Znalazł się taki jeden (a właściwie dwoje takich), którym zamarzyło się zorganizować Naukowy Obóz Dziennikarski. Szczytna idea rozpaliła serca studentów III roku politologii i słowo szybko stało się ciałem. A my tam byliśmy i... tak, tak piliśmy, ale wszystko po kolei...
Eureka!
Michał Kaczmarczyk i Hanka Dorenda z Sekcji Medioznawczej Międzywydziałowego Stowarzyszenia Dziennikarzy "Mosty" podjęli się realizacji karkołomnego zadania. W poczuciu odpowiedzialności za studentów I roku politologii - przyszłych adeptów dziennikarstwa - postanowili zabrać ich na dwutygodniowe, naukowe "wczasy" z wyżywieniem, co prawda bez dostępu do morza, ale za to w zasięgu gór (jak się później okazało - wirtualnym). Szczytna idea trafiła na podatny grunt. Tabuny przyszłych pismaków (o, przepraszam... żurnalistów) kłębiły się na każdym kroku wyżej wymienionej dwójki, nie dając organizatorom wyjazdu odsapnąć ani na chwilkę. Liczba chętnych do wzięcia udziału w dziennikarskim szkoleniu znacznie przekroczyła liczbę miejsc. Zdecydowano więc, że na obóz pojadą studenci z najlepszą średnią ocen. Wreszcie ogłoszono wyniki obozowej rekrutacji - nazwiska dwudziestu dwóch szczęśliwców zostały wyjawione. Lista obozowiczów długo zdobiła gablotkę studentów politologii na I piętrze Wydziału Nauk Społecznych, aby wszyscy mogli poznać przyszłe i przyszłych pieńkowskie, durczoków, lisów itp. Szczęśliwa "22" w komplecie zjawiła się na dworcu PKP w Katowicach. Grupa wyruszyła do Lalik!
Jedzie pociąg z daleka...
Podróż, jak podróż - dłużyła się i dłużyła, ale w końcu dotarliśmy do uroczej beskidzkiej wsi. Laliki koło Zwardonia znakomicie nadają się na obóz naukowy: niektórzy obozowicze nie przejmowali się nawet, gdzie zostaną zakwaterowani, ale jak daleko jest do granicy słowackiej i "ile można przenieść..." Ku uciesze przyszłych adeptów dziennikarstwa, właściciel pensjonatu "Na Gronicku", gdzie mieszkaliśmy, nie zapomniał wyposażyć jednego ze swoich budynków w bar. Ale radość ta była niczym w porównaniu z zachwytem nad zaprezentowanym cennikiem "artykułów spożywczych..." 0,5 litra piwa z nieodległego browaru na "Ż" kosztowało tylko 3 zł! Toż to balsam na zmęczone dusze i spragnione gardła!
Miłe złego początki...
Co bardziej wytrwali, wśród nich autorzy tego tekstu, Piter C. i Krystian D., po rozpakowaniu dobytku ruszyli na granicę. Reprezentacja obozowiczów starała się rozwijać przygraniczne stosunki polsko-słowackie w "atmosferze wzajemnego zrozumienia i zaufania..." Jako pierwsi dokonaliśmy "strategicznych zakupów". Po powrocie i zajęciach organizacyjnych mogliśmy po raz pierwszy (i nie ostatni...) spróbować fantastycznych specjałów naszych południowych sąsiadów. Szczerze mówiąc, integracja obozowa przebiegała początkowo dość niemrawo. "Kadra" sobie, reszta sobie - na stopie "pozanaukowej" nie staraliśmy się za bardzo zaznajomić z naszymi młodszymi kolegami. Szczerze bijemy się w piersi na znak pokuty, że tak późno zauważyliśmy wśród naszych milusińskich wszystkie te przymioty, które pozwoliły nam doskonale się zgrać w dalszej części obozu! A dalsza część obozu wyglądała tak...
Jedzą, piją, lulki palą...
Młodzi adepci dziennikarstwa dzięki Naukowemu Obozowi Dziennikarskiemu niewątpliwie poznali w teorii i praktyce swoją przyszłą profesję. A co wieczorem, po ciężkich i niezwykle wyczerpujących zajęciach? Wyżej wymieniony bar stał się miejscem zawierania nowych znajomości, miejscem przełamywania lodów między starszymi i młodszymi, studentami i kadrą. Złotymi literami w historii tego przedsięwzięcia zapisał się nasz opiekun naukowy, dr Bernard Grzonka, który - jak nikt inny - zadbał o wewnątrzobozową integrację. Wszak to on razem z Michałem K. i Hanką D. postanowił zorganizować pierwsze (i nie ostatnie) obozowe ognisko.
Płonie ognisko...
Lalicka watra była "kamieniem węgielnym" w dogłębnym poznaniu się uczestników obozu. Żelaznym punktem ogniska były pyszne kiełbaski, ale nie tylko one zapadły w pamięć uczestnikom obozu. Szefostwo wpadło otóż na piękny pomysł, abyśmy coś wspólnie zaśpiewali... - Mamy laptopa z programem karaoke! - krzyknął ktoś z tłumu i po kilkunastu minutach cały ośrodek mógł usłyszeć nasz śpiew. Z własnego doświadczenia wiemy, że głośno niekoniecznie musi oznaczać ładnie. No, ale jakoś trudno nas było przekonać, że mamy śpiewać ciszej. Melodie były różnorakie: od Stinga, Queen i The Beatles po 2+1, Krzysztofa Krawczyka i Enriqe. Rozochoceni publicznym występem, utworzyliśmy "grupy dyskusyjne", których tematy i poruszane zagadnienia były jedyne w swoim rodzaju. Rozmawialiśmy o wszystkim, co ślina na język przyniosła. Ognisko zakończyło się mniej więcej wtedy, gdy na ekranach TV można zobaczyć tylko obraz kontrolny...
Kto ma kwaśne mleko?!
Poogniskowy poranek był ciężki dla niektórych - mało snu, niedowład kończyn i mocno obniżony głos sprawił, że z ciężkim sercem i głową poszliśmy na śniadanie i późniejsze zajęcia. Ale zeszłonocnych wrażeń nikt nie mógł nam odebrać! Mnóstwo śmiechu i pytań o samopoczucie wprawiło nas w dobry nastrój. Ktoś powiedział, że najlepsze na nieprzespaną noc po imprezie jest kwaśne mleko. Czy miał rację? Zaświadczamy że tak...
Wszystko, co dobre szybko się kończy...
Czas obozu upływał nieubłaganie - w przedostatnią noc postanowiliśmy zorganizować ognisko pożegnalne. Jak było? Proszę przeczytać fragment niniejszego tekstu rozpoczęty śródtytułem "Płonie ognisko..." i pomnożyć wymienione w nim informacje, wrażenia i spostrzeżenia x 2. Koniec obozu był smutnym momentem. Wiemy, że zdecydowana większość uczestników wyrażała zadowolenie z jego przebiegu, zarówno ze względu na jego naukowy, jak i pozanaukowy wymiar. Szanse zorganizowania kolejnego Naukowego Obozu Dziennikarskiego są duże i mamy nadzieję, że tegoroczne doświadczenia będą procentować w przyszłości. Pożyjemy - zobaczymy.