Wspomina Anna Duda, animatorka kultury, absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa w ramach MISH UŚ

bunt of Nietzsche

Spotkanie z prof. Michałem Głowińskim? To było zabawne doświadczenie, bo ucząc się jeszcze w liceum, chyba do końca nie byłam świadoma reguł świata akademickiego. Dlatego ten pierwszy kontakt był właśnie pełen przypadków i zbiegów okoliczności, trochę surrealistyczny. Oczywiście, to była też ciężka praca, ponieważ spotkanie odbyło się w ramach olimpiady z języka polskiego. Moja ówczesna polonistka wprowadzała nam wiele wiadomości spoza programu nauczania, otwierała nas na nowe tematy, za co jestem jej teraz wdzięczna. Ale, co tu dużo mówić, mieliśmy musztrę. Pamiętam, jak zaprowadziła mnie i moją koleżankę do szkolnej biblioteki, pokazała blat, na którym ułożone były cztery wysokie kolumny książek, i powiedziała: teraz się tym materiałem podzielcie. Jasne, lubię czytać, ale reakcja była jedna: matko, w co ja się wpakowałam!

– To nie uniwersytet się zmienił, ale nastawienie studentów – mówi Anna Duda
– To nie uniwersytet się zmienił, ale nastawienie studentów – mówi Anna Duda

Przygotowując się do olimpiady, pisałam pracę teoretycznoliteracką. Korzystałam, między innymi, z książki napisanej przez prof. Głowińskiego. W tamtym czasie spotkanie kogoś, kto napisał wykorzystywaną przez ciebie książkę, wzbudzało strach. No bo kto miał ją znać lepiej niż autor? Podczas finału w Warszawie, przed rozmową dowiedziałam się, że profesor jest w komisji. To właśnie on odezwał się jako pierwszy i zapytał o wybrany przeze mnie temat, dotyczący biografizmu na podstawie badań życia i twórczości Mickiewicza. Zaczęłam opowiadać. Nawiązałam m.in. do pomysłów Gille-Maisani’ego, dopatrującego się źródła Sonetów krymskich w doświadczeniach małego Mickiewicza, którego matka podobno woziła po domu, sadzając na trenie swojej sukni.

Efekt był taki, że członkowie komisji włączyli się do dyskusji i zaczęli przerzucać kolejnymi anegdotami. Zobaczyłam, że można z nieukrywaną przyjemnością rozmawiać o literaturze. Taki przebłysk. Zajęłam wtedy 11. miejsce i otrzymałam indeks. Postanowiłam jednak spróbować swoich szans i startowałam na MISH, decydując się później na filologię polską i kulturoznawstwo. Miałam duże szczęście do wykładowców. Zresztą, forma studiów umożliwiała wybór. Niezapomnianych osób było mnóstwo. Z pewnością tutorzy (prof. zw. dr hab. Ewa Kosowska, dr Anna Gomóła, dr Dorota Fox), promotorzy prac licencjackich i magisterskich (prof. Danuta Opacka-Walasek i dr hab. Joanna Dembińska-Pawelec na filologii oraz dr Maria Popczyk i dr Dorota Fox na kulturoznawstwie) i wielu innych. Bardzo mnie motywowali. Mam nadzieję, że nie wspominają tego traumatycznie (śmiech).

Mistrz? Tego słowa staram się nie używać. Kojarzy się z bezwolnym podążaniem za kimś, chęcią stania się takim samym. Lepiej świecić własnym światłem niż odbitym. Są, oczywiście, cechy, za które „dałabym się pokroić”: kultura osobista i elegancja prof. Opackiej-Walasek, pozytywne myślenie dr Dembińskiej i dr Fox, precyzja dr hab. Popczyk albo błyskotliwość prorektora Ryszarda Koziołka. Szanuję ich bardzo, ale staram się znaleźć w kontakcie z nimi to, co mnie inspiruje. Dlatego wolę słowo ‘autorytet’.

Studia to dla mnie czas na samorozwój. Kiedy studiowałam, dyrektorką MISH była prof. Olga Wolińska. Podczas inauguracji roku akademickiego mówiła, żebyśmy szukając wciąż nowych zainteresowań, nie zapomnieli o odnalezieniu czegoś swojego, co będzie nam bliskie. Ja chyba nadal szukam, ale zdarzyły mi się też momenty odnalezienia istotnych zainteresowań. Na pewno odkryłam dla siebie teatr.

Na teatrologię poszłam na II stopniu studiów, bo chciałam spróbować sił ze scenografią. Krótko wcześniej zetknęłam się z nią na warsztatach. Wciąż mam wrażenie, że ta przestrzeń jest jeszcze przede mną. Ale na studiach znalazło się miejsce na pogłębienie tematu. Ważne były warsztaty teatralne prowadzone przez mgr Adrianę Świątek. W ramach zaliczenia zorganizowaliśmy spektakl – „bunt of Nietzsche”. Wiedzy nie można trzymać tylko w książkach. Potrzebna jest właśnie praktyka, różne projekty. Poza tym plenery w Gardzienicach i na Grzybowszczyźnie. Dużo niezapomnianych chwil – poza murami uczelni, ale chyba bliżej uniwersytetu niż zwykle.

Wydaje mi się, że uniwersytet czasem przecenia przedmioty, które proponują wiedzę w pigułce. Tymczasem nie jest chyba tajemnicą, że jakość efektów naukowych wymaga wytrwałości i czasu. Wszystko w pięć lat? To iluzja.

Na pewno będę to wszystko jakoś kontynuować. Oczywiście, pracując zawodowo mam świadomość, że inaczej teraz korzystam z czasu. Nowa sytuacja wymaga większej dyscypliny. Dlatego dziwię się studentom, którzy marnują swój czas. Kilku moich znajomych po prostu zrezygnowało, kiedy się zorientowali, że kierunek nie jest dla nich. To jest naturalne i uczciwe: jeśli przeszkadza ci przestrzeń, w której jesteś codziennie, to znaczy, że może to nie jest twoja droga. Odnoszę wrażenie, że wiele osób dało się namówić na studia, źle się tam czują, nie chcą rozmawiać, narzekają. To nie uniwersytet się zmienił, ale nastawienie studentów. Trzeba na nowo zapomnieć, że edukacja musi nam się do czegoś przydać.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Anastazja Hadyna