„Francuska grupa teatralna zjechała Europę ze spektaklem, w którym trójka aktorów rozbiera się do naga. Gdy dotarli na międzynarodowy festiwal Malta w Poznaniu, przyszła policja i wlepiła im za to mandaty” („Gazeta Wyborcza” 8.07.2011 r.). Teraz aktorzy pewnie siedzą i kombinują: jakby tu na stałe włączyć taką interwencję do spektaklu. W finale policjanci oczywiście zostaliby rozebrani, co byłoby jednoznacznie interpretowane jako zwycięstwo pacyfizmu nad reżimem. Trzeba przyznać, że nasi policjanci zachowali się dość przyzwoicie: doczekali do końca spektaklu, a „przestępstwo” wycenili jedynie na 100 złotych per capita. I jak takie sankcje porównać z tymi, których doświadczyła – strasznie dawno temu, bo w 1968 r. – grupa austriackich akcjonistów za działanie artystyczne pod nazwą Kunst und Revolution. Dzięki skrupulatnym protokołom policyjnym doskonale zachował się opis tego spektaklu, który zakończył się skazaniem jednego z uczestników na karę sześciu miesięcy ścisłego aresztu z postem i „twardym łożem”, a drugiego na cztery tygodnie aresztu, i to za co? Niemal za niewinność, bo co to za przestępstwo: „maltretowanie masochisty”? „Mühl chłostał żołnierskim pasem obnażonego do połowy masochistę z zabandażowaną głową, co uniemożliwiło jego rozpoznanie. Podczas biczowania masochista odczytywał teksty wybrane z literatury pornograficznej”. Z prawdziwym żalem muszę zrezygnować z dalszego szczegółowego przedstawiania przebiegu owej akcji. Zainteresowanych odsyłam do książki pana profesora Piotra Krakowskiego O sztuce nowej i najnowszej (PWN 1981), skąd zaczerpnąłem ten cytat i pozostałe informacje. A działo się tam, oj działo. Sami państwo – już na podstawie tego krótkiego fragmentu – widzicie, że w porównaniu z tym spektakl francuskiej grupy Deuxième Groupe d’Intervention, wystawiony na Malcie, to niemal niewinne jasełka.
Przyznam, że bardzo lubię, gdy tzw. siły porządkowe wkraczają na niebezpieczne dlań tereny, zastrzeżone dla kultury i sztuki. Niemal zawsze w rezultacie takich interwencji zbrojni przedstawiciele władzy wychodzą na ostatnich durniów, stając się pośmiewiskiem dla prasy, widowni i samych twórców. Znam jednak przypadek interwencji pozytywnej, choć policji to tym razem nie dotyczyło. Opowiadał tę historię, po którymś z koncertów, niedawno zmarły Maciej Zembaty (on sam pewnie wolałby zwrot „świeżo zmarły”). Rzecz dotyczyła występu artysty na festiwalu opolskim w 1969 r. Podczas koncertu finałowego miał wykonać Ostatnią posługę – jak wszystkim pewnie wiadomo, tekst napisany do marsza żałobnego Chopina. W przeddzień koncertu cenzor wykreślił jednak Zembatego z grona uczestników tegoż koncertu. Artysta jednak postanowił interweniować u znanego Mu Działacza Bardzo Wysokiego Szczebla. Nazwiska Zembaty nie ujawnił, bo czasy to były wówczas wojenne i bardzo niepewne. Działacz ów (nazywajmy go w skrócie D. B. W. Sz.) zadzwonił do wspomnianego cenzora, a rozmowa odtworzona przez Zembatego wyglądała mniej więcej tak: D. B. W. Sz. – Słuchajcie, podobno zatrzymaliście jakąś piosenkę Zembatemu?
Cenzor: – Musiałem. Zrozumcie – to jest satyryczny tekst do muzyki, przy której my chowamy naszych najlepszych zmarłych towarzyszy.
D. B. W. Sz. – Być może, ale wiecie, ja chciałbym tego posłuchać jeszcze za życia.