Wirus SARS-CoV-2, który spowodował trzymającą nas jeszcze w szachu pandemię, jawi mi się często jako nóż, którym ślepa i zarazem bezwzględna przyroda przecina naszą rzeczywistość. Z filozoficznego i naukowego punktu widzenia jest to przerażająca, ale i niepowtarzalna okazja, żeby zobaczyć pozostawiony po takim cięciu przekrój. Jak na dłoni widać w nim wiele z dotychczas niezauważanych lub nienazwanych bolączek naszej społeczności. Sęk w tym, żeby takiej okazji nie zmarnować.
Teraz, gdy na horyzoncie majaczy już koniec tego dziwnego czasu, który pchnął w stronę atrofii społeczność Uniwersytetu Śląskiego, pojawiają się nowe niepokoje. Przede wszystkim obawiam się, że w niektórych przypadkach zdalna forma nauczania stanie się wygodną w obsłudze normą i osoby studiujące zostaną pozbawione jakże cennej okazji do bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem, który ma im do przekazania coś więcej niż tylko uczelniane curriculum. W trakcie pandemii okazało się, iż pomiędzy oficjalnymi godzinami zajęć oraz ich zaplanowanymi tematami kryło się mnóstwo cennych rozmów i spotkań, które utraciliśmy w wyniku obostrzeń, a które stanowią pewne spoiwo naszej społeczności.
Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Dla wielu osób taka forma studiowania stała się o tyle wygodna, że można ją pogodzić z pracą zarobkową. W ten sposób bardziej widoczny stał się kolejny problem: koszty, jakie muszą ponosić osoby studiujące, oraz praca, którą wykonują, a o której niewiele się na co dzień mówi. Dlatego też marzy mi się uniwersytet, który rozpoznaje pracę i ją szanuje. Uniwersytet, który zrozumie, z jakimi kosztami i wyrzeczeniami wiąże się dla wielu z nas studiowanie. Wreszcie uniwersytet, który dostrzeże, iż student jest zazwyczaj wydany na pastwę umów śmieciowych i prywatnych mieszkań na wynajem, których funkcjonowanie kieruje się całkiem innymi wartościami niż wspólne dobro przyświecające naszej akademickiej społeczności. Dlatego też uniwersytet moich marzeń stanowiłby humanistyczną czy wręcz humanitarną przeciwwagę dla coraz brutalniejszych procesów rynkowych – przeciwwagę, która zapewnia studiującym osobom wikt i opierunek, aby mogły spokojnie zająć się zarówno przyswajaniem, jak i tworzeniem nauki.
Myślałem o tym dzisiaj, mijając ruinę, którą niegdyś był Dom Studenta nr 3 na katowickiej Ligocie. O ironio, należy on teraz do firmy, w której call centrach pracują studenci – kolejne pokolenie, którego być może nigdy nie będzie stać na własne mieszkanie, a już na pewno nie na takie, jak w luksusowym osiedlu planowanym w miejscu niegdysiejszego DS3. Podobnie serce kraje się, gdy spoglądam na niegdysiejsze stołówki Uniwersytetu Śląskiego przy ulicy Studenckiej 20 albo Roździeńskiego 12.
Niemniej uniwersytet to również – jeżeli nie przede wszystkim – osoby pracujące naukowo i dydaktycznie. W tym miejscu moja refleksja jest krótka: zastanawiam się, czy wymarzony uniwersytet nie powinien stworzyć więcej miejsc pracy dla osób, które administracyjnie wspierają naukowców, pomagając im z wszechobecną biurokracją. Ale to nie tylko kwestia osób pracujących naukowo – to także cały krwioobieg wszystkich, którzy dbają o bezpieczeństwo i porządek w naszych budynkach. Uczelnia marzeń nie korzystałaby z ich pracy w niekorzystnym dla nich outsourcingu, a więc, na przykład, nie miałyby też sensu pytania o to, czy osoby te również zostaną objęte szczepieniami dla pracowników.
Moja wypowiedź może wydać się niektórym zbyt polityczna. Regularnie spotykam się z takimi „zarzutami” w mniej lub bardziej oficjalnych dyskusjach na naszej Uczelni i myślę, że właśnie w nich tkwi pewien niepokojący symptom: uniwersytety starają się być za wszelką cenę apolityczne, będąc jednocześnie zarówno owocem, jak i wykonawcami decyzji politycznych. W ostatnim czasie mieliśmy okazję zobaczyć, że ceną apolityczności jest między innymi poczucie bezpieczeństwa kobiet oraz osób LGBTQ+, którym pewne fundamentalistyczne organizacje krążące wokół Uniwersytetu Śląskiego najchętniej odebrałyby prawa do samostanowienia oraz uczestniczenia w sferze publicznej. Stąd też ostatni, być może najważniejszy element mojego uniwersytetu marzeń: powinien on rozpoznać swoje miejsce w świecie polityki i zabiegać o takie rozwiązania, które umożliwią mu autonomię oraz realizowanie wartości przyświecających społeczności akademickiej – zarówno w sferze etyczno- -administracyjnej, jak i materialno-logistycznej.
Michał Rams-Ługowski
student Kolegium Indywidualnych
Studiów Międzyobszarowych