Organizatorami wydarzenia były: Koło Naukowe Politologów, biuro posła do Parlamentu Europejskiego dr. Marka Migalskiego oraz portale Nowa Politologia i Korespondent Wschodni. „Gazeta Uniwersytecka UŚ” objęła spotkanie patronatem medialnym.
W dyskusji brali udział dr Stanisław Górka z Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Andrey Kalikh, ekspert rosyjskiego Centrum Rozwoju Demokracji i Praw Człowieka w Petersburgu. Na wstępie rozmowy poruszono temat stereotypu Rosji jako państwa autorytarnego, wedle którego Rosjanie nie są stworzeni do demokracji. Andrey Kalikh przyznał, że obecnie mamy do czynienia ze zrozumiałym sceptycyzmem wobec demokratycznych perspektyw dla jego kraju. Wpływ na to mają: uszczerbek komunistyczny, brak wolnościowych tradycji, atomizacja społeczeństwa wykorzystywana przez reżim i często spotykana postawa, zgodnie z którą część swobód politycznych wymienia się na dostatek i dobrobyt. Przedkładanie przez większość społeczeństwa troski o stabilizację we własnym życiu nad zainteresowanie życiem publicznym idealnie wpasowuje się zaś w model sprawowania władzy przez Władimira Putina.
– Jak się okazało, istniała jednak granica naigrywania się władzy z Rosjan, po przekroczeniu której doszło to protestów na większą skalę – mówił dr Górka. – Po Moskwie jeździ mnóstwo samochodów z „kogutami” na dachach. To nie tylko najważniejsi politycy, ale i biznesmeni, którzy sobie takie przywileje kupili. Gdy Rosjanie w ramach protestu zaczęli jeździć z prześmiewczymi granatowymi wiaderkami na dachach swoich aut, dla władzy zrobił się z tego poważny problem polityczny, z którym nie wiadomo, co począć.
W wyborach 2011 roku nastąpiła niesamowita, jak na Rosję, mobilizacja społeczna. Ci, którzy byli wcześniej pasywni oddawali głos na kogokolwiek, byle nie na Jedną Rosję, nazywaną popularnie „partią żulików i złodziei”. Wbrew oczekiwaniom Kremla, partia władzy nie zdobyła 50 proc. poparcia, a olbrzymie rzesze niezależnych obserwatorów z kamerami sprawiły, że nie dało się już zatuszować różnych ewidentnych wyborczych naruszeń. Przykładowo, jeden z przyłapanych na dorzucaniu kart do głosowania członków komisji uciekł przez okno.
– Obecne procesy, inaczej niż pierestrojka, nie mają sankcji władzy – komentował Andrey Kalikh. – Ich animatorami są tysiące ludzi, którzy nauczyli się już zarabiać na życie i stwierdzili, że jest im potrzebna wolność. To przede wszystkim ludność dużych miast, Moskwy i Petersburga, a głównym polem ich działań jest internet – otwarty obszar w zamkniętej Rosji. Opozycjoniści starają się jednoczyć wokół kwestii neutralnych, a nie politycznych.
O ile w trakcie prezydentury Dmitrija Miedwiediewa miały miejsce próby dialogu władzy z opozycją, to optymizm w tym względzie okazał się bezpodstawny. Jako sygnał do represji posłużyły niepokoje na demonstracji, sprowokowane najpewniej przez policję. Duma każdego dnia uchwalała projekty zaostrzające prawo, czym zyskała sobie miano „oszalałej drukarki”. Przywrócono kryminalny charakter zniesławienia, od czego zaczął się atak na internautów. Zaostrzono kontrolę komisji wyborczych i teraz nie można już tak łatwo zostać obserwatorem. Legalna jest tylko działalność społeczna w ramach wolontariatu, a gdy dostaje się pieniądze, można łatwo podpaść pod rozszerzony do niekonkretnych granic paragraf „zdrady państwa”. Trwają prześladowania działaczy społecznych i aktywistów.
– Droga dialogu została spalona, pozostała przepaść – stwierdził rosyjski opozycjonista. – Władza święcie wierzy, że jej głównym wrogiem są NGO (organizacje pozarządowe). Nie tracę jednak nadziei, że w najbliższych latach coś się może zmienić. Obecnie Putin jest kompromisową postacią na szczycie kremlowskiej góry lodowej. Ponadto wciąż stanowi magnes dla znacznej części wyborców – chociażby „uwodząc” nagim torsem panie po 65. roku życia. Ale politycy Jednej Rosji to koniunkturaliści – gdy wyczują, że wiatr wieje w kierunku demokracji, masowo wyfruną z partii i pierwsi zakrzykną „precz z Putinem!”. Wprawdzie ruch protestacyjny robi mniejszość z dużych miast, ale w Rosji to zawsze mniejszość kierowała większością.
W dyskusji ze słuchaczami, obok wątków poświęconych uśmierconym przeciwnikom Kremla (Annie Politkowskiej, Aleksandrowi Litwinience, Siergiejowi Magnitskiemu) czy rosyjskiej percepcji katastrofy smoleńskiej, pojawił się również temat igrzysk olimpijskich w Soczi. Prelegenci akcentowali, iż nieodległy Kaukaz wprawdzie jest niespokojny, ale większy problem stanowi olbrzymia korupcja i brak przejrzystości w przygotowywaniu imprezy. Tym niemniej, dla Putina jest to projekt nr 1, toteż będą to najdroższe igrzyska w historii. – Nadzieja – mówił Andrey Kalikh – że nie da się tych wszystkich miliardów w całości rozkraść i coś materialnego dla społeczeństwa zostanie.
Na „wielką rosyjską demokrację”, którą ostatnio opiewa Gerard Renenowicz Depardieu, sami Rosjanie będą musieli jeszcze poczekać.