Docierają do mnie pogłoski o tym, że widywano mnie ostatnio dość często w budynkach naszego uniwersytetu usytuowanych przy Placu Sejmu Śląskiego, gdzie z karteluszkiem w ręku dybałem na wychodzące po zajęciach studentki, wypytywałem je o coś szczegółowo i skrzętnie to notowałem. Przyznaję, że to prawda. Jednocześnie zaś chciałbym zdecydowanie zaprzeczyć, jakobym biegał po korytarzach rozpościerając dwuznacznie poły płaszcza, czy też lubieżnie szeptał nagabywanym do ucha: "Zachciało się Zosi jagódek... ".
Moje postępowanie bowiem, to nie efekt nie okiełznanych starczych chuci, ale dowód odpowiedzialnego pojmowania obowiązków rodzicielskich. Do takich kroków skłoniła mnie decyzja Ministra Edukacji Narodowej Mirosława Handkego, który postanowił, iż nie będzie oddzielnych lekcji wychowania seksualnego. Edukacja erotyczna natomiast odbywać się będzie na biologii, religii, godzinie wychowawczej i języku polskim.
Nic więc dziwnego, że byłem ciekaw, kto też za parę lat będzie uczył moje dziecko i jak wyglądają merytoryczne przygotowania w tej jakże drażliwej materii. Moje peregrynacje jednak zakończyły się kompletnym fiaskiem, jako że, po pierwsze: Sądząc z wyglądu wielu studentek, to akurat ja odczułem gwałtowną potrzebę uzupełniania braków we własnej edukacji - a to wszak nie było przecież moim celem. Po drugie: Pomyślałem, że wszystko to i tak psu na budę, skoro decyzja ministra Handkego jest ewidentnym oszustwem, gdyż jej autor doskonale wie, że nauczyciele i tak tego nigdy nie będą realizowali tłumacząc się brakiem czasu, przeładowaniem programu, zapaleniem strun głosowych, awarią centralnego ogrzewania czy też lipcową powodzią.
Zresztą minister Handke robi co może, by tak się właśnie stało. Jeden ze swoich ostatnich wywiadów zakończył wypowiedzią: "Dziś jeszcze jest po socjalistycznemu: nauczyciele udają, że pracują, a my udajemy, że płacimy". Nie dość, że ową "złotą myśl" pan minister zerżnął "na żywca" od premiera Balcerowicza z jego wystąpienia bodaj w 89 roku, to na dodatek obraził znaczne grono nauczycieli, którzy do tej pory starali się rzetelnie pracować. Teraz to i oni zaczną udawać, a państwo udawać nie skończy, bo pieniędzy i tak nie będzie. Stąd też przerzucenie odpowiedzialności za wychowanie seksualne będzie miało taki właśnie finał. Na biologii wyczerpujące i szczegółowe dyskusje na temat rozmnażania pantofelka lub eugleny zielonej, a kiedy wreszcie zaczną się ciekawe tematy, to akurat dziwnym trafem będzie początek wakacji, podczas których uczniowie sami zechcą być może, ku utrapieniu rodziców kontynuować ów przerwany wątek.
Na religii: Straszne skutki pożądania żony bliźniego swego oraz zbawienny dla młodego organizmu wpływ sypiania z rękami na kołdrze. Na lekcji wychowawczej: cały ratunek w narkomanach i zatruciu środowiska. Co zaś do języka polskiego, to tu zaczyna się prawdziwy problem. Niestety. Musimy sobie otwarcie powiedzieć: Nasza literatura ujęta w karby lektur szkolnych jest wybitnie aseksualna i większy pożytek dla takiej edukacji byłby z czytania książki telefonicznej. Zresztą uczniowie odnoszą się do lektur z taką obrzydliwą wprost niechęcią, że gdyby im nawet podsunąć zamiast "Naszej szkapy" najohydniejszego pornosa, to i tak by do niego nie zajrzeli - bo to przecież lektura. Znowu więc jak przed laty czeka nas dwuznaczny uśmieszek zaczerwienionej po uszy pani od polskiego, gdy przyjdzie do czytania o tym, jak to Telimenę oblazły mrówki. I gwałtowne protesty, gdy klasowy nieuk zacznie bełkotać co też Wojski wzbudzając powszechny entuzjazm wyjął podczas polowania...
Morze łez i atramentu wylano nad bohaterkami naszej szkolnej literatury. Jeśli już nawet zdarzyło się, że w mężowskiej zbroi nie prały akurat po łbach Krzyżaków, to rozmarzały się jedynie wtedy, gdy ściskały głownię szabli lub drzewce sztandaru - no chyba, że właśnie trzymały buteleczkę z kwasem, by chlusnąć nim w twarz niecnego uwodziciela. Cud to prawdziwy nad Wisłą, że po takich lekturach mieliśmy jeszcze kiedyś w historii wyże demograficzne.
Nie bardzo rozumiem, skąd ten paniczny strach przed wprowadzeniem przedmiotu z zakresu edukacji seksualnej? Przecież ogólnie wiadomo, że gdyby to urzędnicy MEN przygotowali taki program nauczania, to miałby wielką szansę stać się najnudniejszym przedmiotem w szkole. Dużo swego czasu mówiono o projektach takiego podręcznika. Na temat szczegółów jednak wiemy tyle ile o "Bursztynowej komnacie" czyli: że była. Być może nie ma czego żałować jeśli weźmiemy pod uwagę taką cegłę, jaką stanowi podstawa amerykańskiej wiedzy na ten temat: słynny Raport Kinseya. Blisko tysiąc stron, sto sześćdziesiąt tablic statystycznych, kilkaset odsyłaczy... Takiej lektury nie trzeba chować przed dziećmi. Nikt normalny przez to nie przebrnie. Jest to jednocześnie potwierdzenie oczywistego faktu, że najgorsze efekty dają nie pełne, kompletne informacje, ale wywołane lękami przed deprawacją zapędy cenzorskie. W pewnej miejscowości na północ od San Francisco tamtejsze małolaty mają zakaz czytania bajki o Czerwonym Kapturku. Dlaczego? Ano dlatego, że władze szkolne zadecydowały: Kapturek niósł dla chorej babci flaszeczkę wina, a to już jest wyraźnie zachęta do spożywania napojów alkoholowych...
Dlatego drogie studentki polonistyki! Uważajcie, by nie wpaść w takie sidła idiotyzmu jak ci Amerykanie. Nie ważcie się w przyszłości na lekcjach niczego przemilczeć, zamazywać czy wycinać, bo odniesie to fatalny skutek. Trzeba robić akurat odwrotnie: dopisać, podkolorować, uzupełnić miejsca, gdzie autorowi zabrakło odwagi lub wyobraźni.
Przygotowałem dla was taką próbkę. Nie jest to wprawdzie "Czerwony Kapturek", ale jesteśmy w tym samym przedziale wiekowym. Chodzi o stary, znany wszystkim wierszyk Stanisława Jachowicza "Chory kotek". Dokonałem paru kosmetycznych zmian i teraz może on służyć na lekcjach języka polskiego jako materiał pomocniczy z wychowania seksualnego.
C H O R Y K O T E K
Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku
I przyszedł kot doktor
- Co tam masz koteczku?
- Źle bardzo i łapkę wyciągnął - po niego
- Nie chciało się przestrzegać seksu bezpiecznego!
- Zapłacisz ty teraz za żywot beztroski
Zwłaszcza gdy cię nakryje poseł Niesiołowski
- I pani marszałek powie ci gdzie racja
Od seksu ważniejsza wszakże prokreacja
- A ptaszka nie można? - zapyta koteczek.
- Zapomnij o ptaszku - to pora wyrzeczeń.
- Lecz bardziej niż choroba inne coś doskwiera
Brakuje ci kotku stałego partnera
Co w arkana seksu pewnie cię wprowadzi
Nie zarazi niczym, ani też nie zdradzi.
Ty się zaś tym nie martw mały czytelniku
Bo nasz kotek okazji będzie miał bez liku.
Dlatego otrzyj oczka, przegnaj precz smuteczek
Bo w łóżeczku leży doktor... i jego koteczek.