Kiedy Państwo będziecie czytać ten tekst, centrum świata będzie już w RPA. Mistrzostwa Świata w piłce to jedyne znane dziś ludzkości remedium na wszelkie bolączki cywilizacji ciężko nas na co dzień doświadczające. I tak: wulkan przestanie dymić, dziura w platformie Deepwater Horizon (podaję nazwę by było wiadomo, o którą to platformę chodzi) wreszcie się zatka, Grecy bez wspomagania się ouzo zapomną o kryzysie…, zresztą wcale nie chodzi o to, czy tak naprawdę będzie. Świat po prostu przestanie się tym interesować, więc po co dymić, zatruwać czy protestować, skoro nikogo to nie będzie obchodziło. Będziemy żyć problemem obolałej kostki Rooneya, kłótniami Tottiego z sędzią i tragedią wywołaną brakiem na tamtejszym rynku ulubionego żelu do włosów Ronaldo.
Tego entuzjazmu nie podzielają dziennikarze z pism plotkarskich. Dla nich zacznie się sezon ogórkowy. Czołowi zawodnicy z drużyn uczestniczących w mistrzostwach, zostaną na zgrupowaniach skoszarowani, odizolowani od dziennikarzy niczym pensjonariusze w Guantanamo. Braknie więc codziennych informacji o bójkach w pubach wywołanych przez czołowych napastników, o nieletnich prostytutkach przemycanych do pokoi hotelowych przez pomocników, o luksusowych limuzynach rozbijanych przez obrońców i intymnych częściach ciała bramkarzy pokazywanych publicznie. Pozostaną jedynie jakieś suche stenogramy z całą masą nudnych danych: minut, goli, fauli, kartek… czyli podnieta dla ludzi o wyobraźni ograniczonej białą linią. By sport pozostał nadal pasjonującą nas dziedziną życia, rozpoczęto poszukiwania innych atrakcyjnych dyscyplin na czas tabloidowego postu w piłkarstwie. Okazało się, że mecze, równie dobrze jak w naszej lidze, można też sprzedawać na rosyjskich turniejach snookera. W Indiach natomiast, gdzie w piłkę nożną częściej grają słonie niż ludzie, wykryto aferę krykietową, która poruszyła ten kraj bardziej niż kiedyś głodówka Gandhiego. Jeśli zaś chodzi o golfa…O! Golf to dyscyplina, która ma największe szanse na zdobycie sobie popularności równej piłce, i to o dziwo akurat u nas. Zaczęło się wszystko od Tigera Woodsa. Jego osiągnięcia w konkurencji zdrad małżeńskich zaimponowały wielu kibicom, niekoniecznie tylko golfa. Choć, jak to w sporcie bywa, nie brakło i malkontentów, którzy pogardliwie poddawali pod wątpliwość autentyczność tych wyśrubowanych wyników: - Jaka to sztuka mieć kilkanaście kochanek, gdy zarabia się ciężkie miliony na głupawej zabawie z kijkiem i piłeczką? A spróbuj gnojku swoich podbojów mając w kieszeni jedynie nietrafiony kupon „Lotto” i bilet miesięczny. Afera hazardowa też się dołożyła. Jak pisała „Polityka” (3.04.10.): „Rysuje się nowy podział na „my” i „oni”, czyli ci, co grają w golfa, i ci którzy nie brali kija do ręki”. Na wszelki wypadek jeden z komisyjnych „hazardzistów” Franciszek Stefaniuk wielokrotnie podkreślał, że on w golfa nie gra. No niechby tylko spróbował! Już słyszę te pytania od kolegów z PSL: - Ile kwintali można by zebrać z takiego jednego greena? Czy kij, piątka iron nadaje się do wstępnych omłotów? Od kiedy zaczną się zapisy na wózki golfowe? Kwestię przyszłości tej dyscypliny w Polsce rozwiązał ostatecznie amerykański zawodnik Barack Obama, który zamiast pod Wawel udał się na pole golfowe, narażając się całemu naszemu społeczeństwu do tego stopnia, że nie podano nawet wyniku spotkania. Za to ciągle mamy jeszcze szanse na poznanie wyników meczów w RPA. Nie jest to aż takie pewne, jako że TVP już przebąkuje o zmniejszeniu ilości trnsmisji z uwagi na prawdopodobną drugą turę wyborów. Ostatecznie nasze igrzyska są ważniejsze. Bo nawet taki gwiazdor jak Messi nie dorasta do pięt naszym tu rozgrywającym…, chociaż w jednym przypadku ta opinia jest nieco na wyrost.