Pandemia samotności

W nasze bezpieczne dotychczasowe życie wdarła się z całą mocą historia, udowadniając po raz kolejny, jak kruchy jest ład społeczny i w jak szybkim tempie może on ulec destrukcji.

Stan wyjątkowy

Pandemia to czas wyjątkowy. Można powiedzieć: stan wyjątkowy. Kiedy to wszystkie dotychczasowe reguły zostają wywrócone, a właściwie zakwestionowane. Niezwykle groźna choroba, jaką jest COVID-19, i jej społeczne rozprzestrzenianie się zmusiły rządy właściwie wszystkich krajów świata do podjęcia nadzwyczajnych kroków w celu przeciwdziałania groźnemu dla każdego bez wyjątku wirusowi. Lista ograniczeń i restrykcji w poszczególnych państwach byłą niezwykle długa. Wymienię tylko te najbardziej dolegliwe: ograniczenia w przemieszczaniu się, godzina policyjna, zamknięcie kin, restauracji, teatrów, wygaszenie gospodarki i administracji oraz przejście obu tych sfer na zdalny tryb funkcjonowania. W niektórych przypadkach zalecana była izolacja w przypadku osób starszych czy wręcz przymusowa izolacja dla osób objętych kwarantanną. Wszystkie te nadzwyczajne środki miały ograniczać tempo rozprzestrzeniania się choroby i chronić ludzi przed niebezpieczeństwem zakażenia. Dla mnie największą dolegliwością była kwestia ograniczenia kontaktów z innymi ludźmi, a w szczególności brak zajęć ze studentami w tradycyjnej formie. Zdalne formuły nauczania w swojej zdepersonalizowanej, pozbawionej bezpośredniego kontaktu formie, stoją w pewnej sprzeczności z ideą uniwersytetu, gdzie to, co najlepsze, kształtuje się w trudno uchwytnej, jednak fundamentalnej dla kształtowania się studenta relacji mistrz – uczeń.

Przylądek strachu, czyli powrót do historii

W nasze bezpieczne dotychczasowe życie wdarła się z całą mocą historia, udowadniając po raz kolejny, jak kruchy jest ład społeczny i w jak szybkim tempie może on ulec destrukcji. Najbardziej nieznośnym stanem czasu pandemii była dla mnie samotność, a właściwie – pandemia samotności. Z jednostek racjonalnych i przekonanych o własnej sprawczości przeistoczyliśmy się w opanowane lękiem, strachem, przerażeniem istoty obawiające się o własne życie, zdrowie, bliskich, przyszłość. Historia, o której pisał Hobbes, dotycząca stanu natury, nagle przestała być bajką o żelaznym wilku, stając się naszym niezwykle intensywnym i sugestywnym doświadczeniem. Polityka, która dla większości z nas ma drugorzędne znaczenie, stała się czymś śmiertelnie poważnym. Politycy zaś pierwszy raz od czasów II wojny światowej musieli zacząć podejmować decyzje, które dosłownie dotyczyły naszego życia i śmierci. Państwo, które do tej pory było czymś fantomowym, zaczęło być niezwykle realne, wręcz hiperrealne. Oczywiście strategia przeciwdziałania COVID-19 była chaotyczna. W trakcie jej wdrażania popełniono cały szereg błędów. Politycy, a wraz nimi cały aparat państwa przygnieciony bezprecedensową skalą zjawiska, miotali się od ściany do ściany. Nie zmienia to jednak faktu, że kolejny raz w historii przekonaliśmy się, jak ważni dla zbiorowego funkcjonowania nas samych są politycy, a w innym wymiarze – instytucje z państwem na czele.

Iluzja życia w czasie post

Na ponad rok nasze życie stało się krótkie, zwierzęce i bez słońca. Na plan pierwszy wyszedł lęk przed utratą życia i zdrowia. Przerażenie w epoce cyfrowej, jeszcze bardziej stymulowane przez informacje o kolejnych zgonach, zakażeniach czy upadającej służbie zdrowia, stało się naszym nowym stanem równowagi. To, co realne, śmierć bliskich, przyjaciół, anonimowych ludzi, mieszało się z tym, co wyobrażone czy nawet wirtualne (masowe groby, zakłady pogrzebowe, które nie nadążały z pochówkiem kolejnych zmarłych), wzmacniało tylko poczucie grozy. Zakwestionowanie normalności, zawieszenie reguł, mocne dowody na kruchość życia, kruchość ładu społecznego, ulotność dobrostanu są ćwiczeniem w warunkach rzeczywistych z wyobraźni i naszej wrażliwości, gdyby to jeszcze raz miało się zdarzyć. Trzy powojenne pokolenia znające grozę, śmierć, lęk, walkę o przetrwanie z relacji swoich dziadków czy podręczników historii zapomniały, że może być inaczej, a ściślej rzecz ujmując: gorzej. Doświadczenie pandemii jako czegoś realnego, namacalnego, niezwykle destrukcyjnego na pewno (ciekawe, na jak długo?) wyrwało nas z iluzji życia w czasie post. Czasie bez większych zagrożeń. Epoce, gdy kolejne dokonania technologiczne i ludzki geniusz uczynić nas mają nieśmiertelnymi na wzór bogów.

Żelazna klatka ewolucji?

Lekcja pokory, która płynie z doświadczenia pandemii, życia w świecie zawieszonych czy wywróconych na nice reguł, życia w strachu, lęku, samotności i przerażeniu, powinna nieco ograniczyć nasze zaślepienie, pychę i wiarę w nieograniczone możliwości człowieka. Jak będzie? Zobaczymy. Powrót do normalności jest możliwy? Tylko jakiej normalności? Przecież nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Jesteśmy pełni optymizmu. Pandemia ustępuje. Coraz więcej ludzi jest zaszczepionych. Eksperci uspokajająco potwierdzają, że COVID-19 podobnie jak grypa nie zniknie, stanie się chorobą endemiczną. Będzie nam towarzyszyć. Musimy się nauczyć z nim żyć. Jednak ludzka pamięć i negatywne emocje, które towarzyszą stanom zagrożenia, szybko ulegają wyparciu. Tak jest dla nas lepiej. Tak zostaliśmy ewolucyjnie ukształtowani. Ktoś powie: redukcjonistyczny determinizm. Bez wątpienia. Na to jednak, jak będzie wyglądał świat po pandemii, mamy wpływ. Skorzystajmy z tej okazji.

Dr Tomasz Słupik
Wydział Nauk Społecznych

Autorzy: Tomasz Słupik