Irenę znałam w różnych okresach i różnych rolach społecznych ponad pół wieku. Trudno dziś wybrać którąś z tych ról tak, by nie powtarzać tego, co napiszą liczni, zasmuceni Jej odejściem, przyjaciele. Sądzę, że pominąwszy twórczość naukową, bibliografię, uzyskane tytuły, przyjęte zaszczyty i wyróżnienia, dobrze jest napisać kilka słów o Irenie, jako człowieku, poszukać jakiegoś symbolu, który krótko by naznaczył Jej człowieczeństwo, Jej osobowość. Wybieram symbol, którym jest służba.
Wśród wielu współczesnych kontekstów, typu służba wojskowa, odnajdziemy odpowiednik: poświęcenie się jakieś sprawie, działanie dla dobra wspólnego, dla jakiejś idei, posłannictwo (Słownik jęz. pol. pod red. B. Dunaja 1996). Od siebie dodałabym – misję.
Irena działała przez całe życie w imię służby, posłannictwa, misji. Nie powinno się tego działania, wynikającego z genealogii, wychowania, środowiska, rozumieć błędnie. W postępowaniu Ireny nie było nic demonstracyjnego czy spektakularnego. Były: wierność sobie, skromność, niezłomność, wytrwałość, poczucie, że inaczej nie wolno.
Najpierw usuwała się w cień wielkiego ojca, śp. profesora Zenona Klemensiewicza, przy pełnieniu funkcji wspaniałego – jak ojciec – dydaktyka. W latach pięćdziesiątych służyła studentom krakowskim, którzy byli pod jej wpływem wyczulani na piękno języka macierzystego. Po tym ważnym epizodzie pełniła swą misję w Katowicach przez wiele dziesiątków lat, nawet po przejściu na emeryturę, aż po śmierć.
Rzeczywistość wymagała od Niej wyjścia poza mury, stale przeprowadzającego się Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Trzeba było służyć mu jako organizator, wychowawca następnych historyków języka, urzędnik w najlepszym z możliwych znaczeniu. Aby tę służbę innym spełniać dobrze, Irena jako kierownik katedry, dyrektor instytutu, czy wreszcie prorektor, bohatersko pokonywała, „urozmaiconą” przez kulejące PKP, trasę z krakowskich Bronowic do kolejnej siedziby w Katowicach czy Sosnowcu. Miały¬śmy o czym prywatnie rozmawiać, bo obie przeżyłyśmy wiele przygód, myślę, że wyraz bohatersko nie jest nadużyciem, gdy się je wspomina. Irena podróżowała zawsze pociągiem, drugą klasą, wśród zwykłych ludzi.
Jednocześnie Irena służyła swojej rodzinie, bliskiej, mężowi i dzieciom, później licznym wnukom, szeroko rozgałęzionej rodzinie męża, koleżankom z AK, w ostatnich latach osobom chorym, niedołężnym, ubogim, wszystkim, dla których Jej osoba była tak ważna.
Sama nękana chorobą, odwiedzała i wspomagała innych. Była niezwykle wyrozumiała. W każdej osobie widziała najpierw dobro, nie chciała osądzać surowo, ani defektów prac naukowych, ani słabości charakteru, strzegła tylko przejrzystości awansów i niepodwarzalności decyzji personalnych.
Skąd mogę wiedzieć, jak upłynęło życie Ireny w ostatnim dziesięcioleciu? Z korespondencji. Odkąd przestałam być uczennicą Jej ojca, Jej doktorantką, podwładną w Katedrze, a stałam się niewiele młodszą osobą, która związana z Krakowem i Galicją przepracowała większość życia na Górnym Śląsku, wytworzyła się między nami serdeczna więź. Obie lubiłyśmy pisać kartki i listy. Niestety, od 13 czerwca skrzynka na listy jest pusta. Pozostał gruby plik, przechowywanych starannie arkusików.
Służba innym nie oznaczała zachwiania równowagi między, szeroko rozumianą, sferą naukową, a opieką nad dziećmi i wnukami. Irena miała szczęście do życzliwych sąsiadek. Jedna z nich przejmowała opiekę nad Jerzym i Renatą w dniach wyjazdów ich matki. Po powrocie Irena z zapałem udzielała lekcji łaciny dzieciom z klatki schodowej. Uczyła łaciny do końca, teraz już wnuki.
Do końca walczyła o poprawność języka. Nalegała na profesora Walerego Pisarka, by spowodował nacisk Rady Języka Polskiego PAN, by odmieniać polskie nazwiska w różnych dokumentach. Miała się spotkać w tej sprawie w tym tygodniu, w którym już nie żyła.
Podkreślić muszę niezwykłą skromność Zmarłej. Skromnie mieszkała, skromnie się nosiła, spędzała urlopy w leśniczówce, nie wyjeżdżała za granicę. Pisała do mnie: dzieci zmusiły mnie do modernizacji części mieszkania. Po co mi te nowości? Czy trzeba dać się unieść pędowi do pseudonowoczesności? Pseudo, bo dotyczyło rzeczy. A przecież Irena była dzieckiem wieku XIX, dzieckiem i Oświecenia, i hasła pracy od podstaw. W skromnym Jej pokoiku wzrok padał na pamiątkowe drobiazgi, dziedzictwo przeszłości. W pokoju Ireny, w urządzeniu wnętrz nie było nic z „odkryć” XXI wieku.
Do wspomnień o niezwykłej, w wieku XXI osobowości, dodam kolejne – Irena ceniła porządek. Od lat segregowała dokumenty, odbitki artykułów, listy, z zaleceniem, by je przekazano do archiwum PAN. Przygotowywała się stopniowo do odejścia. Była prawie gotowa. Snując te wspomnienia, dotykam świata wartości Zmarłej. Jeden z dwu ostatnich artykułów poświęciła wartościom w czasopismach dla dzieci. Nie wspomniałam jeszcze o wysokiej ocenie pracy, trudu, wysiłku, jako obowiązku człowieka. Podejmowała tematy trudne, wymagające podróży tramwajem do Biblioteki Jagiellońskiej, która była Jej drugim domem. Do ostatnich chwil ta wysoka ocena trudu przejawiła się także w umiłowaniu gór. Profesor Bajerowa próbowała mnie nimi zarazić, wyciągając w przerwie obrad konferencji na wspinaczkę. Tuż przed odejściem prosiła syna, by Ją przynajmniej zawiózł do Gdowa, chciała raz jeszcze spojrzeć na panoramę gór. To przywiązanie było może jedyną przyjemnością, na którą sobie pozwalała.
Ze względu na oryginalną urodę krakowscy, pierwsi studenci nazwali ją hiszpańską księżniczką. Kiedy Jej o tym napisałam, pytając, czy na emeryturze odpocznie, siedząc wieczorami z dobrą książką w kręgu lampy, otulona szalem, szalenie się zdziwiła. Ja? Pod lampą, z książką? Nigdy. Jutro idę z rana do Jagiellonki, potem mam Radę Naukową Instytutu Języka Polskiego PAN, potem...
Kiedy 1 lipca zadzwonił Jej syn czułam, że stało się to ostateczne. Irena zmarła
w nocy 30 czerwca, a z Nią umarła część mojego życia.