28 września, córka zaproponowała mi wspólną wyprawę o północy do księgarni, a to w celu zakupienia nowej książki o przygodach Harry Pottera „Czara ognia”. Tłumaczę dziecku, jak dziecku, że o tej godzinie, owszem, chadzałem już na zakupy; wprawdzie nie od razu po czarę, tylko coś bardziej prozaicznego, choć nie ukrywam, równie ognistego, i nie jest to jakaś specjalna atrakcja. Córka na szczęście nie wie jeszcze co to sofistyka , więc mi darowała. Na dodatek odpadł mi obowiązek czytania książki na głos, jako że córka już od lat daje sobie radę sama.
Akcja: „Cała Polska czyta dzieciom”, skądinąd niezwykle słuszna, postawiona jest nieco na głowie. Kto niby ma czytać tym dzieciom, skoro w ubiegłym roku 46% dorosłych rodaków, nie tylko że nie kupiło, ale i nie przeczytało ani jednej książki. Ten żenujący rezultat sprawia, że inteligenci znowu zaczną lamentować i pisać dramatyczne, pełne patosu listy do innych inteligentów ze skargą na nie inteligentów, którzy nie chcą ich czytać. A do tego, na czynione im wyrzuty reagują opryskliwie, bo lament ów przeszkadza im w oglądaniu Big Brother`a. Andrzej Wajda w rozmowie z Małgorzatą Subotić (Rzeczpospolita 6-7.10.01), powiedział wprost: Wybory z 23 września okazały się wyraźną manifestacją antyinteligencką.
Chociaż ze mnie taki inteligent jak z Talmudu vademecum kajakarza (Tyrmand), to mimo wszystko uważam, że jest w tych wyrzekaniach elit wiele przesady. Przecież to nie zakochane w Gulczasie idiotki piszą scenariusze kretyńskich programów i seriali. To nie dresiarze redagują grafomańskie pisemka „z życia gwiazd”. To wy – panie i panowie – chluba tzw. środowisk twórczych, inkasujecie niebotyczne tantiemy po to by później kajać się przed portretem prof. Geremka i dramatycznie wołać: gdzież się podziała dawna inteligencja ?
Ryszard Marek Groński opisał kiedyś historię młodego literata, który został zaproszony do domu Jana Parandowskiego. . Młody ów człowiek przybył punktualnie, lecz już od progu zmroziła go panująca tam atmosfera. Miny grobowe. Ubrania czarne. Jednym słowem – żałoba ! Nie chcąc popełnić jakiejś niezręczności, literat wyczekał na odpowiedni moment i dyskretnie zapytał panią domu: - Przepraszam, czy ktoś państwu umarł ? Żona Parandowskiego, wycierając zaczerwienione oczy szepnęła: - Dziś mija 680 rocznica śmierci Petrarki !
Ja piszę do Gazety Uniwersyteckiej. Jest więc jakaś szansa, że pointa nie zawiśnie w próżni. Redaktorzy jednak innych gazet zapracowali sobie na to, że ich czytelnik po przeczytaniu takiej anegdoty, podrapie się po głowie i mruknie: Petrarka ? Petrarka? – Znałem Włodka Petlarka z Rogoźnika. We wojsku my byli razem. Na kuchni robił.
Paniczny strach redaktorów wielu gazet o to, by nie stracić czytelnika, który mógłby się poczuć urażony zbyt wysokim poziomem pisma, lub nie daj Boże przemęczony i zniechęcony długością zamieszczonych tam tekstów, przynosi już widoczne rezultaty. W Australii na przykład wydawany jest „Ten Minute Herald” (podaję za Gazetą Wyborczą 3.09.01); pismo dla mieszkańców Sydney (czyta się dziesięć minut), podróżujących pociągiem, autobusem lub promem(...). Teksty na stronie „Ten Minute Herald” drukowane są nie pionowo, lecz poziomo, by czytelnik mógł łatwo zgiąć gazetę na pół i czytać bez wymachiwania rękoma.
Nie trzeba jechać aż do Australii. Polskie wydanie Newsweek`a też można czytać bez użycia rąk, jako że większość zamieszczanych tam artykułów zajmuje jedną bądź dwie sąsiednie strony. Ta wielce wzruszająca troska o to, by za bardzo nie zmęczyć czytelnika, wymusza i na naszej redakcji podjęcie odpowiednich działań, mających zapewnić państwu komfort czytania. Zaczniemy od zmiany tytułu. „Gazeta Uniwersytecka” to tytuł stanowczo za długi. Człowiek nieobyty ze słowem pisanym, może zasnąć już po przeczytaniu pierwszego członu. Projekt nowej nazwy widniejący na elewacji nowego budynku redakcji (wybudowanego zamiast Wydz. Prawa) świadczy o naszych krystalicznie czystych intencjach. Po co zresztą niszczyć sobie wzrok jakimś tam drukiem. Jeśli redaktor Rott wyrazi zgodę, to ja za połowę ceny Gazety mogę opowiadać treść artykułów. Nie jest to zresztą odkrywczy pomysł. W supermarketach są już specjalne stoiska wabiące napisem: „Biblioteka słuchacza”!! Już nie trzeba męczyć się z sylabizowaniem tych przeklętych opisów przyrody. Wystarczy wrzucić do odtwarzacza płytkę i bez najmniejszego wysiłku posłuchać; jak męski, aksamitny bas szepce nam do ucha: „Jędruś! – ran twoich niegodnam całować”.
Wróćmy jeszcze na koniec do gorzkich żalów naszej inteligencji. Drogie panie i panowie ! Zdejmijcie ze swych wątłych barków ciążącą wam odpowiedzialność za losy narodu. Jak dowodzi historia i tym razem naród da sobie z pewnością radę. A oto budujący – dosłownie – przykład. O ile dla patrycjatu posiadanie książek było typowe, to w stanie średnim należało do wyjątków. Takim wyjątkiem był we Lwowie murarz Wojciech Skorka (zm.1565) posiadacz 39 książek. Było to dużo. Oczywiście patrycjusze posiadali ich więcej, niektórzy ponad 200, ale to też były wyjątki. (B. Kosmanowa, Książka i jej czytelnicy, W-wa 1981).
Wprawdzie dzisiejsi murarze nie mają w domach aż tylu książek co ich antenat ze Lwowa, ale nie miejmy im tego za złe. To nie jest tylko ich wina, że biorąc do ręki wydawniczą nowość, odrzucają ją ze wstrętem mrucząc ze złością: kolejna cegła!