DOZWOLONE OD LAT 67

Pierwszego wykładu z cyklu: „Obłuda w służbie rachunku ekonomicznego” wysłuchałem gdzieś w okolicach 1974 roku przy okazji projekcji Ziemi obiecanej Andrzeja Wajdy. W jednej ze scen Grünspan (St. Igar) poleca Steinowi (J. Zelnik), wprowadzić opłatę za gaz, który wykorzystują kanceliści na gotowanie herbaty. Grünspan zapewnia, że robi to wyłącznie dla dobra urzędników, którzy, płacąc, będą mogli pić spokojnie bez wyrzutów sumienia, że narażają pracodawcę na koszty. Jeden z ostatnich wykładów dotarł do mnie całkiem niedawno za pośrednictwem radiowej Trójki. Wielce utytułowany ekspert zapewniał tam słuchaczy o dobrodziejstwach reformy emerytalnej. Do tej pory (jak tłumaczył) emeryci musieli, po nabyciu uprawnień, dorabiać sobie, gdyż oczywiste, że inaczej pomarliby z głodu. Po wydłużeniu wieku emerytalnego już tego robić nie będą musieli, bowiem jeśli dożyją lat np. 70, opływać będą w należne im dostatki. Najgorsze w tym wszystkim było to, że w głosie owego „eksperta” nie wyczułem ani ironii, ani nawet drwiny. Niezbity to dowód, że albo mieliśmy do czynienia z cymbałem czystej wody, albo też to cymbał na wskroś przeżarty cynizmem. Te wszystkie tłumaczenia o „wyższej konieczności”, „twardych prawach rynku” i „dziejowej odpowiedzialności przed przyszłymi pokoleniami” nasze społeczeństwo traktuje jak typowy „bajer na Grójec” (jakby to powiedział Wiech). Przyszli emeryci, jeżeli już na coś czekają, to na pojawienie się list obywatelskich, z których będzie jasno wynikać, że jeżeli emerytury nie doczekają obywatele X i Y, to jest szansa, że jakieś ochłapy mogą trafić się szczęściarzowi Z – jeśli z tej radości też go szlag nie trafi. Przesadziłem? Eee tam. W wydanej niedawno autobiografii Keitha Richardsa – gitarzysty Rolling Stonesów, zatytułowanej dość prosto Życie, mamy podobny pomysł: „Na początku 1973 roku (…) „New Musical Express” przygotował listę dziesięciu gwiazd rocka, których śmierć była najbardziej prawdopodobna. Zająłem pierwsze miejsce (…). Przez dziesięć lat byłem numerem jeden na tej liście. Śmiać mi się chciało. Była to jedyna lista, na której utrzymywałem pierwszą pozycję przez dziesięć lat z rzędu (…). Poczułem rozczarowanie, gdy z niej spadłem. Wreszcie znalazłem się na dziewiątej pozycji. O mój Boże, to już koniec”. Keith ma obecnie 69 lat i też musi widocznie dorabiać, skoro na koncertach biega po scenie z trzykilogramową gitarą na karku, na dystansie około 8 kilometrów – dodatkowo jeszcze nawet na niej grając. Oczywiście Richards może podołać temu nieludzkiemu wyzyskowi emeryta tylko dzięki specjalnej diecie – konsekwentnie przez lata utrzymywanej. Wiem, że większość szykujących się na wydłużone oczekiwanie na comiesięczne wizyty listonosza chciałaby poznać sekret tak doskonałej kondycji. No cóż, zacytujmy raz jeszcze „rześkiego staruszka”: „Aby się obudzić, brałem barbiturany, rekreacyjny haj w porównaniu z heroiną (…). To było śniadanie. Tuinal (…). Potem filiżanka gorącej herbaty (…). Później może mandrax albo quaalude…”. Wprawdzie Richards ostrzega: „Nie próbujcie tego u siebie w domu”. Ale to całkiem zrozumiałe – przesadna ilość filiżanek herbaty może być niebezpieczna dla waszego organizmu