4 lipca 1941 r. na Wzgórzach Wuleckich naziści dokonali bestialskiego mordu na profesorach lwowskich uczelni. To tragiczne wydarzenie przez długie lata okresu PRL było tematem tabu. Komunistyczne władze usiłowały wymazać je z pamięcinarodu. W listopadzie 2010 r., uprzedzając 70. rocznicę wydarzeń, staraniem Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Uniwersytetu Śląskiego oraz Duszpasterstwa Akademickiego został powołany w Katowicach Komitet upamiętnienia profesorów lwowskich zamordowanych przez hitlerowców w 1941 r., w skład którego weszli przedstawiciele śląskich uczelni.
Można powiedzieć, że działania komunistycznych władz odniosły skutek i wiedza o tamtych wydarzeniach, mówiąc delikatnie, nie jest powszechnie znana, funkcjonuje już chyba tylko w starszym pokoleniu. Młodzież nic nie wie o tym mordzie.
– To nieprawda, że tylko młodzież nie zna tej historii. Również pokolenie średnie. Tego tematu przecież w podręcznikach „peerelowskich” nie było. To była wielka, biała plama. Do 1989 r. nie wolno było nawet wymieniać słowa „Lwów”, a tym bardziej pisać o tym, co się tam działo. Dlatego średnie pokolenie nie wie nic o tym. Gdyby zapytać statystycznego nauczyciela języka polskiego czy historii w szkole średniej, co wie na ten temat, to by się okazało, że nic.
Ale problem jest. Skoro średnie pokolenie nie zna tej historii, to automatycznie nie uczy o niej młodych.
– Ale to nie dotyczy tylko tego wydarzenia. Tak jest generalnie z najnowszą historią Polski. Rośnie pokolenie ahistoryczne, ale to nie jest jego wina, tylko nasza. Po pierwsze, powinien być przekaz rodzinny, po drugie – szkolny. Jak tego nie ma, to skąd młodzież ma czerpać wiedzę? To szalenie ważne, abyśmy pamiętali naszą historię i wyciągali z niej wnioski. Zacytuję słowa Simon Weil, która powiedziała, że człowiekiem z odciętymi korzeniami łatwiej się manipuluje.
Na konferencję, która odbyła się 26 maja na Wydziale Teologicznym UŚ w Katowicach pt. „Niezwykła więź Kresów Wschodnich i Zachodnich. Wpływ Lwowian na rozwój nauki i kultury na Górnym Śląsku po 1945 r.” zostały wysłane zaproszenia do szkół. Ale młodzieży nie było.
– Zaproszenia zostały wysłane przede wszystkim do szkół imienia Orląt Lwowskich. W trakcie konferencji podeszła do mnie pani dyrektor z bardzo prestiżowego liceum katowickiego i powiedziała mi, że ona nie wiedziała, że można przyprowadzić młodzież, więc przyszła sama… To tak jakbyśmy mówili innymi językami.
Na pewno robicie państwo bardzo dużo, żeby ta historia nie została zapomniana. Na przykład wspomniana konferencja.
– Konferencja cieszyła się rzeczywiście bardzo dużym zainteresowaniem. Była żywa dyskusja i brały w niej udział osoby w różnym wieku. Pokazała nam kolejne obszary, które trzeba uzupełnić: z przestrzeni czy to społecznej, czy kulturowej. Tak więc publikacja pokonferencyjna będzie większa niż planowaliśmy. Fakt, że przyjechał dr inż. Jan Longchamps de Berier, syn Romana Longchamps de Bérier’a – ostatniego rektora Uniwersytetu Lwowskiego i opowiedział o ojcu oraz dramatycznej zagładzie swojej rodziny – świadczy o randze konferencji. Chcemy opublikować tę dyskusję, bo wystąpienia były nie tylko interesujące, ale nierzadko bardzo osobiste, no i merytorycznie niezwykle wartościowe. Ponadto 19. czerwca w krypcie katedry Chrystusa Króla w Katowicach odbyła się uroczystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej – poświęconej profesorom lwowskich uczelni – ufundowanej przez śląskie środowisko akademickie. Organizatorami tego przedsięwzięcia są: Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich oddział w Katowicach, Uniwersytet Śląski oraz Duszpasterstwo Akademickie w Katowicach, zaś ceremonii przewodniczyć będzie metropolita katowicki arcybiskup Damian Zimoń.
Podczas konferencji poruszano wiele wątków, m.in. mówiono o związkach naszej uczelni z ośrodkami lwowskimi. Czy można powiedzieć, że Uniwersytet Śląski ma korzenie we Lwowie?
– Na pewno część korzeni Uniwersytetu Śląskiego, tak. Badania prof. Joanny Januszewskiej-Jurkiewicz z Instytutu Historii UŚ wyraźnie dowiodły, że bardzo wiele osób, które do dzisiaj pracują na naszej uczelni, ma korzenie lwowskie, ale też i ich świadomość. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: jest 1945 rok, przyjeżdża pociąg z ekspatriantami, zatrzymuje się w Katowicach i władze mają przygotowane mieszkania, wtedy profesorowie lwowscy nie jadą dalej, do Wrocławia, tylko tworzą uniwersytet w Katowicach – w 1945 r.! To byłoby niesamowite! Tam jechał przecież np. Roman Ingarden. Ale tak się nie stało. Tu nie chciano inteligencji, intelektualistów, bo tu nie chciano uniwersytetu. To miało być miasto robotnicze. Ale przecież bardzo dużo osób jednak zostało tutaj. Jest taka książka Aleksandra Baumgardtena Spotkanie z jutrem, zresztą literacko słaba, która opisuje przyjazd teatru lwowskiego do Katowic: jak aktorzy biwakowali na dworcu, gdzie piętrzyły się skrzynie z biblioteką, ze strojami… Cały zespół lwowskiego teatru tutaj pozostał. Bardzo dużo osób, które przyjechały ze Lwowa współtworzyło tu środowisko literackie (Aleksander Baumgardten, Jan Brzoza, Andrzej Wydrzyński, Stanisław Horak) i akademickie. Prof. Joanna Januszewska-Jurkiewicz wskazała bardzo ważne osoby, które tworzyły szkołę historyczną, kontynuowały lwowską szkołę matematyków. My sobie tego nie uświadamiamy, ale jak się wchodzi w archiwa i patrzy na miejsce urodzenia, to wtedy widać, jak wielu ich było.
Czyli w Katowicach nie było takiej pustyni intelektualnej, jak nam to wmawiano przez tyle lat?
– Nigdy nie było! Wielu dało sobie to wmówić, oczywiście, jednak wielu nie.
Co można jeszcze zrobić, żeby nie pozwolić zapomnieć tej historii?
– Może wmurować tablice pamiątkowe we wszystkich uczelniach na Śląsku? Wtedy każdy, kto wchodziłby do rektoratu, mógłby przeczytać o tym. To jest bardzo prosty sposób. W Gliwicach na Wydziale Architektury uczeni Politechniki Śląskiej własnym staraniem wmurowali tablicę poświęconą architektom lwowskim, którzy przybyli na Śląsk i stworzyli tu szkołę architektury. Ponadto, niedawno w rozmowie z prof. Wojciechem Świątkiewiczem padł taki pomysł, aby zebrać wspomnienia ludzi, którzy tu przyjechali. A to czas najwyższy, aby te wspomnienia spisać. Nie chodzi oczywiście tylko o sam Lwów, ale także okolice: Żółkiew, Stanisławów. Na przykład u nas w instytucie pracowała prof. Maria Pawłowiczowa, która pochodzi ze Stanisławowa. Stworzyła śląską szkołę badań nad historią książki.
Jak się okazuje, związki Śląska ze Lwowem są niezwykle silne…
– Oczywiście i sięgają czasów jeszcze przed powstaniami śląskimi. To nie jest coś, co się pojawiło nagle. Gdy przygotowywano plebiscyt, to wspaniałe wiece solidarnościowe odbywały się właśnie we Lwowie. Korzenie polskiego harcerstwa też są lwowskie. Ze Lwowa przybył oddział kadetów do III powstania śląskiego. I tu zginął, pod Górą św. Anny, cioteczny prawnuk Chodkiewicza. Ligoń kochał Lwów, mamy rozgłośnię jego imienia, a ona prowadzi „Lwowską falę”, która jest bardzo dobrze słuchana. Na temat związków śląsko-lwowskich można byłoby zorganizować kolejną konferencją, ale i ona nie wyczerpałaby zagadnienia.