Na uniwersytecie w Durham (Anglia) otwarto w tym roku nowy kierunek studiów potocznie nazywany „potterologią”. 70 studentów ma zgłębiać koleje losu Harry`ego Pottera, bohatera książek Joanne Kathleen Rowling. Pomysł, który pewnie wprawił w osłupienie szacownych angielskich akademików, stał się dopełnieniem tego, na co zanosiło się od dawna. Kultura popularna wdziera się z iście nuworyszowską arogancją na salony wiedzy, za nic nie mając oskarżenia o banał, niewielki potencjał intelektualny i zdziecinnienie. Blady strach padł na kpiarzy i prześmiewców grzebiących w telewizyjnych wysypiskach tandety, kiczu i staroci. Teraz już nie będzie wypadało śmiać się z kapitana Klossa, czterech pancernych, bo kto wie, czy za parę lat nie powstanie jakaś katedra pod ich wezwaniem. Proszę sobie przypomnieć: ileż to atramentu (o tonerach mało kto wówczas słyszał) zużyto na ośmieszanie niejakiego Johna Rambo. Jakże pastwiono się nad Sylvestrem Stalone, który serie oddawane z automatycznego M16 niepotrzebnie przerywał jakimś niezrozumiałym bełkotem. I cóż się okazuje? Jak wynika z analiz materiału uzyskanego podczas odwiertów prowadzonych w poszukiwaniu sensu lub choćby drugiego dna – Rambo to bohater, który przywrócił Amerykanom wiarę w ich kraj i w wartości bliskie sercu każdego zjadacza hamburgerów. Po wietnamskiej wpadce i aferze „Watergate”, frustracja i wstyd toczyły USA niczym ich firmowa stonka polskie kartofliska. I nagle pojawił się John Rambo. Wyrżnął w pień podstępny Vietkong wraz z sowieckimi doradcami. Pozostawiając do wybicia – nieutulonemu w żalu Chuckowi Norrisowi – tylko jakieś nędzne resztki po Armii Czerwonej. Ameryka mogła odetchnąć. Znowu była światową potęgą w wymierzaniu sprawiedliwości, co samo w sobie wymaga dogłębnej znajomości stosunków międzynarodowych na poziomie akademickim.
W porównaniu z kolejnym kandydatem na przedmiot badań naukowych, Rambo jest postacią skrojoną na miarę bohaterów filmów Bergmana. „Godzilla” – ten wyrośnięty muppet, co parę lat wpełzał na ekrany kin, budząc zdumienie jedynie u naszych kolejarzy, jako że w każdym filmie miażdżył pędzącą kolejkę, która zawsze p u n k t u a l n i e nadjeżdżała wprost w jego łapy. Dziś o Godzilli nie można dyskutować bez znajomości kontekstu japońskich fobii, lęków i innych panicznych nastrojów, jako pozostałości po wybuchu bomby atomowej. Godzilla łagodził ponoć te stany, sam w końcu zmieniając się z energożernego monstrum w przyjaciela ludzkości. Już tylko ta „konradowska” przemiana warta jest paru prac doktorskich. Podobno potwór nadchodził zawsze od strony, z której nad Hiroszimę nadleciał B-29 „Enola Gay”. Niestety, tego tropu, poza fanatycznymi badaczami japońskiego gada, nikt nie podjął, co tym bardziej przemawia za skierowaniem Godzilli na drogę uniwersyteckich dociekań.
„Rambologia” i „godzilloznawstwo” mogą jednak okazać się kierunkami zbyt wymagającymi. Zrażającymi kandydatów ogromem koniecznej do utrwalenia wiedzy. Cóż wówczas? Ano, pozostają nam tylko studia w Akademii Paznokcia (polecam wydawany tamże biuletyn naukowy pod red. Sylwii Woś Malissy). Studia – jak na razie – nie gwarantują uzyskania żadnego stopnia naukowego. Zawsze jednak absolwent takiej uczelni może w pełni kompetentnie podrapać się po głowie wystudiowanym paznokciem i pomyśleć o tym; co dalej ze sobą zrobić.