Granma w toalecie
Mimo usilnych poszukiwań nie udało się znaleźć ani wywrotowych zapisów na murach, ani zdarzeń świadczących o jakiejkolwiek zorganizowanej opozycji, ani jednej choćby ulotki, ani jednej najmarniejszej broszury. Być może symboliczny i znaczący jest fakt, ze równiutko pocięte numery Granmy, nie jestem pewien czy uważnie przeczytanej, położono w toaletach hotelu Commodoro, ulokowanego w hawańskiej dzielnicy dyplomatów - Miramar. W czasach świetności spotykali się tutaj przywódcy Trzeciego Świata i delegaci Komunistycznej Partii Kuby. Hawana, a zwłaszcza ta jej część, i Varadero są jeszcze inaczej uprzywilejowane. Tylko tutaj bowiem można zrobić użytek z telefonu komórkowego, a o ograniczony zasięg skutecznie dba państwowy operator CU/C_com.
W świecie biedy i niewymienialnych peso żyją ci Kubańczycy,
Smutek przedsiębiorcy
Pomiędzy społecznością obracającą niewymienialnym peso a zbiorowością wpisaną w rynek dolarowy żyją bardzo duże grupy ludzi tworzących szarą strefę, i kubańską gospodarkę cienia. To obnośni sprzedawcy prażonych orzeszków, napojów, kanapek, właściciele sklepów domowych, niezarejestrowanych wprawdzie, ale przez państwo tolerowanych. Tylko wprawny przechodzień dostrzeże otwarte lub uchylone okno prywatnego domku, a w pokoju na ścianach odzież, na stołach towary luksusowe takie jak mydło czy proszki do prania. Malowniczo wyglądają też właściciele rowerowych kramów, ściśle selekcjonowani przez plażową ochronę. Oferują turystom bębenki, różańce muszle, bibeloty, koszulki z Che, talizmany. Tylko część tej działalności jest opodatkowana, za to - zgodnie z socjalistyczną doktryną - horrendalnie. Posiadacz skromnego straganu, z wyrobami własnych rąk, płaci miesięczne, w co aż trudno jest uwierzyć równe 240 dolarów podatku. W zamian może rozłożyć swój kram w czterogwiazdkowym hotelu. Aby jednak myślenie kapitalistyczne nie zachwiało rewolucyjnej wiary może to robić rotacyjnie, jedynie przez dwa tygodnie w miesiącu. Jest szczęśliwy, gdy wypada wówczas turnus kanadyjski i smutny - gdy niemiecki. Ci pierwsi, są dla rękodzielnika hojni, ci drudzy skąpi i gotowi targować się o każdego dolara czy euro. Ale nie ma na co narzekać, nawet najgorsza grupa niemiecka to 150 dolarów miesięcznie netto, dochód o jakim wielu z 11 milionowej ludności może jedynie pomarzyć.
W szarej i czarnej strefie pracują też jineteros i jineteras. To naciągacze, sutenerzy i prostytutki. Kuba przez pierwsze półwiecze XX stulecia była zamtuzem, burdelem Ameryki i jej kasynem, dostarczała też cukru, rumu i cygar. Teraz po małej liberalizacji, zarządzonej przez Fidela w latach dziewięćdziesiątych historia się powtarza. W Hawanie, w Varadero, w Cienfuegos i Trynidadzie jeszcze do niedawna roiło się od prostytutek i ich opiekunów. Dochodziło do gorszących scen, uwodzenia niemieckich mężczyzn w obecności ich skonfundowanych żon, nachalnego nagabywania. Własne ciało stawało się źródłem dolarowych dochodów. Nowe, interwencyjnie przyjęte, prawodawstwo karze zatrzymaną po raz drugi prostytutkę mandatem, a następne spotkanie z policją skutkuje już obozem reedukacji i resocjalizacji, w najlepszym przypadku - odesłaniem do domu na prowincję, do socjalistycznej beznadziei.
Człowiek z bawołem
Na pograniczu szarej strefy wylądowali posiadacze plantacji tytoniu z prowincji Pinar del Rio, limitowanych jednak przez państwo do 5 hektarów. Wprawdzie część liści musi trafić do kubańskich fabryk, ale zapłatę otrzymują ci wybrańcy częściowo w dolarach. Część zebranego tytoniu trafia nielegalnie - z punktu kubańskiego prawa - na wolny rynek i do nielegalnych fabryczek. Także i tu bez trudu dostrzec można niezmienną pod każdą szerokością geograficzną przebiegłość chłopa i jego spryt w obchodzeniu krępujących i krzywdzących przepisów. Wykazują się nim rolnicy prywatni uprawiający własne pola, zobligowani dostawami kontyngentowymi, ale też upoważnieni do sprzedaży części produkcji rolnej na wolnym rynku. Uprawa kukurydzy, fasoli i strączkowych, owoców, hodowla kur to niezły biznes, jak na kubańskie standardy. Prywatne rolnictwo karane jest jednak wyłączeniem z powszechnego na Kubie, a nieobecnego w wielu krajach regionu, systemu emerytalnego. Tylko ci, którzy pracują w państwowym sektorze rolnym, w fabrykach Hawany, Santiago czy Cienfuegos, są funkcjonariuszami państwowymi, policjantami, agentami tajnych służb skasują później comiesięczne wypłaty emerytalne. Są one wprawdzie liche, wynoszą bowiem około 150 peso (czyli w przeliczeniu wolnorynkowym parę czy paręnaście dolarów), ale oddani socjalizmowi aparatczycy mogą dostać więcej. Sam jednak fakt stałych poborów jest przecież ekonomiczna i społeczną nobilitacją.
W szarej strefie znaleźli się też obywatele, dla których nie starczyło już miejsca w gospodarce dolarowej. To ludzie pozujący do fotografii, młode Kubanki i nobliwe matrony, sobowtóry commandante Che, starzy ludzie w strojach z lat trzydziestych, gazeciarze wciskający komunistyczną prasę na schodach hawańskiej katedry, klowni, ludzie z wężami, z bawołem, z krokodylem, chomikiem, zwyczajni wydrwigrosze, domorośli karykaturzyści, muzycy uliczni osaczający turystę, właściciele oldtimerów, którzy na kubańskich drogach jest wciąż bardzo dużo. Chevrolety, buicki, fordy z lat pięćdziesiątych zaświadczają o niezwyczajnych zdolnościach lokalnych mechaników. Aż trudno w to uwierzyć, że motoryzacyjny złom, żłopiący deficytowe na wyspie paliwo, jest wciąż na chodzie i ma się jak na swoje lata całkiem dobrze. Pracownicy muzeów za dolara pozwalają zrobić zdjęcie, zasiąść na historycznym stolcu, czy nakręcić film dokumentujący wielka przeszłość pałaców zbudowanych przez baronów cukrowych, takich choćby jak Herman Cantero z Trynidadu. Dokuczliwi są też sprzedawcy monet z podobizną Che i licznych jego konterfektów. I na koniec, pospolici żebracy, często starzy i, przeciwnie, nieprzyzwoicie młodzi. Ci ostatni widoczni na prestiżowym bulwarze stolicy Malecon, długim na osiem kilometrów, ulubionym miejscem spotkań stołecznej society. Poraża jednak skala dewastacji olśniewających jeszcze przed rewolucją kamienic, pięknych ongiś wykuszy, attyk, kolumn, pilastrów czy kariatyd. Alejo Carpentier powiedział, że Hawana to miasto kolumn. Są one jednak zniszczone, zrujnowane, z plątaniną kabli elektrycznych, pokryte pleśnią, o nijakiej barwie, z trudem zaświadczając od dawnej świetności budowli. Fidel i jego rewolucyjni komilitoni przez długie lata z niechęcią patrzyli na miasto stołeczne, siedlisko burżuazyjnego zła, pamiętające jeszcze Alfonsa Capone, Meyera Lenskiego i całe zastępy pomniejszej gangsterii. Dowartościowywali natomiast wieś i chłopstwo, tragarza wartości socjalistycznych na wyspie. Dopiero teraz, kiedy wpływy z turystyki stanowią blisko 45% budżetu Kuby, czyli o połowę więcej niż wpływy cukrowe, łaskawszym okiem zreformowani rewolucjoniści spojrzeli na punktową sanację starej Hawany i niektórych jej budynków, zwłaszcza o historycznym znaczeniu, przypominających na przykład Papę Hemingwaya i jego restauracyjne pasje. La Bogdeguita del Medio zaoferuje ci niezrównany koktajl mojito, na bazie rumu i mięty, a Floridita ulubione przez noblistę daiguiri, rum pomieszany z cytrynowym sorbetem.
Spocone udo tabaqueras
Rewolucyjny management odwołuje się często do rewolucyjnych tradycji proletariatu miejskiego i lokalnych bohaterów. Z całą pewnością takie referencje robią wielkie wrażenie zwłaszcza jeśli zderzyć je z warunkami pracy robotników. Wizyta w hawańskiej fabryce cygar, o niekwestionowanej reputacji, ulokowanej nieopodal muzeum Czynu Rewolucyjnego, eksponującego przeszkloną replikę jachtu Granma na długo pozostaje w pamięci wizytantów. W brudnej sali, w ławkach z pulpitami z drzewa mangowego siedzą tabaqueros i ręcznie kręcą cygara. Nie robią tego wprawdzie na spoconych udach kobiety, bo wtedy podobno używka jest najlepsza i najbardziej aromatyczna, ale cygara typu Cohiba esplendido, Montecristo, Romeo y Julieta mają najwyższe znaki jakości. Andrzej Wajda mógłby tutaj bez zmiany dekoracji nakręcić najbardziej ponurą część Ziemi Obiecanej. Dziurawy sufit, brak okien, wentylacji, brud, smród, dorodne karaluchy, wstrętne sanitariaty to obraz, którego długo nie można zapomnieć. Pomiędzy pracownikami siedzą niekiedy pociechy, zwłaszcza, jeśli matka nie może posłać ich do przedszkola czy powierzyć opiece bliskich. A przecież pracownicy Corony to ludzie uprzywilejowani. Za osiem godzin pracy codziennie od poniedziałku do piątku, za pracę w dwie soboty miesięcznie otrzymują 250 pesos, czyli równowartość dziesięciu dolarów wedle kursów czarnorynkowych. Rzecz w tym, co podkreślił, przewodnik 6% tej kwoty wypłacanych jest w banknotach z podobizną Waszyngtona.
Osobną kategorię w socjalistycznej gospodarce Kuby stanowią właściciele paladares i casas partriculares. To symbol drobnej, domowej i rodzinnej, przedsiębiorczości, bojaźliwie obserwowanej przez kubańskich rewolucjonistów. Właściciel jadłodajni może wstawić do niej nie więcej niż dwanaście krzeseł, ulokowanych przy trzech lub czterech stolikach. Przy obsłudze nocujących gości nie można zatrudniać nikogo spoza najbliższych, a drakoński system podatkowy skutecznie tę działalność ogranicza, choć w żadnym stopniu jej nie eliminuje. Tylko teoretycznie paladary dzieli się na kasujące w dolarach i w peso, w rzeczywistości wszystkim przedsiębiorcom potrzeba dolarów, a nie bezwartościowych, poza systemem reglamentacji, banknotów Narodowego Banku Kuby.
Szczęka Gustavo
Ludzie związani z obiegiem dolarowym to nowa i całkiem już spora siła społeczna. Trudno ją będzie dalej ograniczać, nawet przy pomocy najbardziej słusznej i przez wielu podzielanej ideologii socjalizmu i egalitaryzmu. To tragarze cichej rewolucji gospodarczej, politycznej i kulturowej. Są wprawdzie łapczywi, czasem trudni w kontaktach, sprawiający wrażenie jakby się spieszyli przed wygaszeniem ich działalności przez czujne Komitety Rewolucyjne. Ale jest niemal pewne, że te dwa miliony osób - od chłopów uprawiających cytrusy, tytoń, aż po prostytutki, to zbiorowość, która poznała już smak i potęgę amerykańskiej waluty, zaznała spokojnej i ostentacyjnej, jak na Kubę, konsumpcji. Czasem ta ostentacja jest zabawna. Gustavo, przedsiębiorca z Hawany, gość basenu w Commodoro, inkrustrował zęby złotem, a tak niepospolita szczęka to dowód jego zamożności i tym samym osobistej atrakcyjności.
Obserwacja Kubańczyków to odczytywanie historii wyspy. Joseph Conrad pragnąc jak najlepiej oddać profil charakterologiczny Kurtza, mrocznego bohatera Jądra ciemności, powiedział, że złożyła się nań cała Europa. Zachowując wszelkie proporcję można powiedzieć, że na mieszkańców Kuby złożyła się Ameryka Przedkolumbijska, Europa, Afryka, a nawet Azja. Niektórzy Kubańczycy to przecież potomkowie Arawaków, pierwotnych mieszkańców wyspy, których Kolumb spotkał podczas pierwszej penetracji Kuby w październiku 1492 roku. Wprawdzie 100 lub 200 tysięcy Indian szybko wyginęło, zdziesiątkowały ich choroby, wyniszczająca praca przymusowa, rzezie i głód, ale ślad demograficzny pozostał. Już wkrótce, poczynając od 1522 roku, na wyspę oprócz Hiszpanów, trafiać zaczęły afrykańscy niewolnicy. W XIX stuleciu zamieszkała tutaj spora grupa Chińczyków. Można więc sobie wyobrazić jak zróżnicowane typy antropologiczne widoczne są na wyspie. Biali, mulaci, metysi, czarni jak heban, ludzie o skośnych oczach, włosach typu fil-fil, białej cerze i negroidalnych rysach podlegają upraszczającym spisom demograficznym. Ostatni z nich odbył się w 2002 roku, ale jego wyniki nie zostały jeszcze opublikowane. Wedle oficjalnych enuncjacji 66% Kubańczyków to biali, 21,9% - Metysi i Mulaci, 12% czarni, 0.1 - Chińczycy. Wielokrotnie socjalistyczne slogany podkreślają równość obywatelską wszystkich mieszkańców, ich rewolucyjną podmiotowość, ograniczającą zasięg znanego w świecie latynoskim - machismo.
Cuba si: Fidel i turyści
Nawet najmniej bystry spacerowicz i włóczęga dostrzeże szanse Kuby. Commandante en Jefe, mimo przypisywanych mu cech heroicznych, odejdzie kiedyś z urzędów, a duch przedsiębiorczości, już wyraźny, choć tłumiony z powodów ideologicznych, jeszcze bardziej rozkwitnie. Już teraz dolarowa gospodarka uzmysłowiła ludziom, ze można żyć mniej siermiężnie, a bardziej dostatnio. W interesie Fidela jest pielęgnowanie politycznej ciszy nad wyspą. Turystyka jest nadzwyczaj wrażliwa na zdarzenia gwałtowne, rodzące ludzką neurastenię i nadwrażliwość. Nawet najbardziej udane zbiory trzciny cukrowej, zwiększony popyt na kubański nikiel, langusty, grapefruity, banany, ananasy, papaje, mamei czy pomarańcze nie dostarczą takich wpływów jak dwa miliony turystów odwiedzających wyspę. Ci zaś doceniają naturalne piękno Kuby, życzliwość, mieszkających tam ludzi, wpisanych przecież w opresyjny reżim, wymuszający donosicielstwo, ograniczający elementarne swobody obywatelskie, pozbawionych paszportów, telefonów i niepaństwowych mediów.
Tychy, wrzesień 2003