Jeszcze jednego artystycznego lockdownu możemy nie przetrwać

Uniwersytet czasu pandemii był – w tym najbardziej realnym, fizycznym wymiarze – miejscem upiornym. Puste sale, korytarze. Wszyscy to widzieliśmy, wiadomo, jak było i jak ciągle jeszcze jest. O ile prawo czy historię można studiować zdalnie, o tyle sztuki się prawie nie da. Z obawą czekamy w Cieszynie na jesień. Jeśli nadciągnie czwarta fala koronawirusa, zapowiadam masowy zakup kombinezonów, masek, spirytusu i wbrew wszystkiemu (i wszystkim) wracamy do pracowni. Jeszcze jednego artystycznego lockdownu możemy nie przetrwać.

Kto widział próby prowadzenia zajęć z ceramiki artystycznej albo rzeźby czy rysunku zdalnie, ten nie zazna już spokoju. Kto choć raz uczestniczył w wernisażu zdalnym, ten nie zaśmieje się już z kawału o piekle palaczy: wszędzie pełno cygaretów, nigdzie choćby złamanej zapałki.

Nie śnię zatem wizji Nowego Uniwersytetu, wzmożenia grantowego lub „dalszego zwiększenia przyrostu dzieł sztuki w kontekście strategii ewaluacyjnej na lata…”. Starczy, na początek, że wrócimy, że się na żywo zobaczymy. Wrócimy do tego miejsca, w którym nam przerwano.

Jednej rzeczy chciałbym już nie oglądać na Uniwersytecie – biurokracji mianowicie. Śnię zatem o tym, że wyrzucimy maseczki i płyn do dezynfekcji, a wraz z nimi pieczątki. Niech się zapadną w czeluść bez dna tabele sprawozdawcze z miejscem na „czytelny podpis osoby odpowiedzialnej”. Ostatnio oglądałem dokładnie Sąd ostateczny Memlinga. Wśród potępionych, zdało mi się, nie wszetecznicy, a biurokraci się wili.

I dobrze im tak.

Dr hab. Łukasz Kliś, prof. UŚ
Wydział Sztuki i Nauk o Edukacji

Autorzy: Łukasz Kliś