WAKACJE NA ROWERZE

Skandynawia to skraj Europy aczkolwiek znacznych rozmiarów. Gdyby przeprowadzić linię wzdłuż południka poprzez Norwegię i przełożyć ją na Europę to uzyskamy odległość jaka dzieli Warszawę od Barcelony.

Skandynawię odwiedziłyśmy po raz drugi. Pierwszy raz przemierzyłyśmy ją ze średnią prędkością 100km/h, oglądając przepiękne fiordy przez szybę samochodu. Podróżując w ten sposób tylko zaostrzyłyśmy swój apetyt na Skandynawię a zwłaszcza na Norwegię. Z perspektywy dwóch kółek przy prędkości wahającej się od 10 - 35 km/h wreszcie zakosztowałyśmy Norwegii.

Przysłowiowa już skromna kiesa studencka nie pozwoliła nam na prom do Oslo. Przybiłyśmy więc do ziemi szwedzkiej z optymistycznym przekonaniem że nasz wrodzony wdzięk pozwoli nam na złapanie "okazji" z Malmö do Oslo. Cel ten niemal zrealizowałyśmy. Życzliwy kierowca ciężarówki, co ważne Polak, podrzucił nasi nasze dwa rowery do szwedzkiej miejscowości Örebro znajdującej się na wysokości Oslo ale ok. 200 km na zachód od Sztokholmu. Na pożegnanie zaopatrzył nas w 0, 5 l oleju maszynowego ("kto smaruje ten jedzie") i karton polskiego swojskiego mleka ("bo jest jedyne prawdziwe mleko"). Jeśli chodzi o tę drugą dewizę to kierowca miał swoje racje. Żywność w Norwegii, choć bardzo droga ( przeciętnie 3 razy droższa niż u nas), nie jest dobrze znoszona przez polskie żołądki. Ze względu na trudności transportowe. Środki spożywcze są nafaszerowane chemią, przedłużającą ich spożycie. Co więcej, Norwegia nie importuje żywności, więc w sklepie spotyka się tylko na norweskie produkty, a wybór jest ograniczony.

Tak więc w sposób sprzeczny z pierwotnym planem pozostało nam przemierzyć kawałek Szwecji. Postanowiłyśmy to wykorzystać i powłóczyć się trochę po mniej uczęszczanych drogach. Jechałyśmy więc wzdłuż norweskiej granicy docierając do najwyżej położonej w Szwecji miejscowości ( 838 m npm) o nazwie Högvalen. Serwuje się tam turystom wafel z hjortonem. Jest to owoc o specyficznym zapachu, koloru pomarańczowego, przypominający wyglądem malinę, przysmak Szwedów i Norwegów. Zrezygnowałyśmy z degustacji słynnego wafelka ze względu na specyficzny zapach hjortonu, ale nie omieszkałyśmy umieścić swego wpisu w księdze pamiątkowej. Zrobiłyśmy to jako pierwsze Polki. Była to bardzo podniosła chwila zacierałyśmy przecież białą plamę polskiej turystyki.

O ile w Szwecji przeważają niziny, Norwegia to kraj gór i morza, lodowców i zimnych potoków. Norwegowie z kolei swym temperamentem, otwartością oraz gościnnością przypominają naszych górali. Są aktywnymi sportowcami - preferują sporty zimowe, ale popularne jest też kolarstwo. Poznałyśmy na trasie bardzo miłych starszych państwa, którzy zaprosili nas na kolacje i uchronili od codziennej porcji płatków owsianych. Dowiedziałyśmy się, że mąż gospodyni co roku bierze udział w wyścigu kolarskim na trasie Oslo - Trondheim, liczącej 500 km. Trasę tę pokonuje się bez przerwy. Rekord gospodarza - pana Nilsa - wynosi 18 godz.

Norwegowie są także zapalonymi myśliwymi oraz miłośnikami wędkarstwa i rybołówstwa. Bardzo popularne jest żywienie się dziczyzną, a w każdej miejscowości istnieją koła łowieckie, cieszące się powodzeniem także wśród młodzieży. Nie dziwi to, bo w supermarketach ( notabene jedynych sklepach ) nie można dostać świeżego mięsa, tak więc każdy, kto chce schrupać coś lepszego niż długoterminowy schabowy radzi sobie sam.

Poznani Norwegowie pokazywali nam zdjęcia z wypraw łowieckich, które przyprawiłyby o palpitacje każdego ekologa. Myśliwi mają prawo odstrzału jednego łosia na obszarze 2 km. Ku naszemu zdziwieniu dowiedziałyśmy się, że Norwegowie polują w naszych mazurskich lasach na.... dziki.

Wracając do łosi to ich żywot faktycznie jest zagrożony. W niektórych środowiskach ( zwłaszcza na wsi i w małych miejscowościach ) zabicie łosia staje się punktem honoru mężczyzny. Kwestia łowiectwa bądź rybołówstwa'prześladowała' nas przez cały pobyt poruszona w rozmowach z przypadkowo poznanymi rodzinami Trudno nam było wyobrazić sobie, że chłopcy w naszym wieku, czas wolny i wakacje spędzają pływając na kutrach rybackich lub przeczesując okoliczne góry w poszukiwaniu potencjalnego celu łowieckiego.

W jednej z miejscowości poznałyśmy Norwega, który swoje wakacje spędza dokarmiając ryby hodowane w sztucznych zbiornikach tworzonych na M. Północnym. Jan Magne Raum, bo tak się nazywał , pokazał nam z nieukrywaną dumą książkę poświęconą jego dziadkowi sławnemu w okolicy z tego, że popłynął samotnie, na Grenlandię, gdzie polował na foki. Sławny dziadek otrzymał za ten bohaterski wyczyn przydomek Magne, który przechodzi odtąd z ojca na syna.

Nasza rowerowa penetracja Norwegii skupiła się na odcinku długości tysiąca kilometrów między Trondheim a Narvikiem wzdłuż tzw "szlaku nadmorskiego" (Kystrikveien ) zaczynającego się w Steinkjer. Trasa ta prowadzi przez miejscowości do których dawniej można było się dostać tylko drogą morską, przecina koło polarne i prowadzi obok drugiego co do wielkości lodowca w Norwegii o nazwie "Svartisen" - czyli czarny lód. Warto wspomnieć, że lodowiec ten wznosi się na wysokość 1500 m a jego podwodne części dochodzą do 170 m, co czyni go najgłębiej osadzonym lodowcem w Europie. Można lodowiec ten podziwiać z promu płynącego z Askardet.

Trasa wzdłuż wybrzeża zachwycała nas widokami. Pokonuje się ją od promu do promu, którego średni koszt dla roweru waha się pomiędzy 16 a 33 NOK.
W okolicach koła polarnego zdecydowanie ochłodziło się. Niebo było przeważnie zachmurzone i padało prawie każdego dnia.
Któregoś "mokrego" dnia postanowiłyśmy rozbić namiot pod dachem, aby nieco go osuszyć. Do tego celu idealne wydawało się zadaszenie tuż nad samym morzem, w którym normalnie przechowuje się łodzie.

Znużone ułożyłyśmy się do snu bardzo wcześnie, bo już o 22. 00, kiedy niebo jest jeszcze jasne. Ledwo ułożyłyśmy się w ciepłych śpiworach , gdy rozległ się tuż nad naszymi głowami przeciągły huk przywołujący w pierwszej chwili na myśl pracę promu zbliżającego się do terminalu. Faktycznie tuż obok znajdowała się przystań promowa, ale kolejny prom miał się tam pojawić dopiero o 7. 00 dnia następnego. Gwałtownie poderwałyśmy się w śpiworach i wyjrzałyśmy z namiotu. W jednej chwili dotarła do nas brutalna prawda o sytuacji w jakiej niechcący znalazłyśmy się. Morze podnosiło swój poziom pod działaniem przypływu i niebezpiecznie zbliżało się do naszego ciepłego legowiska. Podjęłyśmy gwałtowną akcję ratunkową polegającą na wyniesieniu dobytku z zacisznego poddasza brodząc po kostki w wodzie. Namiot wynoszony tak jak stał z całą zawartością pękł. Morze podchodziło z dwóch stron bo okazało się, że ulokowałyśmy się na czymś w rodzaju mierzei. Wracając po rower i wynosząc je na suchy ląd straciłyśmy ostatnie suche skarpetki.

Na trasie spotykałyśmy także innych rowerzystów, w zdecydowanej większości Niemców, których rozpoznawałyśmy po charakterystycznych sakwach. Parę dni podróżowałyśmy z przypadkowo poznanym rowerzystą z Aachen, który także udawał się na Lofoty. Jonas wybrał się na wyprawę samotnie zamierzał spędzić w Skandynawii około dwa miesiące - dlatego też zaopatrzył się w wiele przedmiotów luksusu w postaci radia, przypraw kuchennych, dmuchanego materacyka i obszernego namiotu. Skandynawia, skądinąd, jest chyba jedyną częścią Europy gdzie można swobodnie wybrać się w pojedynkę. Nikt nie ukradnie roweru pozostawionego samotnie przed sklepem lub stacją benzynową - przynajmniej z dala od wielkich miast, których w Norwegii jest niewiele. Życie skupia się w małych miejscowościach do których nierzadko można dostać się tylko promem. Młodzież z takich miejscowości opuszcza domy rodzinne w wieku lat szesnastu i przenosi się do najbliższego większego miasta, gdzie znajduje się college.

Atrakcją wyjazdu były wyspy Lofoty połączone kanałem podmorskim. Słyną one z rybołówstwa, które ( obok turystyki ) jest źródłem utrzymania tamtejszej ludności i powiązanych z rybołówstwem czerwonych domków budowanych na palach. Domki te nazywają się ‘rorbuer' - co oznacz mieszkać i wiosłować. Lofoty to także królestwo morskich ptaków 160-km pasmo gór monumentalnie wyrastających z samego morza. Życie skupia się w niewielkich zatokach, w których ludzie wyrywają morzu skrawki lądu. Lofoty choć niezwykle urokliwe trąca jednak przez duże zatłoczenie turystami. Czasami miałyśmy wrażenie, że więcej tu słynnych niemieckich i włoskich' housewagen' niż tubylców. Można jednak zboczyć nieco z głównej E10 aby znaleźć jakieś zapomniane przez ludzi miejsce.

W przygotowaniach do wyprawy wsparła nas firma "Mamut" z Katowic , której śpiwory i odzież gorąco polecamy, bo często były nam jedyną deską ratunku, zwłaszcza gdy namiot przemakał. Jesteśmy także wdzięczne firmie ‘ Bike-Sport'z Gliwic, dealerowi rowerów Merida i Univega.