Lech Kołodziejczyk w Galerii Uniwersyteckiej

Wpatrzony w jasną stronę życia

Jasne, duże i radosne płótna przywitały wernisażowych gości 3 grudnia w Galerii Uniwersyteckiej; żarliwa czerwień i pełna energii żółć prac wywoływały odczucie bogactwa i obfitości, zaś precyzyjna forma - otwartości i hojności. Lech Kołodziejczyk, adiunkt II stopnia w Instytucie Sztuki cieszyńskiej Filii Uniwersytetu Śląskiego, jest absolwentem ASP w Katowicach.

Malarza ukształtowały podróże i lektury. Sam przyznaje się do fascynacji Jaksonem Pollockiem, którego nieograniczone przestrzenie zafascynowały go w Paryżu, mieście znakomitych kolekcji sztuki, gdzie urbanistyka służy ewokacji wrażenia braku zamknięcia, wręcz nieskończoności, a historia podpowiada, że wszystko jest możliwe. Jednak to nie rewolucyjne dekapitacje stworzyły wizyjne Głowy. Obrazy Kołodziejczyka budowane są duktami pędzla zostawiającymi wyraziste i gęste ślady - ich sieć wywołać może dalekie reminiscencje amerykańskiego "web mastera", ale sieć Pollocka ma w sobie nieprzewidywalność, spontaniczność, dzikość; siatka polskiego artysty tworzy zaś konkretne, precyzyjne, trójwymiarowe formy, najczęściej kuliste i koncentryczne. Tak, jakby świat wzrastającej entropii, w który wpisany jest brak równowagi, wywołać musiał chęć szukania pewności, reakcję w postaci aspiracji do świata, w którym pojawiają się olśnienie i radość, bez obsesyjnego wpatrywania się jedynie w ciemną ścieżkę życia.

Foto:Jerzy Pustelnik
Wernisaż wystawy w Galerii Uniwersyteckiej;
od lewej stoją: Lech Kołodziejczyk, Anna Markowska
i Dyrektor Instytutu Sztuki Małgorzata Łuszczak.
Na wystawę składają się obrazy z cyklu Głowy i Księga nocy, te ostatnie oszczędniejsze w kolorze, próbujące dzięki różnym tonom czerni, szarości i bieli oddać barwność widma. W obrazach Kołodziejczyka szukano zaklętych praw natury, z jej tajemnicami i prawami, dopatrywano się znamion religijnych, wpisywano artystę w rolę malarza-szamana, a jego kręgi nazywano mandalami. Sam artysta określa swoje zainteresowania twórcze jako dotyczące istoty i zasady działania znaku plastycznego, symbolu oraz ekspresji form archetypicznych. Niewątpliwie formy obrazów artysty, z powtarzalną formy kuli, głowy czy jaja, odwołują się raczej do tego, co wspólne zbiorowości, niż tego, co ją dzieli. Mają w sobie intensywność i istotność koła oraz jego ponadczasować; tak jak np. znacznie oszczędniejsze w graficznych zabiegach płótna Kennetha Nolanda. Jednak ta powaga i górnolotność powinności artysty wydaje się na tej radosnej wystawie zgoła nieważna. Ich graficzność doprowadzić musiała do szukania narracji, a energia i rozmach do ironii i żartu. Wydaje się wręcz, że Kołodziejczyk po ponad 20. latach operowania pędzlem dopiero się rozmalował i jest wręcz na początku artystycznych rozstrzygnięć. Podróż przez fantazje artysty przyrównano też - i jest to w moim przekonaniu trop najtrafniejszy - do lotu barona Münchausena na kuli armatniej. Rzeczywiście, porównanie artysty do XVIII-wiecznego żołnierza i poszukiwacza przygód, który ujeżdżał w locie kule armatnie, podróżował na Słońce i Księżyc, i odkrył pływającą wyspę zrobioną całkowicie z sera, skłania nasze myśli w stronę fantazji i eksploracji światów, dzięki niewyczerpanej imaginacji obrazowej.

Potencjał narracyjny, tkwiący w olśniewających przestrzeniach ewokujących podróże, pojawił się ze szczególną wyrazistością w ostatnich pracach z cyklu Głowy, gdzie abstrakcyjne jajowate bryły zyskały konkretne, rozpoznawalne szczegóły. Myślę, że widać w nich także, jak budowanie w oparciu o kontrasty zyskuje kolejną sprzeczność - artysta chce z jednej strony wsłuchiwać się po malarsku w głos ciszy i wieść do sfery milczenia, a z drugiej, mimo wszystko, opowiadać historie. Iluzyjność wydawała się dotąd Kołodziejczykowi nazbyt "płaska"; za przywoływanym wielokrotnie Paulem Klee chciał, by sztuka nie odtwarzała tego, co widzi, ale czyniła widocznym. Fantasmagoryczne Głowy z rozkładającą się tkanką, pustymi oczodołami, nie są zresztą w tym sensie odtworzeniem konkretnych obserwacji. Idą jednak w stronę frenetycznych, groźnych wizji (notabene okrucieństwo groteski nieobce też było szwajcarsko-niemieckiemu artyście), choć złamanych dystansem ironii.

Foto: Jerzy Pustelnik
Jasne, duże i radosne płótna
wywoływały odczucie bogactwa i obfitości.
Właściwie więc, najciekawsze jest, jak Lech Kołodziejczyk sobie poradzi z chęcią milczenia i opowiadania jednocześnie. Przesłankami do optymizmu jest równowaga erosa i logosu w poprzednich pracach; nie będzie z pewnością nudził jednostronnie ponurymi wizjami, pełnymi brzydoty, banalności i nędzy. Słoneczna energia, którą emanuje, spowoduje z pewnością, że będą to historie paradoksalne, jakieś głośne historie-cicho-sza.
Autorzy: Anna Markowska, Foto: Jerzy Pustelnik