Drive-in university

Idę ja sobie ogrzewany wrześniowym słońcem przez miasto, niespiesznie zbliżając się do dzielnicy akademickiej, czyli tych paru budynków niedaleko katowickiego ronda, które pełnią obowiązki campusu. Dawno już tu nie byłem, bo też nikt za mną nie tęsknił, a z drugiej strony wakacje rzecz święta i od uczelni należy się trzymać z daleka. Zwłaszcza, że przez ubiegłe dziesięć miesięcy tyle się nagromadziło zaległości - jakieś recenzje, jakieś niedopisane artykuły, jakieś niedoczytane książki - że nie można sobie było pozwolić na towarzyskie pogawędki w murach uniwersyteckich. Niestety w murach uniwersyteckich zawsze się ktoś znajdzie, kto chciałby pogadać i przemożna ta chęć topi chęć do intelektualnej koncentracji. W dodatku biblioteki latem czynne są z rzadka, a od kiedy przy pomocy kawałka drutu połączyłem swój komputer z plątaniną drutów telekomunikacyjnych, nie muszę nawet wychodzić, żeby sprawdzać pocztę elektroniczną. Jak już sprawdzam, to się okazuje, że nie warto było, więc cieszę się, iż nie musiałem narażać swojego delikatnego organizmu na szok termiczny i wędrować do sauny, w którą zamieniło się przydzielone mi przez władze pomieszczenie pracownicze.

Przemogłem się jednak i w pierwszej dekadzie września niespiesznie pomaszerowałem odwiedzić intelektualne świątynie i pałace, w których rozpoczęli miłościwe panowanie nowi rektorzy, dziekani i dyrektorzy. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem i czas nie upływał tak szybko (jak to w tym PRL-u robili, że Ziemia się tak szybko nie kręciła i doba trwała znacznie dłużej?) po nieskończenie długim pobycie wśród pól, lasów i łąk z podnieceniem wracałem do miasta, bo tam zawsze jakieś krasnoludki coś zmieniały: tu wyasfaltowali, tam postawili lampę, ówdzie coś zbudowali albo dla odmiany zburzyli. Tak też i teraz zbliżając się do Bankowej ciekaw byłem, czy poznam krajobraz opuszczony wiele tygodni temu. Nie zawiodłem się: są zmiany. Może nie te, których się spodziewałem ale są. Spodziewałem się, że ów nowy śląski drapacz chmur, który nam ocieni campus już będzie skończony, ale jeszcze go nie wykończyli, bo na razie skończyły się pieniądze - tak twierdzą niektórzy dziennikarze. W każdym razie przedstawiciele klasy robotniczej porozumiewający się w różnych językach środkowo- i wschodnioeuropejskich wciąż mieszają się ze studentami. Jedni kończą niebosiężną inwestycję budowlaną, a drudzy kończą inwestycję edukacyjną, zdając egzaminy (pewnie dlatego tak późno, że chcieli sobie wiedzę ugruntować; zdanie za pierwszym razem mogłoby świadczyć o pewnej powierzchowności). Ale parking, na którym się mijają obie grupy już nie ten sam. Pojawiły się budki i wkrótce założą barierki. Zniknie ostatni bezpłatny parking w centrum miasta. Ponieważ w jednym z poprzednich Sos-ów zżymałem się na parkingowy bałagan, więc witam zmiany z nadzieją, choć solennie obiecuję, że będę się wsłuchiwał w reakcje jego użytkowników. Na razie musiałem się wsłuchać w słowa napotkanego kolegi ścisłowca, który doniósł mi, że macki Brukseli sięgnęły i do nich: aby zadowolić Europę, trzeba wybudować windy dla niepełnosprawnych. To dobrze, pomyślałem, bo jakoś te wszystkie schody porobiły się bardzo strome ostatnio (w PRL-u takie strome nie były). Ale on mi na to, że wszystko rozumie, tylko dlaczego Bruksela chce windę budować w pracowniach uczonych? Gdzie się ci uczeni podzieją? ,,Mogą jeździć windą" pomyślałem, ale on dodał, że jest też problem gabinetów, które przerobią na toalety dla korzystających z wind. To rzeczywiście trochę komplikuje sprawę, bo nie wiem czy historia nauki zna przykłady odkryć dokonywanych w tak intymnym odosobnieniu. Pod jabłonią, nawet w wannie, ale na sedesie?

Gdyśmy tak rozważali problem bezdomności spowodowanej chęcią wyrównania szans, spojrzałem na parking w przebudowie i nagle mnie olśniło. Zamiast myśleć schematycznie i szukać stereotypowych rozwiązań, możemy przecież spojrzeć szerzej i dalej. Zamiast powielać szablony innych uniwersytetów, zaproponujmy światu coś nowego, coś na miarę XXI wieku. Oto stoi przed nami olbrzymia szansa uruchomienia pierwszego w świecie drive-in university. Są kina drive-in, są takie restauracje, dlaczego nie uniwersytety? Wystarczy zainwestować w duży ekran i już można wykładać (korzystając z tych przemyślnych gadżetów epoki elektronicznej) nie ruszając się z samochodu dla studentów, którzy też będą siedzieć w swych pojazdach. Jak się ekran podzieli, to naraz mogłoby się odbywać kilka różnych wykładów. Cóż za wygoda w układaniu planu zajęć, który rozbija się o brak sal!

Rozwijałem swój pomysł, ale on się skrzywił i stwierdził, że już raczej wolałby wskrzesić klasyczną tradycję szkół perypatetycznych: niechby sobie mistrzowie spacerowali w otoczeniu słuchaczy i głosili im prawdę; tak byłoby znacznie zdrowiej. Ewentualnie można by rozważyć wariant rowerowych ścieżek wykładowych. Przerwaliśmy jednak, bo właśnie przechodziły dwie perypatetyczki o bardzo atrakcyjnej powierzchowności. "Zauważyłeś" - spytał kolega - "że dawniej nie było tylu ładnych dziewcząt?" Zgodziłem się, że teraz jest więcej ładnych niż w PRL-u, prawdę mówiąc teraz wszystkie są ładne.