Oj, nie ma ostatnio dobrej prasy Janusz Anderman. Nie ma. Ofiarom tzw. "cywilizacji obrazkowej" (w moich czasach nazywało się to po prostu wtórnym analfabetyzmem) podpowiadam, iż Janusz Anderman to, pisarz, publicysta, a bywa że i scenarzysta filmowy.
Najpierw naraził się on rodzinie i przyjaciołom nieżyjącego poety Jonasza Kofty. W Gazecie Wyborczej Anderman z dumą opisał, jak to przed laty nakrzyczał na śmiertelnie już chorego Koftę za to, że ten śmiał pisać felietony do reżimowej "Polityki", a nie np. do "Niewidomego Spółdzielcy", co należało wówczas do dobrego tonu. Wszyscy ci, którzy czytali w tych trudnych czasach powielaczowe publikacje drugiego obiegu, wcześniej czy później i tak - na skutek fatalnej jakości druku - byli w końcu skazani na "Niewidomego Spółdzielcę" czy "Rzemieślnika", dokładnie nie pamiętam.
Z całkiem innych powodów doszło do zgrzytów w przyjacielskich kontaktach Andermana z piszącym - też akurat do "Polityki" - Jerzym Pilchem. Andermanowi zazgrzytał w zębach luterski ser , którym Pilch podkarmiał kolegę po piórze. Jak na pisarza, to Anderman nie grzeszy nadmiarem wyobraźni. Obrazić górala ( z dumnego Małyszowego grodu) za jego luterską dobroć, to tak jakby zawiesić sobie samemu stryczek na smreku. Pilch zareagował na tę niewdzięczność z iście góralskim temperamentem (nie, nie, nie użył w tym celu ciupagi ani nawet statuetki Nike), kwitując jedynie krótkim: Serek ci k...a nie smakował ? Było nie żreć. A jak się żarło, było nie pisać.
Mnie też Anderman podpadł, jako że "ukradł" mi pomysł na felieton, z tytułem włącznie.
Temat był aktualny, intelektualnie nośny, a ja obmyślając kolejne akapity, śmiałem się sam do siebie, przez co przechodnie brali mnie za miejscowego głupka albo co gorsza za natarczywego transwestytę. Sam temat dotyczył nudy, i taki był zresztą tytuł ("Nuda") felietonu Andermana i...mojego też. Mówiąc szczerze, specjalnie oryginalny to ten temat nie był. Co roku w okresie urlopowym, przynajmniej kilku dziennikarzy, dorabia sobie do wakacji, pisząc jak to u nas nudno. Dzięki publicyście "Wyborczej" Stanisławowi Mancewiczowi, dowiedziałem się, że nuda była przedmiotem wnikliwych badań naukowych. W 1998 roku w Instytucie Filologii Polskiej uniwersytetu poznańskiego, odbyła się naukowa sesja, nudzie właśnie poświęcona, a plon owej sesji, to książka - zbiór wykładów- pod red. P. Czaplińskiego i P. Śliwińskiego " Nuda w kulturze" Poznań 1999.
Dlaczego akurat podczas tej najpiękniejszej pory roku, tyle się mówi o nudzie ? Sprawa jest prosta. Przyjął się u nas dziwny pogląd, że w okresie od czerwca do września, naród nasz tumanieje. Wydawcy nic nowego nie wydają, bo kto to latem wchodzi do księgarni, skoro tam z lodami nie wpuszczają. Dystrybutorzy nie organizują pokazów premierowych, jako że główna siła napędowa rodzimej kinematografii (dzieci do lat 16), przebywa na koloniach i obozach, oglądając pirackie kasety ze Spider-Manem. Teatry pozamykane. Aktorzy w tym czasie harują w telewizyjnych serialach, aby wspomóc finansowo jakąś kolejną upadającą stocznię. Jednym słowem pustynia.
Nic więc dziwnego, że aż jęknąłem, gdy zobaczyłem na półce nową książkę Tadeusza Sławka. Jęknąłem, bo "Antygona w świecie korporacji" ukazała się u progu wakacji, czyli w okresie gdy przeciętnego Polaka obowiązuje zakaz czytania. Inna sprawa, że niektórzy ów zakaz dobrowolnie sobie przedłużają na resztę roku. Szkoda, bo jest to prawdziwa summa doświadczeń i przemyśleń - jak mniemam- nabytych podczas pełnienia (a może piastowania ? ), wiadomej zaszczytnej funkcji.
Co tu ukrywać. Nie jest to lektura tchnąca optymizmem, raczej już rzecz z pogranicza tego nurtu literatury, który umownie nazywamy "dla każdego coś przykrego". Bo też i dostaje się wszystkim po trochu:
Administracji państwowej: "...uniwersytetowi przychodzi działać w otoczeniu administracji państwowej, która zdaje się nie dostrzegać wagi nauki, sztuki, edukacji..."
Politykom: "...politykom zabrakło wyobraźni, aby wtedy, kiedy powstawały nowe, niepaństwowe szkoły, w sposób zdecydowany, może nawet wręcz radykalny zmienić realia płacowe w uczelniach państwowych".
Elitom: "...pomyliły "małe" z "podłym", "codzienne" z "wulgarnym".
Profesorom: "Uniwersytet stał się instytucją milczących profesorów, których głos - jeżeli w ogóle się rozlega- dotyczy nie spraw dla uniwersytetu ważkich, lecz nagłaśnia partykularny, osobisty, lub najwyżej wydziałowy interes".
Studentom: "W dzisiejszym uniwersytecie student jest silniej związany telefonem komórkowym z zatrudniającą go firmą lub korporacją niż intelektualnie ze swoim profesorem".
Jeśli są wśród nas tacy, którzy uważają; że przyszłość czeka nas niewątpliwie świetlana, że wszystko się musi dobrze ułożyć, a u podstaw tego optymizmu leży wiara w opiekuńczość uniwersyteckiego genius loci, to po lekturze "Antygony" muszą się zastanowić; czy duch aby nie za mały, czy może miejsce nie takie jak trzeba.
"Antygona" Sławka jest moim zdaniem doskonałym pretekstem do uczciwej dyskusji o naszym uniwersytecie, tylko....czy znajdą się chętni ? Moralne autorytety wolą dyskutować o losach świata, niż o losach szkoły przy Bankowej 12. Na etatowych pochlebców też nie ma co liczyć i....wybaczmy im to. Przez dwie kadencje musieli przebijać się przez teksty T. Sławka, niczym przez amazońską dżunglę z maczetą w ręku. Druga ręka musiała być wolna, by opędzać się od kłujących i nieznanych im dygresji, analogii, asocjacji. A wszystko po to, by być au courant i nie wypaść z obiegu jako passe. Ledwo przestał im się śnić po nocach Blake chodzący pod rękę z Deridą, to znowu, od początku trzeba brać się do roboty. Teraz nasi etatowi pochlebcy zasępieni dywagują na temat deformacji krioturbacyjnych. Smakują złoża eluwialne, a czasami opowiadają pieprzne historyjki o mule globigerinowym. Prawdziwie renesansowe umysły.
Czy znajdą się chętni do dyskusji ? Na mnie też nie ma co liczyć. Wprawdzie, jak mawiał Stefan Kisielewski; wolno psu szczekać na Pana Boga...ale bez przesady. Zresztą, akurat teraz zgłębiam problematykę krzemianów wstęgowych.
W jednym ze swoich - drukowanych w "Wyborczej" - Lapidariów, Ryszard Kapuściński opisuje rozmowę z egipskimi archeologami. Otóż, to co do tej pory odkopali, to jedynie znikomy procent ukrytych zabytków. A i to, co odkryli jest z powrotem zasypywane piaskiem, bo brak funduszy na konserwację. "Antygonę" Sławka, wraz z jej problemami i pytaniami też można zasypać piaskiem niepamięci w oczekiwaniu na lepsze, korzystniejsze dla nauki czasy. Tylko, czy mamy pewność, że takowe nadejdą ? A może już były ?