MARIUSZ KUBIK: Napisał Pan książkę o Śląsku w sposób, w jaki właściwie nie próbowano o nim pisać. Jakie przyczyny leżą u podstaw tego pomysłu, takiego właśnie ujęcia?
STEFAN SZYMUTKO: Chciałem ująć temat w sposób egzystencjalny, sądzę, że to leży u podstaw powstania książki. Do tej pory istniały próby pseudokulturowe, tutaj byłoby to widzenie poprzez jednostkowy los człowieka. Myślę, że to właśnie stanowi "inność" tych zapisków.
Trzeba od razu powiedzieć, że ciąży nad tym klątwa, którą po Heglu nazywam „zasadą koniecznego anachronizmu”. Kiedy pisałem pierwszy tekst, nie wiedziałem, że powstanie książka. Czyli wypowiadam się o całości, mimo że na początku wyglądało to nieco inaczej. Oczywiście, „Nagrobek...” istniał jakoś we mnie, Krzysztof Kłosiński powiedział, że pierwszy z tych tekstów jest krzykiem. Ale okoliczności ich powstania były zupełnie przypadkowe, właściwie sprowokowane przez studentów, organizujących sesje "śląskie", na które mnie zapraszali.
Na początku planowałem dać książce tytuł "Obrachunek". Marek Zaleski, który później został recenzentem wydawniczym, stanowczo zaprotestował, nadając pracy obecny tytuł i mówiąc, że jest to przecież książka o czymś, czego już nie ma. Jestem mu wdzięczny, bo inaczej popełniłbym anachronizm, zafałszowanie - przedstawiałbym książkę jako całościowy zamiar, co nie było przecież, jak mówiłem, tak oczywiste.
M.K.: Książka jest, jak nazwał ją Pan w tytule, „nagrobkiem” Pańskiej ciotki - czytamy, że z braku miejsca na kamieniu położonym w miejscu jej pochówku, nie ma tam nawet jej nazwiska. Ciotka Cila staje się więc - jak czytamy - postacią „poza czasem”. Pan teraz usiłuje ją w ów czas „przywrócić”, powołać do rzeczywistości... Dlaczego?
S.S.: Zaczęło się właściwie od głupiego gadania o Śląsku, zwłaszcza z Olkiem Nawareckim, który napisał o tym w tekście „Pod klopsztangą”. Uświadomiliśmy sobie, że mówimy dość żartobliwie o rzeczach w gruncie rzeczy poważnych. To był jeden z paradoksów tego pisania. Poza tym, kwestia zdarzenia, o którym piszę. Byłem w wojsku i nie mogłem uczestniczyć w pogrzebie ciotki. Kiedy zapytałem, okazało się, że jest pochowana bezimiennie. Jest to więc konkretna historia, której nie trzeba uogólniać. Jej sens mieści się w tym zdarzeniu.
Jeśli zaś dokonałem celowo takiego wyboru, to dlatego, że widzę w ciotce antybohatera naszych czasów. Postać nie rzucającą się w oczy, bez udawania i autoreklamy, o cechach, które są rzadkie w dzisiejszych czasach. O takich postaciach rzadko się pisze, zdarza się najczęściej, że w ogóle. Historia z jej nagrobkiem jest jakby symbolem zanikania, braku pamięci, któremu starałem się przeciwstawić.
M.K.: Podczas lektury powraca pytanie o dylemat każdego bodaj świadomego intelektualisty - wybór między "swoim" (znanym i bezpiecznym) i "cudzym" - bardziej za to zrozumiałym i dostępnym. Dylemat obecny choćby w wierszu Miłosza Rue Descartes, nieobcy jest chyba i Panu?...
S.S.: Pytano mnie o to, czy "sobość" nie jest wykluczeniem "innego". Mówiłem, że nic podobnego - że nie ma innej drogi do drugiego, niż bycie sobą. Jeżeli próbuję stać się kimś innym, likwiduję wtedy "innego". Znika odrębność i możliwość porozumienia; zaciera się różnica.
Podczas uroczystości w Poznaniu |
W przeciwieństwie do Miłosza, także i Herberta, nie czuję się "barbarzyńcą" - nie tak, jak oni, usytuowałbym problem uniwersalności. Dla mnie mieści się ona w jednostce. Sztuka polega na tym, by wydobyć uniwersalne z tego, co jednostkowe. W tym właśnie tkwi tajemnica indywidualności, czegoś bardzo intymnego, przypisanego inaczej każdemu z nas.
Nie ma dla mnie konfliktu między duchem miejsca, a duchem świata. Najwięksi pisarze, jak Proust, czy Joyce - piszę o tym w "Nagrobku..." - mieli dar przekształcania tego, co partykularne, w ogólnoludzkie. Pewną rolę odgrywa również przypadek.
M.K.: Pańska książka jest opowieścią o poszukiwaniu tożsamości, w swych rozważaniach akcentuje Pan przywiązanie do śląskiej tradycji, a równocześnie potrzebę odszukania się pośród wartości uniwersalnych. Co dla Pana wynika z takiego zestawienia?
S.S.: Moja książka jest przede wszystkim o tożsamości, która dzisiaj jest negowana, odmawia się jej racji bytu, uważa się za fikcję. A jeżeli jest o Śląsku, to dlatego, że urodziłem się tu, a nie gdzie indziej. Wtedy opisałbym inny region. A kwestia regionu jest otóż kluczową kwestią tożsamości.
Stefan Szymutko z dyplomem nagrody Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych |
Namawiano mnie do publikacji jeszcze przed napisaniem ostatniego tekstu [„Pożegnanie”-M.K.], w którym jestem jakby wyłącznym bohaterem (inni odgrywają mniejszą rolę). Opierałem się temu, bo wtedy powstałaby całość z przewagą nostalgii, wpisująca się w tradycję "literatury korzennej". Ja natomiast chciałem, by była to jednak książka o tożsamości, o jednostce, rozpoznającej się wśród ludzi, w miejscach urodzenia, dorastania i dorosłości.
M.K.: Tłumacząc we wstępie do książki kwestię konfliktu między tym co w twórcy (co w nas) wrodzone, a tym co nabyte, stawia Pan pytanie o granicę między światem widzialnym jednostki, a rzeczywistością ogólnoludzką, częściej obecną na piedestale literatury. Jak, posiadając tę świadomość, pisało się książkę tak w gruncie rzeczy osobistą?
S.S: To, co mnie również niezwykle interesowało, to chęć unieważnienia tego podziału. Zawsze pociągały mnie relacje między literaturą a rzeczywistością, obecne choćby w twórczości Parnickiego, o której jest moja pierwsza książka. Pisząc Nagrobek... byłem w doskonałej sytuacji, mając rzeczywistość, która nie podlega wątpieniu - zapamiętaną historię, którą przeżyłem, lub której byłem świadkiem. Odpadały więc kwestie podważenia doświadczenia ontologicznego. A zarazem zdążyłem się tyle nauczyć o języku, by nie ulegać pewnym naiwnościom przedstawiania. Chciałem, by powstała książka, w której nie będzie podziału na badacza literatury i człowieka - rozdzielenia specjalistycznej literaturoznawczej interpretacji i potocznego, zwykłego doświadczenia. W której można by najtrudniejsze zagadnienia filozoficzne ukazać, jako życiowo użyteczne.
M.K.: Istnieją w polskiej literaturze pisarze, wykorzystujący istniejącą wokół rzeczywistość w sposób niejako programowy (Nowakowski, Hłasko, także Myśliwski), unikający tematów, nazwijmy je umownie, salonowych. Czy dokonując takiego wyboru zyskuje się bardziej, czy traci, według Pana?
S.S: Pisarze, których Pan wymienia, stoją z boku opisywanych przez siebie zdarzeń. W moim przypadku sam byłem jedną z postaci środowiska, o którym piszę. Wśród tzw. prostych ludzi nie ma postaci prostych, "papierowych", wręcz przeciwnie - istnieją osobowości niezwykle złożone. Jak w każdym środowisku, i w moim znajdowali się ludzie porządni i bydlaki, głupcy i mędrcy. Zachowuję więc dużą rezerwę wobec twórczości, w której nie ma tak wyraźnie zarysowanej różnorodności, gdzie postaci są często "zmitologizowane" w sposób mocno jednostronny.
M.K.: Opisuje Pan codzienne chwile, zwyczaje rodziny śląskiej, korzystając z własnych wspomnień, z pamięci wspieranej pomocną wyobraźnią. Czy napisanie tej książki, skonkretyzowanie tego, co wcześniej pozostawało ulotne, zmieniło coś w Pańskich wspomnieniach?
S.S: Powrót do tej problematyki miał dla mnie duże znaczenie, nie ukrywam tego zresztą w książce. Uwolnienie myśli, z różnych powodów wcześniej blokowanych, miało dla mnie wymiar terapeutyczny. Mówiłem już, że to książka o tożsamości, o rozpoznawaniu samego siebie. W jednym z wywiadów powiedziałem, że pisząc o tym uświadomiłem sobie, jak wiele mnie łączy ze środowiskiem, z którego nigdy właściwie nie odszedłem. Wiele z moich cech, na przykład śląską upartość, a jest coś takiego, zawdzięczam swoim przodkom. Rozpoznawałem się zresztą nie tylko pośród tamtych, którzy dawno odeszli, ale i tych, żyjących obok mnie. Wspomnienia pozostały nienaruszone.
M.K.: "Pora ujawnić myśl, którą od paru akapitów trzymam w pogotowiu: poglądy Heideggera i ciotki Cili są zbieżne, ale ciotka Cila okazuje się skuteczniejsza dydaktycznie. U Heideggera troska o to, co najbliższe, o bycie (konkretne życie, konkretne istnienie...), roztapia się w filozoficznej abstrakcji; troska ciotki Cili pozostaje konkretna w swej historyczności. [...] Heidegger dziwi się, że żyje - jeszcze bardziej zdumiewa go i pociąga możliwość mowy - nie - gadaniny; ciotka Cila nie musi przybliżać tego, co najbliższe (oswajać swojskiego), a słowo nie istnieje dla niej inaczej niż odpowiedź na wyzwanie bycia, życia, istnienia" - czytamy w książce. Wspomina Pan o wyniesionej z własnej kultury powinności pilnowania, by słowo nie służyło "samemu sobie", oderwane od rzeczywistości. Ciotka Cila staje się strażniczką, odgradzającą wartość życia od towarzyszącej mu (niebezpiecznie często) abstrakcji. Czy jest to, jak rozumiem, kontynuacja sporu, obecnego już w naszej literaturze?
S.S.: Wyjaśniając najpierw ewentualne nieporozumienie: nie miałem i nie mam nic przeciwko Heideggerowi, wielbię jego myśl. Powracam do wątku tożsamości, chęci unieważnienia podziału na życie i abstrakcję. Mówiąc najprościej, chodzi mi przede wszystkim o autentyczność w podejściu do kultury: książek, malarstwa, filmu. Idę Zwracam się do sztuki, kiedy czegoś poszukuję. Jestem więc, nie będąc bez winy, wrogiem tego, co nazwiemy "papką kulturową", ale nie mógłbym też powiedzieć, że jest w niej sama nieautentyczność. Proponuję podejście najprostsze i najbardziej naiwne, miarą kultury powinno być to, jak sprawdza się ona w kondycji człowieka.
M.K.: Gdyby bohaterka Pańskiej książki mogła dowiedzieć się o jej istnieniu, jaką podejrzewałby Pan reakcję? Czy, jeśli można ją w ogóle przewidzieć (poruszamy się w niebezpiecznej sferze abstrakcji!), nie byłoby tu jakiegoś paradoksu? Niezawinionego intencjonalnie niezrozumienia?
S.S.: Ciotka Cila powiedziałaby pewnie, że wynokwiom [wydziwiam - M.K.] i tak by się to skończyło, choć tak naprawdę nie wiadomo. Ci ludzie nie byli i nie są w gruncie rzeczy, powtarzam, prości. Więc nie wiem naprawdę, co ona by powiedziała, znam natomiast reakcje moich bliskich, rodziny, kolegów, które dla mnie samego są zaskakujące, zważywszy na niemałą trudność książki. Na wieczorze autorskim w Mysłowicach jeden z "chopców z Cimoka", Krzysztof Gabryś, podziękował za to, że o nich napisano. Dla mnie to dowód, że potrzeby człowieka nie są uzależnione od wykształcenia; że myślimy, radujemy się i cierpimy tak samo, obojętnie, w jakim kręgu kultury się obracamy. To również krzepiące dla mnie, jako pisarza, gdyż (okazuje się) spełniłem jakiś obowiązek, nie tylko względem siebie, ale i moich przyjaciół z dzieciństwa i młodości, choć później nasze drogi nie mogły już biec obok siebie...
Rozmawiał:
MARIUSZ KUBIK
kmarius@poczta.onet.pl
Stefan Szymutko (ur. 27 VII 1958) - eseista, historyk literatury, pracownik naukowy Zakładu Historii Literatury Poromantycznej w Instytucie Nauk o Literaturze Polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Autor książek: Zrozumieć Parnickiego (Katowice 1992) i Rzeczywistość jako zwątpienie w literaturze i literaturoznawstwie (Katowice 1998). Mieszka w Mysłowicach. Książka pt.: Nagrobek ciotki Cili (Wyd. Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach) otrzymała honorową nagrodę Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych "Książka Wiosny 2001", organizowanego przez Bibliotekę Raczyńskich w Poznaniu, Radio "Merkury", Polskie Towarzystwo Wydawców Książek, oraz Księgarnię Naukową Podgórna. Wręczenie nagród odbyło się 19 czerwca 2001 r. w Poznaniu.