Dr Anna Watoła w lutym 2013 roku odbyła wyprawę do Kenii. Plan podróży obejmował kilka regionów: Mombasę i jej okolicę, Park Narodowy Tsavo i Amboseli oraz podnóże Kilimandżaro. Jej celem, poza turystycznym, było zapoznanie się z systemem edukacji tego kraju oraz warunkami, w jakich kenijskie dzieci pobierają naukę, a także – w miarę możliwości – nawiązanie współpracy z odwiedzanymi szkołami.
Większość turystów za cel swoich podróży stawia zazwyczaj: odpoczynek, oglądanie zabytków, zakup egzotycznych pamiątek. Pani jednak, z racji zainteresowań zawodowych, znalazła sobie inny cel...
– Mnie też, oczywiście, podczas moich podróży interesują: historia, kultura, religie, zabytki, krajobrazy, życie ludzi. Jednym jednak z ważniejszych elementów poznawania przeze mnie świata jest obszar edukacji. W ten sposób odkrywałam dotąd Chiny, Indie, Egipt oraz Tunezję. Zawsze mam na uwadze przedszkola, szkoły, a nawet uczelnie wyższe, jeśli takie są w miejscach, które odwiedzam. Staram się wcześniej, przed wyjazdem, nawiązać kontakt z taką placówką, aby zapowiedzieć swój przyjazd. Nie zawsze się to udaje. To jednak jest zupełnie inny świat. W tego typu miejsca zawsze zabieram ze sobą, jako prezenty, najzwyklejsze przybory szkolne: ołówki, kredki, długopisy, farbki, również słodycze. W tym roku zabrałam również ze sobą szmacianą lalkę, uszytą w ramach projektu UNICEF, a w Polsce znanego pod nazwą „Wszystkie kolory świata”. Lalka została uszyta przez jednego z rodziców dziecka z Przedszkola nr 25 im. Misia Uszatka w Tychach. Dzięki uprzejmości pracowników lotniska, udało się te wszystkie prezenty przewieźć bez dodatkowej opłaty za nadbagaż.
Jak wyglądało pierwsze zetknięcie z kenijską szkołą?
– Podczas pobytu w Mombasie miałam możliwość odwiedzenia wysepki, na której znajduje się osada ludzka. Pomyślałam sobie, że skoro jest osada, to może będzie jakaś szkółka dla dzieci. Zabrałam więc ze sobą część przyborów szkolnych, przeznaczonych na prezenty dla uczniów. Gdy wypytywałam miejscowych o lokalizację tej szkółki, to wieść, że jakaś „biała” zamierza ją odwiedzić, rozniosła się lotem błyskawicy i szybko obstąpiła mnie grupa maluchów – okazuje się, że nie trzeba tam mieć telefonów komórkowych (śmiech). Szkoła znajduje się w bardzo obskurnym budynku, ściany bez śladu tynku, zawilgocone, pokryte grzybem, którego zapach czuć było we wszystkich pomieszczeniach. Tablica to kawałek dykty, żadnych pomocy naukowych. Ale dzieci były bardzo radosne, zadowolone. Nie widziałam, aby były zabiedzone, miały wydęte brzuszki czy chudziutkie nóżki. Natomiast zdziwiło mnie, że wszystkie były w mundurkach. Zwiedzając później inne regiony Kenii, zauważyłam, że dzieci noszą szkolne stroje. Oczywiście, są one różne w zależności od placówki czy miasta. Jak się później dowiedziałam, często taki strój jest jedynym ubraniem, jakie dziecko posiada. Mówiono mi, że państwo raz w roku finansuje zakup szkolnego ubranka. Nie jestem pewna, czy tak się dzieje w całej Kenii, podejrzewam, że to dotyczy bogatszych regionów czy miast. W pierwszej szkole, którą odwiedziłam, spotkałam nauczycielkę, przemiłą, serdeczną kobietę. O dziwo – bardzo dobrze znała angielski. Dzieci również uczą się tego języka. Trzeba pamiętać, że są to jednak byłe kolonie brytyjskie, poza tym dzieciom mówi się, że jeżeli będą się uczyły języka angielskiego, to będą miały szansę na pracę w turystyce bądź handlu, a co za tym idzie – na lepsze życie.
Jak wygląda nauka w kenijskiej szkole? Czy bardzo różni się od szkoły europejskiej?
– Szkoła cieszy się dużym prestiżem, tak samo zawód nauczyciela. Nie wszystkie dzieci chodzą do szkoły, chociaż te na poziomie podstawówki są bezpłatne. Jednak nauka wygląda tam inaczej niż w Europie. Dzieci uczą się tego, co jest im tam potrzebne w ich środowisku. Poza nauką angielskiego, uczą się wprawdzie liczyć, czy podstawowej wiedzy przyrodniczej, ale poza tym takich umiejętności, jak rozpalanie ogniska oraz jak przeżyć w ich najbliższym otoczeniu – raczej są to przedmioty praktyczne niż teoretyczne. Nie mają takich przedmiotów, jak chemia czy geografia. Na przykład, o Polsce nic nie słyszeli, nawet nauczycielka nie wiedziała, że istnieje taki kraj. Uczniowie wykazywali bardzo duże zainteresowanie mną jako białym człowiekiem, fascynowały ich moje blond włosy. Zadawali też mnóstwo pytań, np. co polskie dzieci jedzą, czy też chodzą do szkoły, czy łowią ryby, potrafią śpiewać i jakie mają imiona? Zaśpiewały mi również kilka piosenek.
Wspomniała pani o nawiązywaniu współpracy ze szkołami. Na czym miałaby polegać współpraca z placówkami w tak dalekich krajach, o tak diametralnie różniących się od Polski systemach edukacyjnych?
– Jeżdżąc do szkół w dalekich krajach, zawsze zabieram ze sobą różnego rodzaju informatory o naszej uczelni, oczywiście w języku angielskim. Wydałam nawet książkę dla studentów, o badaniu gotowości szkolnej dzieci, były w niej zawarte różne testy, więc myślę, że poznana przeze mnie nauczycielka z tych materiałów skorzysta. Ponadto, gdy odwiedzam szkoły, to zawsze pytam, czy jej przedstawiciel podpisze zaświadczenie, że tam byłam oraz że rozmawiałyśmy na temat systemu edukacji czy warunków panujących w szkole. Nigdy jednak nie pytam o tematy, które mogą być obraźliwe, np. o powody biedy w Kenii. Zawsze pytam, czy mogę w jakichś sposób pomóc. W tym celu proszę o adres placówki, aby można było przesłać jakąś paczkę. Niestety, w tym przypadku okazało się, że nauczycielka nie zna adresu. Miała natomiast telefon komórkowy i zadzwoniła do naczelnika wioski z pytaniem, w jaki sposób można szkole przesłać paczkę. Jednak naczelnik również go nie znał. Okazało się, że żaden biały dotąd u nich nie był, nikt im nic nie podarował, więc znajomość adresu nie była im po prostu potrzebna. Żadna poczta do nich nie dochodzi, ale i oni do nikogo nie piszą. Było mi przykro, że z takiego powodu nie będzie można nawiązać współpracy.
Jaki jest stosunek miejscowej ludności do białych? Czy w dobie mocno rozwiniętej turystyki wciąż wzbudzają zainteresowanie?
– Nie odczułam, że mogę być gorzej traktowana czy niemile widziana, natomiast w rozmowach z przewodnikami i kierowcami usłyszałam, że Afryka nie przepada za białym człowiekiem. W ich pamięci wciąż mocno tkwią takie kwestie, jak: niewolnictwo, okres kolonialny czy wreszcie, do dziś, biali są obwiniani za panującą w Afryce biedę.
To nie była jedyna szkoła, którą pani odwiedziła w Kenii...
– Rzeczywiście, gdy za kilka dni jechałam w kierunku Parków Narodowych Tsavo i Amboseli, poprosiłam kierowców o podjechanie do wioski masajskiej, w której znajduje się szkoła. Mieszkańcy wioski dotąd nie zgadzali się na odwiedziny turystów, jednak gdy padło im stado krów, które tak naprawdę były żywicielkami całej wsi, wyrazili zgodę. Mieszkańcy, za wyjątkiem starszyzny, która nie „zadaje się” z białymi, przywitali nas w pięknych, kolorowych strojach, obwieszeni koralikami. Młodzi chętnie opowiadali o swoim życiu. Wioska liczy ok. 120 osób i jest to jedna wielka rodzina. Mężczyźni mają najczęściej po cztery żony. Każda żona ma swoją chatę, a właściwie lepiankę wykonaną z wysuszonych odchodów krów, w której mieszka ze swoimi dziećmi. Dzieci zrobiły na mnie jednak smutne wrażenie: były brudne, zakatarzone i oblepione muchami. Same chatki okazały się bardzo skromnie urządzone, praktycznie nie ma w nich żadnych sprzętów. Wioska otoczona jest pewnego rodzaju palisadą z gałęzi akacji, które mają dość długie i ostre kolce. Jest to forma ochrony przed dzikimi zwierzętami. W tej właśnie wiosce znajdowała się druga szkółka, którą odwiedziłam i, o dziwo, nie była to lepianka, lecz budyneczek sklecony z blachy falistej. Mieszkańcy szczycą się z jej posiadania, mimo iż blacha strasznie się nagrzewa, a w środku jest bardzo gorąco i duszno. Jednak, według nich, budynek z blachy to wielki postęp. Na wyposażenie klas składają się drewniane ławki i tablica. Oczywiście szkoła jest bez prądu oraz dostępu do wody. Masajscy uczniowie nie mają ani książek, ani zeszytów, ani przyborów do pisania. A jednak dzieci chętnie się uczą, szczególnie angielskiego, każdy bowiem liczy, że znajdzie w przyszłości pracę w turystyce. Główny nauczyciel, można go nazwać dyrektorem szkoły, był bardzo zadowolony z moich odwiedzin. Opowiadałam mu o różnych międzynarodowych projektach edukacyjnych i również zapytałam, czy można mu w jakiś sposób pomóc. Mówił, że wszystko może się przydać. I wtedy przyszło mi na myśl, aby spróbować zorganizować dla niego komputer. Martwiło mnie tylko, że w wiosce nie ma prądu, wszędzie unosi się pył, który z pewnością uszkodziłby urządzenie. On jednak zauważył, że niedaleko znajduje się wejście do Parku Narodowego Amboseli i nowoczesny hotel, gdzie mógłby korzystać z komputera. I rzeczywiście, gdy wróciłam do Polski, w ciągu dwóch dni otrzymałam od niego pierwszego maila. Dlatego postanowiłam, że zrobię wszystko, aby zebrać pieniądze na zakup laptopa oraz programów edukacyjnych w języku angielskim.
W lutym wróciła pani do Polski, a już w kwietniu udało się zorganizować sprzęt komputerowy. To niesamowite!
– Po powrocie, podczas spotkań z przyjaciółmi, wiele opowiadałam o wyprawie, pokazywałam zdjęcia. Niektóre z nich, szczególnie te, na których widać było ludzką biedę, robiły na nich ogromne wrażenie. Tematyka edukacji w Afryce oraz pobyt w kenijskich szkołach stały się także tematem mojego wykładu dla studentów. Dzięki pomocy wielu życzliwych osób, udało się zorganizować już cztery laptopy, a także podjęłam starania, by zakupić generator do wytwarzania prądu. Ponadto, mamy w planie zorganizowanie pikniku, na którym spróbujemy zebrać fundusze na zakup najpotrzebniejszych rzeczy dla dzieciaków ze szkoły w Amboseli.