Kuba Czekaj i Marcin Maziarzewski, studenci Wydziału Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego w ciągu dwóch ostatnich lat zdobyli po kilkanaście nagród na festiwalach filmowych
Kuba Czekaj
Młodzi reżyserzy mówią o tym, co dały im studia na WRiTV. Kuba Czekaj podkreśla, że to, co z nich wyniósł najwartościowszego ma niewiele wspólnego z robieniem filmów, przynajmniej nie bezpośrednio: – Oczywiście szkoła dała mi war¬sztat, znajomości, przyjaźnie, ale w głównej mierze umocniła charakter, otworzyła na świat i ludzi – wylicza.
Kiedy Marcin Maziarzewski zdawał na studia, miał za sobą jedynie niewielkie próby reżyserskie w amatorskim teatrze. – Film jawił mi się, jako coś pośledniejszego, jako profanum, w przeciwieństwie do sacrum, za które uważałem teatr. Gdzieś wewnętrznie czułem jednak, że ta dychotomia nie może być prawdziwa i to się potwierdziło dzięki ludziom, którzy mnie uczyli – mówi Marcin.
– Nauczyłem się tu szerszego spojrzenia na ten zawód, a także tego, że będąc reżyserem, całe życie jest się w pewnym sensie „na studiach”. „Szkoła" w zasadzie niczego nie uczy. Uczą ludzie, których się tam spotyka – podkreśla Maziarzewski.
Marcin Maziarzewski
Spotkanie z mistrzami
Zgadza się z nim Kuba, który przyznaje, że w zasadzie każdy kolejny rok studiowania był spotkaniem z nowym mistrzem. – Na I roku Leszek Wosiewicz kazał mi zapomnieć, że cokolwiek wiem o filmie. Byłem w komfortowej sytuacji, bo wiedziałem niewiele. Przed szkołą beztrosko kręciłem filmy, dopiero na uczelni zacząłem je oglądać – wspomina. Na II roku stery przejął Filip Bajon. – Pozwolił mi latać między ławkami, na ziemię ściągali mnie Joanna Krauze i Michał Rosa. Uczyli precyzji, nakierowywali na właściwe tory, pomagali przelać własną osobowość na papier, następnie na finalny kształt filmu – wylicza. Potem był Krzysztof Zanussi, który za wszystko go krytykował, Kuba zaciskał zęby, siedział po nocach, żeby udowodnić mistrzowi, że się myli. Na IV roku spotkał się z Jerzym Stuhrem i przy jego pomocy rozwinął scenariusz swojego filmu absolutoryjnego.
W opinii Marcina reżyseria jest kierunkiem, na którym można uczyć się równie dużo od profesorów, z którymi się nie zgadzamy artystycznie, jak i od tych, z którymi się zgadzamy. – Po pewnym czasie okazuje się, że spotkanie z kimś, kto patrzy inaczej na sztukę, a trzeba pamiętać, że wykładowcy także są twórcami, popycha człowieka w jakimś kierunku i pomaga odnaleźć własną drogę. Choć czasem było niełatwo, a nierzadko nerwowo, to jednak ogólnie miałem szczęście do profesorów – twierdzi Marcin. Szczególnie dużo zmieniło się w nim po poznaniu Magdy Piekorz, Filipa Bajona i Jerzego Stuhra. – W takiej kolejności spotkałem ich na studiach. Magda nauczyła mnie, że uczucia są w filmie najważniejsze i że reżyser musi być uczciwy w tym, co robi. Filip Bajon pokazał, jak trudny, ze względu na swoje ograniczenia, jest język filmu i czym się różni od literatury. Profesor Stuhr pomógł mi złożyć w całość te dwie rzeczy i nauczył nowej: kim jest aktor w filmie – mówi Marcin.
Kuba Czekaj otrzymał m.in. I nagrodę w Konkursie Młodego Kina na 35 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za film „Twist & Blood”. Wcześniejszy film „Ciemnego pokoju nie trzeba się bać” nagrodzono na festiwalach m.in. w Vancouver, Tiranie, Krakowie, Kazimierzu i Gdyni. Etiudę dyplomową „Brzydkie słowa” Marcina Maziarzewskiego doceniła publiczność m.in. Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych Short Waves 2010 (również Grand Prix) oraz jurorzy 4. Festiwalu Filmu Niezależnego w Lublinie
Historie, które wywołują emocje
Obaj mają na swoimi koncie dzieła, które podobały się widzom, krytykom i jurorom
festiwali. Z których sami są najbardziej
zadowoleni?
– Za każdym razem z ostatniego, ale tylko przez kilka miesięcy. Jestem podekscytowany etapem literackim, planem zdjęciowym, montażem, dźwiękiem, wreszcie zakończeniem prac pomimo wielu trudności i kompromisów. Gdy film jest gotowy denerwuję się każdą projekcją, widzę błędy, znajduję lepsze rozwiązania. Wiem jednak, że to nieuniknione, że to kolejny krok na przód – wyjaśnia Kuba. Chciałby opowiadać historie, które „wywołują emocje, nie dają spokoju, wwiercają się w serce”.
Marcin uważa, że „Brzydkie słowa” to obraz najbliższy temu, co chciałby robić jako reżyser. – Ponieważ był to mój ostatni film
w szkole, w naturalny sposób stanowi podsumowanie tego, czego się nauczyłem. Chciałbym kontynuować to, co starałem się w nim powiedzieć – mówi. Temu, co chce przekazać widzowi, najbliżej do filmów Kubricka, Polańskiego, Kieślowskiego. – Cokolwiek robię, zawsze „konsultuję” to z ich dziełami. Film powinien być rozmową z widzem. Ale nie tylko na zasadzie ładnego frazesu. Ważne jest to, że myślę o widzu, kiedy piszę scenariusz, kiedy robię film – podkreśla Marcin.
Na debiut przyjdzie czas
Nagrody dla swoich filmów Kuba traktuje jako potwierdzenie, że to co robi ma sens, choć wprawiają go one w zakłopotanie. Lepiej czuje się z krytyką, która skuteczniej napędza go do dalszej pracy. – Wyczuwam pewne zainteresowanie moją osobą, dostaję różne teksty, które bardzo uważnie czytam. Pracuję też nad autorskimi projektami, ale w głębi siebie dygoczę przed podjęciem decyzji. Debiut to kredyt zaufania, szansa, która dwa razy się nie powtórzy, dlatego ostrożnie podchodzę do wyboru tematu. Nie śpieszę się, mam czas – podkreśla.
Marcin chciałby, żeby nagrody, które zdobyły „Brzydkie słowa” pozwoliły mu robić filmy.
– Nie mam pojęcia, czy znajdą się producenci gotowi postawić na kino, które chcę zaproponować widzom. Obecnie pracuję nad kilkoma rzeczami jednocześnie, w tym nad scenariuszem, który chciałbym rozwinąć do pełnego metrażu. Będzie to tragikomiczna historia, którą chciałbym uczynić moim debiutem. Czy finał, w postaci zrobienia filmu, będzie bliższy tragedii czy komedii, to już czas pokaże. Mam tylko nadzieję, że zadebiutuję przed siedemdziesiątką – żartuje.