I znów zaczynamy rok akademicki. Być może już ostatni, a może przedostatni. Chodzą bowiem słuchy, że w 2012 roku nastąpi koniec świata. Słuchy oczywiście mogłyby sobie chodzić, nie należy się za bardzo przejmować pogłoskami – vide Mark Twain, który opowiadał wszystkim, że „pogłoski o jego śmierci są przesadzone”. Rzecz w tym, że „w międzyczasie” rozrywamy się takimi atrakcjami, jak kolejne huragany albo trzęsienia ziemi. I tak to się jakoś toczy, raz z górki, częściej pod górkę, czasem w prawo, czasem w lewo – ale jednostajnie ku końcu świata, bo przecież kiedyś musi on nastąpić. Co prawda, nieprzekonani będą utrzymywać, że „musi” nie jest najwłaściwszym słowem, bo doświadczenie uczy, że kończą się inne światy, ale w gruncie rzeczy to tylko krytyka doświadczenia jako metody badawczej. Z drugiej strony – kryzys światowy, pikujące w dół rynki, zamieszanie wokół euro i ogólnie jakaś taka atmosfera schyłkowa każą wypatrywać końca. Jeśli to byłby koniec świata, to może problemy rzeczywiście zniknęłyby? Doświadczenie uczy jednak, że chociaż innym zdarza się umierać, to po tych umarłych przychodzą ich spadkobiercy, którzy żądają rekompensat za utracony majątek. Ponieważ równocześnie podatki nie spadają i, mimo wszelkich kryzysów, to jedno jest pewne – mam pełne zaufanie, że „koniec świata” to tylko taka metafora.
Gdyby jednak przyjąć roboczą hipotezę, że pozostał nam czas tylko do grudnia przyszłego roku, to wypadałoby się na taką ewentualność przygotować. Nieco kłopotu sprawia fakt, dość banalny w gruncie rzeczy, że w przyszłym roku czekają Uniwersytet wybory – pewnie, że nie tak ważne, jak te z października bieżącego roku, ale dla naszej społeczności przecież ważne. W związku z tym trzeba się pogodzić z myślą, że wybierzemy władze tylko na pół roku – nie zdążą nawet dobrze zainaugurować nowego roku akademickiego, a tu już trzeba będzie pakować manatki (to też oczywiście metafora, bo trudno sobie wyobrazić, że ktoś pakuje manatki w tak dramatycznej sytuacji); zresztą po co pakować cokolwiek, skoro już wszystko się kończy?
Dobra wiadomość to ta, że do końca świata jeszcze jest stosunkowo daleko. Nie tylko zdążymy zainstalować nowe władze rektorskie i dziekańskie. Zdążymy jeszcze nacieszyć się z powodu uniknięcia tłoku związanego z Euro 2012. Potem będziemy wstrzymywać oddech i trzymać kciuki za „naszych” podczas olimpiady w Londynie. Może jeszcze komuś uda się osiągnąć awans naukowy. Może uda się otrzymać grant. Może powiedzie się nawiązanie współpracy. Może przyjdzie do głowy jakiś obiecujący pomysł. Może osiągniemy sukces dydaktyczny. Może… I chociaż wszystko to w końcu nie okaże się warte naszego czasu (bo nastąpić ma koniec świata), to przecież nie możemy zakładać rąk, kłaść się i czekać. Taka już jest natura ludzka, że wciąż będziemy się starać, choćby nawet jutro miało przyjść ostateczne rozwiązanie wszystkich problemów. Tak więc proponuję żyć tak, jakbyśmy mieli przed sobą jeszcze wiele, wiele lat na tej planecie. Jedyne, co się na pewno skończy, to ten felieton. O, już się skończył…