Rozmowa z prof. dr. hab. Zbigniewem Białasem z Wydziału Filologicznego UŚ

Sosnowiecka „lekcja historii”

Profesor Zbigniew Białas jest autorem powieści Korzeniec – nagrodzonej przez internautów w kategorii: proza polska tytułem „Najlepszej książki na jesień”, a później „Najlepszej książki roku” (2011) i nominowanej do Nagrody Literackiej Srebrny Kałamarz 2011 im. Hermenegildy Kociubińskiej.

Pisanie pierwszej powieści jest luksusem, bo nikt nie wierzy, że w ogóle zostanie
napisana – powiedział prof. Zbigniew Białas, autor powieści Korzeniec
Pisanie pierwszej powieści jest luksusem, bo nikt nie wierzy, że w ogóle zostanie napisana – powiedział prof. Zbigniew Białas, autor powieści Korzeniec

Skąd wziął się pomysł na pisanie powieści? To odskocznia od pracy naukowo-badawczej? Czy też jej dopełnienie?

– Na to pytanie mógłbym odpowiedzieć na kilka sposobów. Z jednej strony, pisarzem chciałem być od kiedy pamiętam, od najwcześniejszego dzieciństwa. Z drugiej strony, był moment nagłej inspiracji, więc poniekąd zadecydował przypadek. Anglistyka usytuowana była kiedyś przy ulicy Żytniej 10 w Sosnowcu. Chodziłem tą ulicą przez wiele lat i nigdy mnie szczególnie nie inspirowała. Ale któregoś majowego dnia, w roku 2005, przechodziłem obok starego domu przy Żytniej 16. Drzwi sieni stały otworem i tuż za progiem zobaczyłem na podłodze sygnowany kafelek. Napisano na nim: „A. Korzeniec” w górnym rzędzie, a poniżej: „Sosnowice”. Nazajutrz poszedłem z aparatem i zrobiłem po kryjomu kilka zdjęć. Wyobraziłem sobie, jak mistrz Korzeniec układa ten kafelek w sieni i tak powstała pierwsza scena książki. W którymś momencie człowiek rzeczywiście czuje się wypalony. Po monografii profesorskiej nie chciałem pisać od razu kolejnej rozprawy naukowej, bo miałem wrażenie, że powielałbym te same rzeczy, które napisałem w poprzednich pracach. Postanowiłem więc zrobić coś, o czym zawsze marzyłem. Jest jeszcze jeden element. Każdy literaturoznawca, bardziej lub mniej świadomie, chce się sprawdzić jako pisarz, przynajmniej takie mam wrażenie. Ja, wiedząc, że potrafię napisać powieść, pewniej się czuję mówiąc o literaturze.

Wszystko zaczęło się zatem od jednego małego kafelka... Ale Korzeniec to nie tylko efekt pracy wyobraźni i próba warsztatowych umiejętności. To także, jak można się domyślać, żmudna i czasochłonna praca historyka…

– Oczywiście, czytałem prace licznych regionalistów i publikacje muzealne. Wykorzystywałem też archiwa biblioteczne, przyglądałem się starym zdjęciom i pocztówkom, chodziłem po mieście i szperałem w Internecie. Zależało mi, żeby osadzić akcję w miejscach, które istniały naprawdę: począwszy od dworców, poprzez redakcję „Iskry” na ulicy Krzywej, pałac fabrykanta Dietla, przejście graniczne do Mysłowic, Trójkąt Trzech Cesarzy, restaurację „Victoria”, domy z kafelkami sygnowanymi „A. Korzeniec” itd. Nie są fikcyjne adresy większości sklepów, nazwiska ich właścicieli czy ulegające później ciągłym zmianom nazwy ulic. Natomiast Korzeniec nie jest w żadnym sensie naukową monografią miasta.

Kafelek na progu kamienicy przy ul. Żytniej 16 w Sosnowcu stał się impulsem do
napisania powieści
Kafelek na progu kamienicy przy ul. Żytniej 16 w Sosnowcu stał się impulsem do napisania powieści

Dobrze, że nie jest! Korzeniec jest natomiast narracją wieloaspektową przede wszystkim dzięki temu, że jest swoistą symbiozą kryminału i powieści społeczno-obyczajowej. Czy postawienie na hybrydyczność wzięło się stąd, że z czasem wątki się multiplikowały i trudno było zapanować nad rozrostem fabuły, czy też powodem było przekonanie, że tzw. czystość gatunkowa miałaby niekorzystny wpływ, powodując, że powieść byłaby powielaniem skądinąd znanych schematów?

– Rozrost fabuły jest, mam nadzieję, kontrolowany, ponieważ to dopiero pierwszy tom powieści, a zamysł jest, mówiąc nieskromnie, epicki. Postawienie na hybrydyczność wynikało z tego, że nie chciałem napisać klasycznej powieści detektywistycznej czy też kryminału retro. Gombrowicz już w 1928 roku, pisząc Zbrodnię z premedytacją, szydził z gabinetowego kryminału, z formy, która była jego zdaniem zbyt skostniała, by można ją traktować poważnie. Jak można utrzymywać czystość gatunkową w dwudziestym pierwszym wieku? To znaczy można, tylko po co?

Właśnie, najciekawsze realizacje powieściowe to takie, które wymykają się schematom, stając na przekór czytelniczym przyzwyczajeniom. Ale Korzeńca dałoby się czytać także jako swoiste igranie z oczekiwaniami, zwłaszcza mieszkańców Sosnowca. Wśród bohaterów odnajdujemy młodego Janka Kiepurę, w dalszych tomach ma się pojawić m.in. Pola Negri... Ale mam wrażenie, że nie chodziło panu o zrekonstruowanie ich biografii, raczej o zabawę w wypełnianie fikcyjnymi wątkami życiorysów onegdaj związanych z Sosnowcem „celebrytów”?

– Fakt, jest tam trochę – powiem niezbyt elegancko – puszczania oka do czytelników. Podobnie jak nie chodziło mi o napisanie monografii Sosnowca, nie było moim zamierzeniem przedstawianie biogramów osób znanych z podręczników historii. Prowadziłem więc swoistą „grę historią”. To, że te osoby pojawiają się od czasu do czasu w fikcyjnym utworze, wynika z mojego przekonania, że nie można dzisiaj zupełnie poważnie pisać powieści historycznej, tak jak się to robiło kiedyś.

To proza niezwykle drobiazgowa, szczegółowo pochylająca się nad historią miasta osadzoną na początku XX wieku. Nie bał się pan, że tzw. „pożeraczy fabuł” nieco zniechęci dominująca tu dygresyjność i dbałość o szczegóły, które składają się na jedyną w swoim rodzaju „lekcję historii”? Czy też projektowanym przez pana czytelnikiem miał być ktoś, kto doceni nie tylko troskę o skrupulatne odtwarzanie klimatu tamtych czasów, ale także dostrzeże inspiracje np. Gombrowiczem?

– O właśnie, Gombrowicz. Projektowanym przeze mnie czytelnikiem był czytelnik idealny. Nie pisałem tej powieści pod żadną konkretną grupę czytelniczą. Ani pod pożeraczy fabuł, ani pod miłośników kryminałów, ani pod mieszkańców Sosnowca. Próbowałem pisać najlepiej, jak umiałem, dla własnej satysfakcji i starając się nie iść na żadne kompromisy. Ja mam naturę archiwisty i mogę powiedzieć, z niewielką tylko dozą przesady, że nic nie istnieje dla mnie naprawdę, jeśli nie zostało zapisane. Pisanie nie było więc dla mnie próbą zdobycia uznania w takiej czy innej grupie, tylko próbą zapewnienia trwałości temu, co ze swej natury jest ulotne. Mając takie staroświeckie i nierynkowe podejście do świata, sam jestem zdumiony, że książka cieszy się tak dużą popularnością.

Może właśnie cieszy się tak dużą popularnością, gdyż czytelnik wyczuwa ów brak kompromisów. Książka szerokie uznanie zdobyła zwłaszcza w Sosnowcu. Wszak niewiele jest takich opowieści, których akcja nie tylko została osadzona w tym mieście, ale także narracja została poprowadzona w zajmujący sposób. Sukces sprawił, że zostanie wystawiona na deskach Teatru Zagłębia. Na efekty przyjdzie nam poczekać do maja. Czy mógłby pan jednak uchylić „rąbka tajemnicy” i powiedzieć coś o przygotowywanym spektaklu? Chyba nie jest łatwo autorowi patrzeć na to, co z jego tekstem robi reżyser?

– Autorowi powieści jest wręcz bardzo trudno patrzeć na to, co się z tekstem dzieje, ale zdaję sobie sprawę, że teatr to zupełnie inne medium i rządzi się swoimi prawami. Korzeniec, jako powieść wielowątkowa i polistylistyczna, jest na pewno trudny w adaptacji. Na szczęście, spektakl przygotowują znakomici fachowcy. Przekonuje mnie wizja reżysera, Remigiusza Brzyka. Jemu nie zależy na wystawieniu chodliwego „retrokryminału”. Raczej podąża w kierunku teatru pamięci, w duchu kantorowskim. Ta koncepcja podoba mi się, przynajmniej w założeniu. Adaptacji tekstu podjął się Tomasz Śpiewak, a muzykę przygotowuje Jacek Grudzień. Czy mogłem sobie wymarzyć lepszych znawców i pasjonatów teatru?

Na jednym ze spotkań autorskich mówił pan, że planowane są dalsze części Korzeńca, ale z wydaniem ich będzie chciał pan poczekać. Czy sukces czytelniczy zmienił pierwotne zamiary?

– Zmienił. Pisanie pierwszej powieści jest luksusem, bo nikt nie wierzy, że w ogóle zostanie napisana. Nikt nie popędza, większość osób uważa, że powieść i tak nie powstanie, a nawet jeśli powstanie, to nie znajdzie wydawcy. W tej chwili zarówno Wydawnictwo, jak i czytelnicy wywierają na mnie pewną presję i niecierpliwie pytają o kolejne tomy. To bardzo miłe, ale niezwykle stresujące dla człowieka, który pisze jedną powieść przez kilka lat.

Dodatkowo deprymujący jest strach, że nie sprosta się nadziejom czytelników. Mówi się, że odstęp między publikacją pierwszej i następnej książki – ze względu na mechanizmy rynkowe – może trwać maksimum dwa lata. Mówił pan o epickim rozmachu. Czy to oznacza, że pomysł na kolejne tomy ma pan już gotowy? Czy i tym razem inspiracji dostarczą przypadkowe odkrycia i spostrzeżenia?

– Będą jeszcze dwa tomy. Z drugim powinienem się zmieścić jakoś w tych mitycznych dwóch latach, czyli do jesieni przyszłego roku. Akcja tym razem rozgrywa się od 11 listopada roku 1918 do ślubu Poli Negri w Sosnowcu, 5 listopada 1919. Podobnie jak w Korzeńcu, wszystko będzie osadzone w realiach tętniącego życiem miasta, które jednak z granicznego przyczółka na rubieżach rosyjskiego imperium staje się przemysłowym i handlowym przyczółkiem niepodległej Polski, w czasach politycznie bardzo niestabilnych. Inspiracja ma to do siebie, że trudno z nią wchodzić w negocjacje, jeszcze trudniej antycypować, więc – zupełnie szczerze – nie wiem, co mnie olśni i czy w ogóle olśni. Olśnienia przychodzą, kiedy chcą, a nie wtedy, kiedy ja bym chciał i nie zawsze przychodzą w taki sposób, w jaki bym sobie tego życzył. A czasami nie chcą przychodzić wcale. Moja Muza jest generalnie bezkompromisowa i ja się po prostu muszę z tym pogodzić.

Autorzy: Agnieszka Nęcka
Fotografie: Agnieszka Sikora