17 października mija czternasta rocznica przyznania tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego Ryszardowi Kapuścińskiemu. Jak pani wspomina tamten dzień?
– To było ogromne przeżycie. Atmosfera w Katowicach była przyjazna, niemal rodzinna. W październiku 1997 roku byłam pierwszy i – jak dotąd – jedyny raz w Katowicach. Teraz przyjadę po raz drugi na otwarcie wystawy fotograficznej „Zmierzch Imperium”. Ryszard był człowiekiem skromnym i często mówił, że na wiele rzeczy nie zasłużył. To był pierwszy doktorat honoris causa, który otrzymał w Polsce. Czuł się ogromnie zaszczycony tym wyróżnieniem, przyznanym przez społeczność Uniwersytetu Śląskiego. Myślę, że to było dla niego niezwykle ważne wydarzenie, które zresztą uruchomiło prawdziwą lawinę. Dodało mu pracy, nowych zajęć i obowiązków. Dlatego częściej wychodził do swojej pracowni na poddaszu, zamykał się tam i pracował. Bo, jak mawiał, do napisania jednej strony trzeba przeczytać sto. I tak też robił: dużo czytał, ciągle przywoził nowe książki, nieustannie szukał źródeł. Ja zaś byłam „cerberem”, który go pilnował i jednocześnie – łącznikiem ze światem. W takiej rzeczywistości czuł się bezpiecznie. Przyznam, że nie zawsze uczestniczyłam w uroczystościach nadania tytułu doktora honoris causa czy innych ważnych momentach, kiedy wyróżniano pracę mojego męża. Byłam we Wrocławiu, gdy odbierał doktorat honorowy. Do Gdańska i Krakowa nie pojechałam. Wiedziałam, że Rysiek ma w Gdańsku swoich znajomych, przyjaciół ze strajku, z którymi chce pobyć, porozmawiać. Miałam świadomość, że go obciąża przedstawianie żony, opiekowanie się nią… Wolałam, żeby mógł spokojnie spełniać swoje obowiązki. Podobnie było, kiedy otrzymał Nagrodę Księcia Asturii w Hiszpanii w 2003 roku. Wiedziałam, że będzie rodzina królewska i powiedziałam mu wtedy: „Wiesz, ja nie umiem dygać przed królową, nie będę się tam pchała”. Ograniczałam swoje udziały w uroczystościach, bo nie chciałam go krępować, dodawać obowiązków. Całe życie jeździł sam. Za granicą byliśmy dwa razy: kiedy zachorował na malarię w Afryce i trzy lata w Meksyku, kiedy był stałym korespondentem.
Z okazji rocznicy doktoratu honorowego na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego otwarta zostanie wystawa fotografii „Zmierzch Imperium”. Jak powstała ta wystawa?
– Wystawę przygotowała śp. pani Izabela Wojciechowska. Sam pomysł wyszedł ze strony Instytutu Polskiego w Moskwie, kiedy przygotowywano rosyjskie wydanie Imperium. Ekspozycja „Zmierzch Imperium” była prezentowana dotychczas w „Zachęcie” oraz na Zamku Lubelskim. Tworzą ją obrazy z okresu pieriestrojki, zrobione w Moskwie w latach 1989–1991. Ryśkowi towarzyszył tam Sławomir Popowski – korespondent PAP. Z jego wskazówkami Ryszard bardzo się liczył. Trzy lata temu w wydawnictwie „Czytelnik” znaleziono w kopertach negatywy Ryszarda. Musiał się umawiać z nimi na album fotograficzny, ale sprawa została zapomniana. W sumie zachowało się około 10 tysięcy negatywów. Ryszard w zasadzie nie ilustrował swoich książek zdjęciami. Uznawał, że pisze reportaże problemowe, a nie książki podróżnicze. W pewnym momencie zaproponowano mu wydanie albumu afrykańskiego, a przed śmiercią przygotował fotografie do albumu Ze świata. Chciał jeszcze wydać jeden, który miał roboczy tytuł Poetyka fragmentu. Wybierał do niego zdjęcia przedstawiające na przykład ślady na piasku, kawałek korzenia, rozwichrzoną palmę.
Fotografowanie to była druga pasja Ryszarda Kapuścińskiego?
– W 1956 roku przed pierwszą swoją podróżą zagraniczną do Indii kupił na bazarze używaną radziecką Zorkę. Kolega uczył go w Łazienkach, jak ustawiać światło, kadrować. To były pierwsze próby. Jako uczeń cierpiał, że nie potrafi rysować. Gdy zaczął fotografować to, poczuł, jakby los wynagrodził mu brak tamtej umiejętności. Momentem przełomowym w jego myśleniu o fotografii było wydarzenie, którego doświadczył, będąc w Afryce. Jeśli dobrze pamiętam, w Ugandzie sfotografował człowieka pracującego na farmie u białych. Mężczyzna potraktował to jako akt agresji, zbladł, przestraszył się, uciekł i już nigdy do swojej pracy nie wrócił. Gospodarze stracili pracownika. Fotografowanie jest przez Afrykańczyków uznane za zabieranie duszy. To była dla Ryśka nauczka i od tamtej pory nigdy nie fotografował z zaskoczenia. Starał się uzyskać milczącą akceptację, gestem, uśmiechem, bo przecież pozostawała bariera językowa. Nawet gdy spotykał żołnierzy, zawsze starał się – jak to mawiał – rozbrajać twarz.
Ma pani teraz sporo obowiązków: zasiada pani w jury konkursów, wręcza nagrody, otwiera wystawy poświęcone pamięci Ryszarda Kapuścińskiego, wznawia i promuje jego książki…
– Rzeczywiście jest tego sporo. To jest moje zadanie. Dopóki mi starczy sił, będę podtrzymywać pamięć o nim. Często mówię, że Rysiek z nieba zatrudnia mnie na pełnym etacie. Trzy lata temu powstała Wakacyjna Akademia Reportażu w Siennicy Różanej. Wymyślono to na kształt warsztatów, jakie Ryszard prowadził w Ameryce Łacińskiej we współpracy z Gabrielem Garcią Marquezem. I to się świetnie udaje: młodzież przyjeżdża na dwa tygodnie, mają warsztaty, wykłady, oglądają filmy. Patronują temu przedsięwzięciu: Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, marszałek województwa lubelskiego, władze miasta. To ważna inicjatywa, która nazwisko Kapuścińskiego utrwala. Na Uniwersytecie Warszawskim powstało Centrum Badań i Edukacji im. Ryszarda Kapuścińskiego. Jest Wielkopolska Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego „Za Czynienie Dobra”, której idea powstała w ostatnich miesiącach jego życia. Ryszard odsłaniał w Poznaniu tablicę poświęconą pamięci Kazimierza Nowaka, który przed wojną przemierzył rowerem całą Afrykę. Zrobił to nie dla przyjemności turystycznej, ale by poznać nieznane kraje. Ryszard powiedział wówczas, że należy uczcić także innych. Wskazał Wandę Błeńską, lekarkę, która leczyła trędowatych w Afryce, a w Ugandzie do dzisiaj uchodzi za świętą. Miał być przewodniczącym kapituły tej nagrody, ale nie dożył tej chwili. Nagrodę „Za Czynienie Dobra” nazwano im. Ryszarda Kapuścińskiego. Ponadto jest Nagroda Literacka im. Ryszarda Kapuścińskiego za książkę reporterską i wiele innych ciekawych i ważnych inicjatyw, które utrwalają pamięć o nim. Jedną z nich jest finalizowana obecnie Fundacja Stypendialna „Herodot” dla młodych reporterów, którą zamierzał założyć Ryszard, ale nie zdążył tego dokonać, więc traktuje to jako moje zadanie.
Jakie było życie u boku Ryszarda Kapuścińskiego?
– Niełatwe. Kiedy nasze małżeństwo się zaczynało, żadne z nas nie wiedziało, że Ryszard będzie tyle wyjeżdżać, stanie się tak znanym reporterem. Poznaliśmy się na studiach. Przyjechałam ze Szczecina do Warszawy. Chciałam brylować i paliłam papierosy z koleżankami. On mnie zauważył i milcząco pokręcił głową. To był mój ostatni papieros. Pobraliśmy się na drugim roku studiów. Potem namówił mnie, abym zamieniła historię na medycynę, o której marzyłam. Skończyłam studia, zrobiłam doktorat, miałam pracę zawodową, która mnie absorbowała. Kilka książek pomagałam mu przygotować: przy Lapidariach sporządzałam bibliografię, przy wznowieniach robiłam korektę. No i zawsze byłam pierwszym czytelnikiem wszystkich książek Ryszarda Kapuścińskiego. Jednak nigdy nie opowiadał o swoich podróżach i książkach przed napisaniem czegokolwiek. Mówił: „Nie mogę opowiadać. Bo jak opowiem, to nic we mnie nie zostanie. Doświadczenie podróży musi we mnie dojrzeć, muszę je przemyśleć, uporządkować, usiąść i pisać”. Najtrudniej pisało mu się Cesarza. Podobnie było z Hebanem. Męczył się, czekał na to pierwsze zdanie. Był przekonany, że jak będzie miał pierwsze zdanie, to i całą książkę. O nic nie pytałam, tylko chodziłam i przyglądałam się, żeby go nie zdenerwować. Chodził milczący. Któregoś dnia usiadł do kolacji i powiedział: „Zacząłem pisać”. Byłam tak przejęta, że wybrnął z tego impasu, chyba bardziej niż on… Przyniósł mi pierwszą stronę Hebanu. Znam ją na pamięć. „Przede wszystkim rzuca się w oczy światło. Wszędzie – światło. Wszędzie – jasno. Wszędzie – słońce. Jeszcze wczoraj, ociekający deszczem, jesienny Londyn. A tu, od rana całe lotnisko w słońcu, my wszyscy – w słońcu”.
Ryszard Kapuściński (1932–2007) – pisarz, reportażysta. Studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę dziennikarską rozpoczął w „Sztandarze Młodych”. Był redaktorem m.in. w „Polityce” i korespondentem PAP. Zadebiutował tomem reportaży Busz po polsku. Kolejne książki były efektami podróży do krajów Trzeciego Świata: Kirgiz schodzi z konia, Chrystus z karabinem na ramieniu, Wojna futbolowa, Jeszcze dzień życia, Szachinszach. Popularność przyniósł mu Cesarz – książka ujawniająca kulisy dworu cesarza Hajle Sellasje. Opisał republiki radzickie w Imperium, kontynent afrykański w Hebanie. Wydał ponadto serię Lapidariów, Autoportret reportera, Podróże z Herodotem, albumy fotograficzne Z Afryki, Ze świata, tomiki poezji Prawa natury, Notes oraz serię wykładów Ten inny. W październiku 1997 roku Ryszard Kapuściński otrzymał tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego. Podczas wieczoru akademickiego wygłosił wykład „Dlaczego piszę”. Był wielokrotnie gościem Uniwersytetu Śląskiego oraz redakcji „Gazety Uniwersyteckiej UŚ”.