Ten fragment rozmowy prasa cytowała wielokrotnie:
- To co ja mam teraz zrobić, popełnić samobójstwo?
Odpowiedzi były podobne:
- Nie no, bez przesady!
Państwo wiecie oczywiście o kogo chodzi. To jednak nie jest najistotniejsze, tak jak nieważne było samo pytanie i otrzymywana nań odpowiedź. Nie było ono wyrazem autentycznego moralnego dylematu jaki przeżywał pytający, ale zwykłą figurą retoryczną, taką jakiej używa dziecko, kiedy zgubi klucze od mieszkania, albo żona, gdy rozbije samochód. Przez te kilkanaście lat nowej Rzeczpospolitej, już zdążyliśmy się oswoić z przekonaniem, że w zasadzie to naszych politycznych elit nie obowiązują żadne kodeksy honorowe. Owszem, są i działają; jakieś komisje etyki, przestrzegania praworządności, sądy koleżeńskie, itd... Nikt jednak - kto skończył 12 lat - nie wierzy ani w ich skuteczność, ani tym bardziej w zdolność wywierania pozytywnej presji na środowisko.
W 1970 roku, japoński pisarz Yukio Mishima,
O ile się nie mylę, to Ryszard Kapuściński zwrócił już na to kiedyś uwagę, że za większością rewolucyjnych przewrotów stoją zwykle drugorzędni dziennikarze i tacy sami adwokaci. Trochę śmieszni, trochę naiwni, ku własnemu zaskoczeniu w decydującym momencie znajdują się w pierwszym szeregu niczym ubrana w surdut i cylinder postać z obrazu Delacroix szturmująca barykadę. Cwaniacy oczywiście przesunęli się już na bezpieczną odległość, ale wrócą kiedy trzeba będzie objąć czekające synekury. Oni też - gdy pozbędą się już nieżyciowych marzycieli - stworzą (na swój obraz i podobieństwo) nową klasę polityczną. I czegóż my od nich możemy wymagać? Nie po to tak skrzętnie chronili w chwilach zamętu swe cenne - powiedzmy - głowy, by teraz po niewielkiej wpadce (!), małym błędzie (!), złej kalkulacji (!) - jechać na ostatnie piętro Pałacu Kultury i stawać na gzymsie. Nasza klasa polityczna nie ma klasy. Co gorsza, my też przestaliśmy oczekiwać na to, że będzie ją miała.
Ale czego można wymagać od posłanki Łyżwińskiej, która skompromitowała się przed całym krajem, nie potrafiąc podać nazwy kierunku swoich studiów (studiuje; - Tę... no... uciekło mi z głowy...). By znaleźć wyjście honorowe, trzeba wiedzieć, że do skroni przykłada się lufę a nie kolbę rewolweru, a nie jestem w 100% przekonany, czy posłanka Łyżwińska opanowała już ten zasób wiedzy. Czy głosujący "na cztery ręce" posłowie: Chaładaj i Jarmoliński palną sobie ze wstydu w łeb? Nie! Chyba że Chaładaj zrobi to w "zastępstwie" nieobecnego Jarmolińskiego, a Jarmoliński Chaładaja. Na posła Jerzego Pękałę też nie ma co liczyć. Wprawdzie stoczył brawurową walkę na pięści przed sejmowym hotelem, ale solidnie popijając ma większą szansę nabić się na widły w swoim obejściu niż trafić w głowę. Zresztą, może się mylę. Ostatecznie nie takie cuda dzieją się w tym kraju. Oto równie pijany adwokat (zatrzymany podczas prowadzenia w tym stanie samochodu) zostaje uniewinniony. Cytuję za Markiem Nowakowskim ("Rzeczpospolita" 11.04.2003): Prokurator dał mu wiarę, że nie pił gorzały, tylko buerlecitin, a ponieważ w gardle i jamie ustnej ma nisze po operacji, to tam mógł zgromadzić się buerlecitin, zwiększając stężenie alkoholu. Ileż w tym wyroku jest pogardy dla nas wszystkich. Pan prokurator nawet nie kryje, że uważa nas za kretynów mających w miejscu mózgu puste nisze.
Aby być wychowawcą swojej klasy, nie wystarcza walczyć o przekonania, trzeba walczyć również o gusta. Nawet spór o styl ogrodów ma charakter polityczny. Tak sobie wyobrażał polityczny dyskurs profesor Jan Kott. Mój Boże! Dyskusja o stylu ogrodów toczona na poziomie rżyska? A któż ma być tym wychowawcą? Przed ponad dwudziestoma laty Daniel Passent napisał: Gdziekolwiek spojrzeć - wszędzie uczą demokracji. Uczniów nie ma - sami nauczyciele. Dodajmy, że są to wielce tolerancyjni nauczyciele. Tolerują wyłącznie swoje błędy.
Jest taka stara anegdota - jej autorstwo przypisuje się już kilkunastu osobom - która traktuje o sposobie naprawy Rzeczpospolitej. Po prostu, trzeba rozstrzelać 200 tysięcy łajdaków i koniec. Skąd wziąć tylu łajdaków? Jeśli braknie - dobierze się z uczciwych. Osoba, która opowiadała w radiu tę anegdotę, zawyżyła liczbę łajdaków do 500 tysięcy! Widocznie 200 tysięcy wydało się jej liczbą tak oczywistą, że anegdota traciła swój sens.
Jeśli już o anegdotach mowa, to na koniec jeszcze jedna. Ryszard Marek Groński przypomniał kiedyś postać Maxa Libermanna - znakomitego niemieckiego artysty. Max Libermann wychyla się z okna pracowni przy Bramie Brandenburskiej. Patrzy na przemarsze brunatnych koszul: - Muszę więcej jeść. Tak bardzo chce mi się rzygać.
Kiedy już zacznie się nowa kampania wyborcza - pamiętajcie państwo o solidnym posiłku.