umiejętnością) działania, potrzebą budowy, nadawania kształtu (kształcenia), czynu... Uczony, i to wielki uczony, płaci za to wysoką cenę: grube tomiszcza bardzo tego nie lubią, w każdej zresztą epoce.
10.
Ale też zostaje w swoich uczniach i słuchaczach. Bo przecież stworzył, oczywiście nie on sam, jedną z najlepszych polonistyk. Ma uczniów znakomitych, i ma ich tysiące. Jego osiągnięcia przekroczyły wszelkie plany i kalkulacje. Opacki chciał tylko/aż zbudować Zakład, Instytut... Jego uczniowie pracują dzisiaj na najlepszych uniwersytetach w Polsce, i nie tylko... Epoka PRL-u w jego otoczeniu (seminaria, zebrania Zakładu, spotkania) właściwie nie istniała. Przynajmniej nie tak, jak się o tym dzisiaj pisze: nie istniały jakiekolwiek ograniczenia badawcze, nikt się nie bał wypowiadania sądów. W postępowaniu codziennym uczył lojalności wobec kolegów, odwagi i lojalności wobec własnych mistrzów, tak jak zawsze był wobec swoich nauczycieli na KUL-u lojalny. Znał losy swoich uczniów, interesował się nimi i zawsze im służył pomocą, także materialną. Był też sam niezwykle lojalny wobec uczniów, nawet tych rozsypanych po świecie. Lojalny, znaczy tu także: pełen oczekiwań. Dlatego też w rozumieniu ludzi, pasji z jaką budował swój Region, towarzyszył cień: rozczarowanie. Czasami chwilowe, czasami trwałe.
11.
Był bowiem człowiekiem miłości. A więc człowiekiem gniewu (jest to para nierozdzielna: tylko miłość może wywołać prawdziwy gniew). Te rozczarowania, a musiało ich być wiele z biegiem lat, od czasu do czasu wybuchały. Oczywiście, pamiętam takie wybuchy, ale nie pamiętam ich konkretnych przyczyn. Pamiętam za to, że chyba nikt się, nawet wtedy, Opackiego nie bał. Wiem, że czasem gniewał się na mnie (to znaczy budziłem Jego gniew) i wiem, że mnie darzył przyjaźnią, więc potrafił mi wiele darować. Na mnie nie wybuchał. Niezadowolony - milkł, smutniał, zmieniał temat. Nie, nigdy się nie gniewał na stanowiska badawcze: lubił dyskusje i dobrze się w nich czuł. Rozgoryczenie i gniew mogły w nim wzbudzić sprawy patriotyczne, społeczne, światopoglądowe i ludzie, w których pokładał nadzieje - krótko mówiąc jego Region.
12.
Region? Były naprawdę dwa Regiony: Region Jego marzeń, aspiracji, miłości. I ten dawał Mu powody do dumy i - częściej - rozczarowań. Jest jednak jeszcze jeden, nie imaginatywny, tylko realny: ten, który stworzył. Myślę, że ten drugi Region dał Ireneuszowi Opackiemu wszystko, co dać można, i że On sobie na to zasłużył. Dał Mu szacunek, sympatię, miłość, przyjaźń, oddanie, sławę... Czy ja wiem? Ilu uczonych może się tym poszczycić?
13.
Ostatni raz widziałem Opackiego-oficjalnego na obchodach jego 70-tych urodzin. Brałem wraz z Nim i kilkoma kolegami udział w panelu o romantyzmie. W sali Teatru Korez zebrało się trzykrotnie więcej słuchaczy, niż na to normy bezpieczeństwa zezwalają. Rozmawialiśmy dwie godziny zegarowe. Nikt nie zauważył upływu czasu, nikt nie zauważył braku tlenu. Opacki siedział w środku: postawny mężczyzna w pięknym ciemnym garniturze, błyszczące, gładko zaczesane do góry siwe włosy, piękny bas, ze lwowska śpiewny. Mówił o swoim romantyzmie: czyli o swojej Polsce, swoim Regionie, swoim świecie. Był blady, ale zawsze bladł przy oficjalnych okazjach, skupiony. Zahipnotyzował salę. Wiem, nazajutrz hołd Mu składano w wielkiej sali Teatru Śląskiego! Ale ja Go zapamiętałem w tej mniejszej sali, kiedy to, pewnie już ostatni raz, zaczarował salę. Na pewno dlatego, że był wspaniałym wykładowcą. Mam jednak nadzieję, że przede wszystkim dlatego, że Region, który z literatury polskiego romantyzmu odczytywał, przecież Region marzeń, jest miejscem, w którym chcielibyśmy i moglibyśmy mieszkać. Ireneusz Opacki całym swoim życiem nie tylko te marzenia wypowiadał, ale próbował je ziścić, targany...
Leonard Neuger