Maj zaczyna się od gigantycznego weekendu, a właściwie całego tygodnia laby, po którym następują kolejne imprezy (Juwenalia, majówki): po prostu, nie ma kiedy wdrożyć systemu doskonalenia jakości i Krajowych Ram Kwalifikacji. Nie mówiąc już o takich banałach, jak prowadzenie zajęć, ich zaliczanie czy też, po prostu, przekazywanie wiedzy. Maj nie jest dobrą porą dla uczonych i studentów. Młyny boże może i mielą powoli, ale młyny uniwersyteckie mielą bezwzględnie. Jeśli ktoś liczy na to, że w maju nadrobi zaległości, to jest w błędzie, a nawet w grubym błędzie, i ów młyn zmieli go na cienko.
Do różnych atrakcji, zwyczajnych o tej porze roku, dochodzi jeszcze dogorywająca kampania wyborcza, która wciąż rozpala emocje na wydziałach czy w instytutach. Przykład idzie z góry: społeczność uniwersytecka aż dwa razy musiała wybierać prorektora, bo za pierwszym razem się nie powiodło. A z wyborem Magnificencji (przy okazji: moje serdeczne gratulacje!) poszło tak gładko, że wydawało się, iż wszystko już po prostu będzie bułką z masłem, po prostu pikuś… Okazało się jednak, że raczej Pan Pikuś. A problemy narastają i zewsząd wychodzą jakieś upiory. Przyjrzyjmy się, na przykład, KRK (chciałoby się napisać osławionym KRK). Cała armia ludzi od wielu miesięcy pracuje nad ich wdrożeniem, ale co już wypracują, to okazuje się, że nie tak, niedobrze, przy czym dokładnie nie wiadomo: jak i dlaczego. Przypomina to jakieś ruchy we mgle: pewnie fizycy mogliby coś na ten temat powiedzieć, boć to istne ruchy Browna – przypadkowe i nie do opisania. Nagle okazuje się, że trzeba dołożyć godzin (kto ma za to płacić?) albo nie wiadomo, jak interpretować wytyczne ministerstwa, albo nie można dojść do ładu z sobą samym. W ogóle pojawia się coraz więcej pytań związanych ze wstąpieniem naszego kraju do Unii, bo coraz częściej widać, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z Wniebowstąpieniem. Jak zwykle okazuje się, że wstąpiliśmy już po sezonie i dochodzą głosy, że interes zaczyna się likwidować: według niektórych scenariuszy, jeszcze w tym roku rozleci się strefa euro, a potem to już poleci. W pewnym momencie rozlecą się też Włochy, przy czym nie jest jasne, gdzie się znajdzie Bolonia. Jest to o tyle interesujące, że właśnie w tym mieście rozpoczęto proces, który trwa i trwa, i ma trwać, choćby wszystko się waliło i paliło, bo proces, jak każdy wie, to coś znacznie poważniejszego od zdarzenia czy innego wybryku Brownowskiego. To nie żarty, zwłaszcza jeśli sprawę wzięli w swoje ręce urzędnicy unijni. Czasem zdaje mi się, że osławieni ,,urzędnicy unijni” istnieli od zawsze. Zresztą, jest taka teoria, że, niezależnie od wszelkich rewolucji, upadków i wzlotów historycznych, biurokracja ma się coraz lepiej i rośnie w siłę. Być może to jest motor dziejów? Albo narzędzie szatana, który psuje Boski plan zbawienia?
Jakkolwiek by było, trochę żal, że tak strasznie trzeba pędzić, i to w maju, gdy wokół wybucha wiosna, młodość króluje (wiosna zaczyna się od tego, że dziewczętom kwitną nogi, jak to niedawno zauważył pewien rysownik). A my, starsi, moglibyśmy to wszystko podziwiać… Chociaż pragnę dodać za amerykańskim komikiem Bobem Hope, że nie czuję się staro. Prawdę mówiąc, w ogóle nic nie czuję aż do południa. Wtedy nadchodzi czas mojej drzemki. Ale nie czas na drzemkę, trzeba realizować cele postawione przed nami przez Europę!