PROFESOR W OCZACH SWOICH UCZNIÓW I WYCHOWANKÓW

Profesor
  • JERZY ZIOŁO
  • KRYSTYNA KACZMARSKA
  • JAN JELONEK
  • ALICJA RATUSZNA
  • ANTONI WINIARSKI
  • ŁUCJA MACHOŚ
  • GRAŻYNA CHEŁKOWSKA

Jerzy Zioło

NA ŚLĄSK

Wykłady kursowe z Podstaw Fizyki dla pierwszego i drugiego roku fizyki mieli w Uniwersytecie A. Mickiewicza przemiennie: prof. Arkadiusz Piekara i mgr August Chełkowski. Ja trafiłem na rok kiedy wykład dla pierwszego roku zaczynał ten drugi. Po kilku wykładach mgra Chełkowskiego zastąpił kto inny, a Pan Magister wyjechał na rok do Paryża. Pobyt w Paryżu związany był z eksperymentem, w którym potrzebne było silne pole magnetyczne i profesor Piekara wysłał swojego ulubionego ucznia do laboratorium, które dysponowało w tamtym czasie - początek lat sześćdziesiątych - najsilniejszymi polami w Europie.

Po roku Pan mgr Chełkowski kontynuował wykładanie kursu fizyki. Na koniec drugiego roku egzamin z optyki zdawałem już u Pana Doktora. W związku z tym egzaminem pozwolę sobie na małą dygresję. Kiedyś, już jako pracownik, referowałem na seminarium zakładowym wyniki przygotowane do publikacji, "podpierając" się przeźroczami wyświetlanymi na ekranie. Przeźrocza nie były poukładane tak jak trzeba i co rusz wyświetlałem albo do góry nogami, albo lewą stronę, tam gdzie powinna być prawa i było w związku z tym nieco zamieszania. Po kolejnej próbie Profesor zapytał: "A optykę pan zaliczył na studiach?" "Tak, na piątkę u Pana"- odpowiedziałem. "No cóż, fuszerki każdemu się zdarzają" skwitował Profesor.

W Poznaniu w połowie lat sześćdziesiątych fizyką niepodzielnie zarządzał Profesor Arkadiusz Piekara, kierownik największej na Uniwersytecie A. Mickiewicza Katedry. Była to Katedra Fizyki Doświadczalnej. Jako członek rzeczywisty PAN równocześnie prowadził oddział PAN-owski, który również znajdował się w tym samym budynku - Collegium Chemicum, w którym znajdowała się Katedra. Miał więc pod swoim zarządem olbrzymią ilość pracowników. W tym okresie pojawiła się pierwsza grupa docentów, wśród nich jednym z pierwszych był Profesor Chełkowski. Grupa samodzielnych pracowników zaczęła dążyć do usamodzielnienia się. Doszło do małego spisku docentów, w wyniku którego Profesor Piekara obrażony na swoich uczniów wyjechał do Warszawy na Wydział Chemii UW. Profesor Chełkowski nie tylko nie zgodził się na udział w tym "zamachu stanu", ale dość zdecydowanie zaprotestował przeciwko nie najczystszym metodom stosowanym przez "spiskowców". Po wyjeździe Piekary zorganizowano w bibliotece zebranie wszystkich pracowników. Byłem już wtedy kilkumiesięcznym asystentem i brałem udział w owym zebraniu, na którym zaczął się podział Katedry. Profesor Chełkowski wyraźnie dystansował się od tych działań. W rozmowach z Profesorem wielokrotnie wracaliśmy do oceny tamtego okresu. Profesor uważał, że ilość kadry skupionej w rękach Profesora Piekary przekroczyła z nadwyżką ilość krytyczną i nie było szans na utrzymanie tego giganta nawet przez tak wybitną osobowość, jaką niewątpliwie był Profesor Piekara. Profesor Chełkowski całkowicie akceptując te odśrodkowe tendencje swoich kolegów, nie akceptował metod. To był bezpośredni powód naszej "emigracji" na Śląsk. Można się domyślać, że w jakimś bardzo dalekim tle okolicznością zachęcającą Profesora do przyjazdu tutaj mogło być zaoferowanie mu domku na tzw. "ptasim osiedlu". Profesor był wtedy głową siedmioosobowej rodziny i użytkownikiem mieszkania w bloku, budowanego z myślą o znacznie mniejszej rodzinie na jednym z poznańskich osiedli. Ale nawet jeśli Profesor brał tą okoliczność pod uwagę to jej ciężar w decyzji był nieistotny.

W 1967 roku przyjechaliśmy na Filię Uniwersytetu Jagiellońskiego, którą kierował Pan Profesor Kazimierz Popiołek. W rok później powstał Uniwersytet Śląski. Uroczysta inauguracja odbyła się w Auli Kazimierza Lepszego. W orszaku rektorskim w todze Dziekana Wydziału Matematyki Fizyki i Chemii szedł Pan Docent August Chełkowski.

Pamiętam, że kilka lat wcześniej wracając pociągiem z jakiejś wyprawy w Beskidy do Poznania, jechałem przez brudne, zadymione Katowice i przejeżdżając obok ziejącej ogniem Huty Kościuszko w Chorzowie powiedziałem do kolegów, z którymi podróżowałem; "jednego jestem pewien w moim życiu, że nigdy nie wyląduję na Śląsku".

Krystyna Kaczmarska:

Mój pierwszy bezpośredni kontakt z Prof. Chełkowskim miał miejsce, jak dla większości studentów fizyki, na trzecim roku studiów na wykładach z fizyki ciała stałego. W roku następnym rozpoczęłam przygotowanie pracy magisterskiej pod Jego kierunkiem, po obronie której rozpoczęłam pracę w Zakładzie Fizyki Ciała Stałego , podobnie jak Koleżanka i Kolega z mojego roku. P. Docent poświęcał nam, młodym pracownikom, bardzo dużo czasu, ucząc nas rzetelnego prowadzenia badań naukowych. Od początku naszej pracy pozwalał nam jednakże na dużą samodzielność. Nie zaniedbywał też spraw dydaktycznych. Zajęć ze studentami stażyści wtedy nie mieli obowiązku prowadzić. Tym niemniej nasza trójka świeżo upieczonych magistrów na zmianę prowadziła ćwiczenia rachunkowe z fizyki ogólnej do wykładu p. Docenta i w Jego obecności. W czasie zajęć ze stoickim spokojem przyjmował nasze potknięcia i błędy, dopiero po ćwiczeniach zbieraliśmy się na krótkie podsumowanie, gdzie w sposób bardzo taktowny zwracał nam uwagę na popełnione błędy Już wkrótce właściwie nie było to potrzebne, ponieważsami nauczyliśmy się je "wyłapywać". Była to świetna szkoła samokontroli i odpowiedzialności.

Lata płynęły , Zakład Fizyki Ciała Stałego "rósł w siłę": przybywało pracowników i aparatury. Z czasem na bazie ZFCSt powstały dwa nowe Zakłady: Fizyki Molekularnej i Magnetyków. Pod kierunkiem Profesora zdobywaliśmy tytuły i stopnie naukowe, prowadząc samodzielne badania, zawsze jednak mogąc liczyć na Jego cenne rady. Profesor miał niesamowite rozeznanie nawet w tych dziedzinach fizyki, którymi nigdy się praktycznie nie zajmował. Często Jego wiedza wywoływała zdumienie specjalistów z jakieś wąskiej dziedziny. Pamiętam jak w 1994 roku p. Profesor przyjechał do Grenoble podpisać umowę o współpracy naukowej z Laboratorium Magnetyzmu im.L.Neela należącym do Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS). Gospodarze oprowadzali nas po wszystkich co bardziej znaczących instytutach naukowych znajdujących się w Grenoble: Laboratorium Bardzo Niskich Temperatur, Laboratorium Silnych Pól Magnetycznych, Instytucie Lauego Langevina, nowych stanowiskach pomiarowych powstających przy synchrotronie najnowszej generacji itp. Pokazywano nam najnowocześniejszą w świecie aparaturę do badania ciała stałego, często wykorzystującą nowo odkryte zjawiska - p. Profesor dyskutował i zadawał tak kompetentne pytania naszym francuskim kolegom, którzy daną metodę nam przedstawiali, że Ci nie mogli uwierzyć i byli pełni podziwu, gdy wychodziło na jaw, iż On widzi podobny przyrząd po raz pierwszy w życiu. Jeszcze większy był podziw tych, którzy wiedzieli, że jest także Senatorem i ma coraz mniej czasu na fizykę.

Mimo że w ostatnich latach p.Profesor był bardzo zajętym człowiekiem, zawsze znajdował dla nas czas. Często, gdy potrzebowaliśmy Jego rad, "łapaliśmy" Go w przerwach między wykładami lub przez nas niemal spóźniał się na pociąg do Warszawy. Czasem "załatwiał" dla nas dość niecodzienne prośby, jak np. tę prof. Jacques'a Pierre'a z Grenoble , gdy odwiedził nas w Katowicach w 1995r. Mianowicie Jacques bardzo chciał odwiedzić kopalnię węgla, ale nie żadne tam muzeum, tylko prawdziwą, pracującą. Z wyrzutami sumienia, że zawracam Profesorowi głowę takimi głupstwami, poszłam prosić o pomoc. W rezultacie zwiedziliśmy kop.Katowice - ja z dużymi oporami, bo po prostu bałam się zjeżdżać pod ziemię, ale Profesor nalegał. "Na dole" zrozumiałam dlaczego: ktoś przecież musiał naszemu gościowi tłumaczyć na angielski objaśnienia oprowadzającego nas Głównego Inżyniera. Profesor bowiem zajęty był rozmowami ze zdumionymi górnikami, których spotykaliśmy po drodze i którzy witali Go "Szczęść Boże, Panie Senatorze".

Nie tylko w pracy, w Instytucie mieliśmy kontakt z "naszym" Profesorem - pod koniec lat 70- tych był naszym instruktorem jeździectwa na obozach w Raculce, niektórzy pływali z nim na "żaglach" na Mazurach.

Śpiewał z nami corocznie kolędy na spotkaniach, z których pierwsze było zorganizowane w mrocznym styczniu 1983r. przez grupę polonistów (z P.Prof. Ireną Bajerową na czele) i fizyków w pokoju naszej Koleżanki w Hotelu Asystenckim na Os.Tysiąclecia. Te nasze bożonarodzeniowe spotkania ostatnimi laty odbywały się zresztą często w gościnnym domu Państwa Chełkowskich. W nadchodzącym styczniu Profesora nie będzie już wśród nas - pewnie będzie nas wspomagał śpiewem w chórach niebiańskich.

Jan Jelonek:

Jako studenci mieliśmy szczęście do Profesorów i wykładowców. Zarówno kadra Filii UJ z Krakowa jak i fizycy przybyli z Poznania i Wrocławia, stanowili zgrany i rozumiejący się zespół, i co było ewenementem w owych czasach, zespół bezpartyjny. Zespół ten miał ambicje i wolę rozwijania swych dyscyplin naukowych i studentów traktował nie tylko jako medium do uczenia, ale jako przyszłych partnerów. Atmosfera studiów nasycona była elementami współpracy (szczególnie przy tworzeniu nowych pracowni badawczych), jak i prawie przyjacielskich kontaktów (w związku z wspólnymi wyjazdami na "majówki", letnie i zimowe "szkoły fizyków", czy organizowane "wieczory fizyków").

Atmosfera ta towarzyszyła nam również w pracy zawodowej, gdyż wielu studentów pierwszych roczników uzyskało etaty asystenckie, bądź miejsca na studiach doktoranckich. (Poza wspólnymi imprezami naukowymi organizowano wyjazdy na narty, konie, czy żagle).

Świat fizyków z grubsza dzielił się na teoretyków i doświadczalników. W pierwszej grupie niekwestionowanym liderem był prof. Andrzej Pawlikowski a w drugiej prof. August Chełkowski. Ich przyjaźń i współpraca spajała cały Instytut i powodowała, że w chwilach próby występował on jak monolit.

Pierwszą okazją do takiego zachowania było zwolnienie w 1979 r. z przyczyn politycznych prof. Augusta Chełkowskiego z funkcji Dyrektora Instytutu. Profesor przestał być Dyrektorem, ale dostał kwiaty i dyplom uznania podpisany przez wszystkich pracowników niepokornych Zakładów Instytutu Fizyki.

W roku 1980, po wizycie Naszego Papieża, po strajkach w stoczniach i kopalniach, byliśmy wewnętrznie gotowi do włączenia się w nurt przemian. Pierwsze wrześniowe spotkanie inaugurujące powstanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego odbyło się na fizyce i byli na nim obecni poza "młodymi gniewnymi adiunktami" nasi liderzy naukowi. Ich obecność była dla nas oparciem i poczuciem autentycznej solidarności. Najważniejszym było jednak ich poczucie odpowiedzialności i nie uchylanie się od funkcji przedstawicielskich, co w prosty sposób przekładało się na odwagę cywilną.

Szczególnie konsekwentny był prof. August Chelkowski. Był delegatem na walne zebrania instytutowej i uczelnianej "Solidarności" oraz zgodził się być kandydatem na Rektora z ramienia młodej opozycji. Podobnie nie odmówił w 1989 roku kandydowania do Senatu RP jako kandydat Unii Komitetów Obywatelskich i NSZZ "Solidarność" Województwa Katowickiego.

Odbył wtedy wiele spotkań, był w każdej miejscowości, do której Go proszono (jeżdżąc swoją Dacią) i skutecznie - mimo oszczędnych wypowiedzi - trafiał do ludzi, gdyż osiągnął najlepszy wynik wyborczy (przed senatorami A. Wielowiejskim i L. Piotrowskim).

Jego styl prowadzenia Biura Senatorskiego, poważne zajmowanie się zgłaszanymi problemami, szacunek do ludzi i odpowiedzialność za nich, procentowało kolejnymi zwycięstwami w wyborach do Senatu RP.

Sukcesy przyjmował z dystansem. On nie wygrywał, On stawiał się do dyspozycji i był wybierany, by pełnić służbę.

Problemy, na które trafiał, rozwiązywał - tak jak w nauce - nie pozostawiał ich dla innych.

Częściej pomagał niż oczekiwał pomocy.

Teraz po latach widać to szczególnie wyraźnie, że zawsze był sobą: w domu, na uczelni, w pracy społecznej i politycznej. Ta niezmienność pozwalała Mu gromadzić koło siebie autentyczne zespoły: studentów, pracowników, działaczy, którym niby nie przewodził, ale dla których był autorytetem i oparciem.

Oby pamięć o Jego stylu myślenia i działania pozostała w nas jak najdłużej.

Alicja Ratuszna:

Byłam studentką II roku fizyki w Filii Uniwersytetu Jagiellońskiego, kiedy to wykłady kursu fizyki rozpoczął "nowy" wykładowca, docent August Chełkowski. Z czasów tych pamiętam, że co dwa tygodnie dostawaliśmy "ogromną" porcję wiedzy z fizyki, bo pan Docent dojeżdżał z Poznania i bywał tu właśnie przez dwa dni co dwa tygodnie.

A potem egzamin, jeden z najtrudniejszych w czasie moich studiów. Trwał do późnych godzin nocnych, bo Docent poświęcał każdemu z nas sporo czasu. Egzamin to było nie tylko egzekwowanie naszej wiedzy, lecz też próbą zmuszenia nas do myślenia, do zrozumienia zawiłych zjawisk fizycznych. Zdałam ten egzamin około dziesiątej wieczorem, z pomyślnym wynikiem.

W następnym roku pan Docent "zjechał" już na stałe do Katowic wraz z dwoma młodymi doktorami, ich żonami - fizyczkami i jednym magistrem. Ta piątka dała początek Katedrze Fizyki, na czele której stanął docent Chełkowski. Powstał Uniwersytet Śląski, powstawały nowe struktury uczelni: wydziały, katedry. W Katedrze Fizyki Ciała Stałego przybywało młodych asystentów i doktorantów, ale jej rozwój to nie tylko liczba przyjmowanych absolwentów fizyki. Od pierwszych miesięcy istnienia Katedry pan Docent dbał o zakup aparatury naukowej, wszystkie pieniądze kierowane były na ten cel. Kiedy rozpoczęłam pracę w trzy lata od utworzenia Katedry dysponowaliśmy tu wieloma pracowniami naukowymi, ciągle przybywały skrzynie z coraz to nową aparaturą. Można było podziwiać ogromny zmysł organizacyjny Szefa oraz Jego wizję w jakim kierunku prowadzić przyszłe badania naukowe. W stosunkowo krótkim czasie staliśmy się prężnym zespołem, bogatym w doskonałą na tamte czasy aparaturę. Po powrocie Profesora ze stypendium ze Stanów Zjednoczonych (przebywał przez rok w Uniwersytecie Kalifornijskim) wiedział, że przyszłość fizyki ciała stałego to nowe technologie i taki kierunek wyznaczył swemu zespołowi. Zajęliśmy się fizyką metali: stopów metali ziem rzadkich i metali przejściowych. Ta dziedzina wiedzy wymagała uruchomienia nowych metod otrzymywania monokryształów tych związków, a badania ich własności magnetycznych, przewodzących czy strukturalnych zastosowania niskich temperatur, temperatur ciekłego helu. Wszystkie te trudności i problemy Profesor i Jego młody zespół rozwiązał w krótkim czasie. Miarą sukcesu były liczne doktoraty, uczestnictwo w tak zwanych badaniach węzłowych i resortowych, których Profesor był koordynatorem, publikacje, kontakty z ośrodkami zagranicznymi. A potem przyszły i habilitacje, i profesury.

Ostatnio spotkałam się z określeniem zespołu Profesora jako chełkowszczyzna. Odebrałam te nazwę jako wielkie wyróżnienie nas, Jego uczniów i współpracowników. Ono zobowiązuje nas tak bardzo. Bo jaki był ten zespół ludzi, których On wybrał, którymi kierował, którzy zawdzięczają Mu tak wiele.

Dla mnie Profesor stanowi istotną część mojego dorosłego życia, na którym wycisnął swe piętno. W tym zespole takie wartości jak uczciwość, prawość, lojalność, tolerancja, przyjaźń były czymś naturalnym. Nauczył nas samodzielności (czasami aż do bólu) w pracy naukowej - dlatego dziś jesteśmy konfederacją niezależnych badaczy, uczciwości naukowej - nikomu nie przyjdzie na myśl, by dopisać się do publikacji, w której powstawaniu nie uczestniczył, pracowitości - potrafimy spędzać w Zakładzie i po kilkanaście godzin dziennie.

W trudnych czasach PRL-u był nasza osłoną - nas nie dotyczyły zarządzenia władz uczelni o upartyjnieniu młodej kadry naukowej, choć naciski na Niego wywierano. Chełkowszczyzna psuła statystkę instytutu, ale myśmy o tym nie wiedzieli.

Pamiętam długie rozmowy z Profesorem, szczególnie te w okresie stanu wojennego i potem. Solidarność uniwersytecka swe korzenie ma właśnie w naszym Zakładzie, bo tylko tu, wśród ludzi odważnych duchem, mającego takiego Mistrza mogła powstać. Pozostał temu ruchowi i tej idei wierny, aż do końca....

W czasie tych rozmów, w Jego gabinecie poruszaliśmy problemy tak wtedy istotne - przekazywał nam: pracujcie, strzeżcie instytutu i jego wartości jako ośrodka kształcenia, a najbardziej dbajcie o młodzież, którą wam powierzono. Bądźcie dla niej wzorem niedościgłym. Nie bał się, ale też nigdy nie pozwalał na nieodpowiedzialne zachowania, zawsze zalecał umiar i przemyślane działania.

Profesor Chełkowski pozostanie w naszej pamięci nie tylko jako wybitny Naukowiec, mądry Nauczyciel i poważny Polityk. Wielu z nas, a szczególnie nasze dzieci zapamiętają Profesora ze wspólnych pobytów na "wczasach w siodle", gdzie uczył trudnego zadania "ujarzmiania" koni. I zimowe wyjazdy na Szkoły Fizyków, podczas których przeganiał nas po trasach narciarskich, i ostatnie zamiłowanie to wyprawy żeglarskie po jeziorach mazurskich.

Będąc zupełną ofermą sprawnościową, nigdy nie uczestniczyłam w tego typu "wyprawach".

Pamiętam jednak taką rozmowę z Profesorem, kiedy po odmówieniu Mu wyjazdu na rejs jachtem (bo nie umiem pływać, a wodę to uznaję tylko w wannie) - skomentował: "Pani to przecież nie jeździ z nami ani na konie ani na narty, to co Pani robi w moim Zakładzie?" Jestem tym wyjątkiem, który potwierdza regułę, Panie Profesorze - brzmiała moja odpowiedź.

Był naszym Profesorem, nawet wówczas gdy pełnił funkcje Dziekana, Rektora czy Marszałka Senatu. Nazwa Profesor dotyczyła tylko Niego. Dla nas była ona synonimem niezaprzeczalnego autorytetu. Ale miedzy sobą nazywaliśmy Go Gucio, co wcale nie świadczyło o braku szacunku, raczej o naszej tkliwości.

Antoni Winiarski:

Na ścieżce naszego życia zostawiamy ślady w postaci naszych dokonań, a także w pamięci i sercach tych, którzy nas znają, kochają, a czasem nienawidzą. Jak fale na morskim brzegu, tak czas zmywa te ślady. Niekiedy chcemy je utrwalić, nazywając Imieniem ulice, budynki, a nawet całe miasta. Profesora, wtedy jeszcze Docenta, poznałem z perspektywy studenckiej ławki. Już wówczas wyczuwałem, że jest to ktoś wyjątkowy o głębokiej wiedzy. Na seminarium nie wypadało się nie przygotować, trzeba to było zrobić jak najlepiej. Potem szansa wzrastania przy nim, w Jego Zakładzie. Profesor dbał o rozwój naukowy pracowników - sam tego doświadczyłem - dając szanse - jakimi były staże, wyjazdy na konferencje, a także uczestnictwo w różnych programach badawczych. Wypuszczał nas na szerokie wody, wierząc, że damy sobie radę. I zawsze można było do Niego przyjść, porozmawiać, nie tylko na tematy naukowe. Nie pouczał, ale dawał przykład i czynił to w sposób naturalny - czy poprzez spędzanie długich godzin w czytelni wśród czasopism czy też uczestniczenie we mszy św. i komunii św. podczas uniwersyteckiej wycieczki. W czasach, gdy dzięki "Solidarności" działalność polityczna była możliwa, Profesor, już jako senator RP, służył innym swoją wiedzą i doświadczeniem. Mimo natłoku obowiązków nie odmawiał prośbie o spotkanie. Profesorowi bardzo leżało na sercu połączenie środowisk prawicowych w jedną partię. Gdy powstał Ruch Społeczny AWS, August Chełkowski został wpisany do rejestru członków w naszym województwie pod numerem 1, co było poniekąd symboliczne.

Profesor Chełkowski w życiu stosował wskazania, które Ojciec Święty Jan Paweł II zawarł w przemówieniu do członków Klubów Inteligencji Katolickiej w czasie pielgrzymki Klubów do Rzymu 6. lutego 1997 r.: "uczenie własnym przykładem uczestnictwa w życiu publicznym pojmowanego przede wszystkim jako służba człowiekowi; ukazywanie działalności politycznej, rozumianej jako chrześcijański obowiązek i troska o dobro wspólne, bez szukania osobistych korzyści".

Łucja Machoś:

Profesora znam od 30 lat. Do Instytutu wbiegał zawsze cichutko, po schodach bez zadyszki, nigdy nie używając windy.

Działało to na innych pracowników mobilizująco, tak, że wręcz nie uchodziło w jego obecności korzystać z windy. Następnie bezszelestnie przemykał się do gabinetu, oznajmiając swoje wejście charakterystycznym chrząknięciem. Na jego biurku zwykle była sterta papierów, lecz, o dziwo, zawsze wiedział gdzie, czego szukać. Od 30 lat niezmiennie siedział na zielonym fotelu reperowanym i klejonym od lat. Ostatnio przy reperacji stolarz zagadnął " kupcie już profesorowi nowy fotel".

Profesor nie lubił być obsługiwany. W ciągu dnia wypijał najczęściej herbatę i to w biegu.

Pamiętam I Radę Naukową nowo powstałego Instytutu Fizyki. Byłam młodym pracownikiem niezwykle zakłopotanym i onieśmielonym sytuacją. Kiedy podawałam herbatę profesorowi, spadła na ziemię "rozterkotana" na podstawce łyżeczka. Profesor ze spokojem podniósł ją i zamieszał herbatę w swojej szklance. Działał na mnie uspokajająco, nigdy nie widziałam go rozemocjonowanego, nigdy nie podnosił głosu, a w sytuacjach trudnych zwykł mawiać : "spokojnie". Zawsze był lojalny wobec swoich pracowników.

Dla mnie był jak ojciec, często pytał o moja rodzinę i chętnie na ten temat rozmawiał.

Jestem wdzięczna losowi, że spotkałam takiego człowieka, który był dla mnie autorytetem moralnym. Nigdy nie mówił o wartościach chrześcijańskich, natomiast przebywając z nim dało się odczuć, jak głęboko nimi żyje.

Grażyna Chełkowska:

W sierpniu 1980 roku pojechaliśmy z naszym profesorem na Mazury na obóz żeglarski. Byliśmy po teoretycznym kursie na sternika jachtowego, aby jednak uzyskać uprawnienia żeglarskie należało " zaliczyć" 2 tygodniowy rejs żeglując po jeziorach w charakterze załogi, a następnie uczestniczyć w tzw. obozie manewrowym, który kończył się egzaminem. Trzeba było zobaczyć miny niektórych kolegów z klubu żeglarskiego wchodzących w skład "kadry" na widok znacznie odbiegającego wiekiem od reszty kursantów pana profesora.

Szybko się przekonaliśmy, że ich ambicją było nie szczędzić mu niczego. Profesor wykonywał wszystkie zadania bez żadnej taryfy ulgowej w wyznaczonej mu wachcie. Po kilku dniach pilnego obserwowania Go z boku, usłyszałam jak słynący z krytycznych uwag w stosunku do kursantów bosman powiedział do swojego kolegi: "czy widziałeś jak On szybko kroi chleb?".

Wkrótce coraz większa grupa młodych ludzi gromadziła się wokół profesora przy wieczornych ogniskach. Dyskutowano na różne tematy, również polityczne, był to przecież słynny sierpień 1980 roku. Pamiętam jaką wesołość wzbudzał w nas młodszy kolega licealista, który ćwicząc "podchodzenie do człowieka za burtą" krzyczał: "August- oko na człowieka", wyrażając w ten sposób pełną akceptację dla starszego kolegi żeglarza. Pamiętam również jak bardzo był dumny na wiadomość, że jego starszy kolega został rektorem uniwersytetu.