Najdłuższa zima od niepamiętnych czasów skończyła się i teraz mamy wiosnę, a może lato, a może jakąś inną porę roku. Spośród ,,naszych” ludzi najlepiej się w tych niesłychanych zmianach orientuje zapewne p. profesor Jacek Jania, który niezawodnie tłumaczy, dlaczego ocieplenie klimatu skutkuje coraz dłuższymi zimami i coraz niższymi temperaturami w okolicach Świąt Wielkanocnych. Nie mam wątpliwości co do wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia. A może to jednak było na odwrót? Niestety, nie mogę już spytać nieodżałowanego Jana Tadeusza Stanisławskiego, profesora mniemanologii stosowanej, które święta były wyższe od których – on potrafił na ten temat snuć długie rozważania; niestety, jego słowa padały na ugór mojej pamięci i stąd dzisiejsze kłopoty. W każdym razie ostatnio Wielkanoc to rzeczywiste ,,białe święta” i dzisiaj trzeba by śpiewać raczej ,,white, white Easter” zamiast ,,white Christmas”.
Teraz już mamy maj, i – jak wierzę, bo piszę niniejszy felieton z pewnym wyprzedzeniem – pogoda zadowala już najwybredniejsze gusta. Można udać się na spacer, można planować wakacje (przypominam, że w tym roku, w związku z dziurą budżetową, zostaliśmy wszyscy wysłani na wakacje w sierpniu. Wszyscy, a w każdym razie większość tych, którzy nie są niezbędni do utrzymania uczelni w ruchu. Po wielu latach musiał przyjść kryzys, żeby to stosunkowo proste i narzucające się rozwiązanie zostało przyjęte). Na wakacjach spotkamy zapewne kilka znamienitych postaci z panteonu naukowego.
Oprócz wspomnianego już profesora Stanisławskiego, powinniśmy napatoczyć się na profesora Filutka, który wraz z nieodłącznym psem Fafikiem będzie przemierzał wakacyjne szlaki. Zresztą nie wiem, czy Fafik znosi dobrze podróże, można go jednak spotkać np. w Toruniu, rodzinnym mieście twórcy tej postaci, czyli Zbigniewa Lengrena. Tam możemy ujrzeć pomnik Fafika i Filutka. W Krakowie, gdzie w „Przekroju” ukazywały się rysunki ilustrujące przygody profesora, niestety, nie ma śladu ani po panu, ani po jego psie. Chyba że za uczczenie pamięci uznać doroczny marsz jamników, pizzerię ,,Filutek” czy DS-y Fafik i Filutek (ach, ta krakowska skłonność do samouwielbienia!).
Gdyby nas los rzucił w okolice Warszawy, to być może udałoby się nam spotkać jeszcze innego profesora, mianowicie profesora Tutkę, który stał na czele klubu założonego przez Jerzego Szaniawskiego. Młodsi już nie pamiętają tego dystyngowanego pana, w którego postać wcielał się Gustaw Holoubek, i jego filozoficzno-humorystycznych rozważań. Prowadził je w towarzystwie zacnych przyjaciół: sędziego, mecenasa, radcy, doktora… Towarzystwo niedzisiejsze, można by rzec, kompania do brydża – brak tylko księdza proboszcza.
Wędrujemy dalej. Poruszając się w górę Bugu, napotkamy tereny, na których diabeł mówi dobranoc (a przynajmniej w czasach, kiedy niżej podpisany tam wędrował, tak było). Jednak i tam dociera cywilizacja, a jej forpocztą są schroniska młodzieżowe. I licząc na nocleg w takiej ostoi nowoczesności, udajemy się np. do Bindugi. Przyjeżdżamy – a tu niespodzianka. W schronisku przez całe lato rezyduje obóz studencko-naukowy z najważniejszego, choć nie najstarszego, w Polsce uniwersytetu pod przywództwem postaci zwanej docentem. Od razu kojarzy się z filmem Barwy ochronne Krzysztofa Zanussiego i postacią graną przez niezapomnianego Zbigniewa Zapasiewicza.
I tak moglibyśmy zwiedzać Polskę szlakiem fikcyjnych postaci ze świata nauki, a więc z jednej strony ulżylibyśmy budżetowi naszej uczelni, zarazem przebywając w doborowym towarzystwie.