W prawie o szkolnictwie wyższym znalazło się pojęcie konwentu, w zamierzeniu miało to być ciało skupiające (przepraszam za wyrażenie) biznesmenów, powiedzmy – ludzi przedsiębiorczych i dynamicznych, którzy mogliby wskazać uczelni kierunek rozwoju. Oczywiście wynikający z ich doświadczeń i potrzeb. Był to pierwszy krok w kierunku przekształcenia uczelni w organizm konkurujący na wolnym rynku
(a fe, a fe – jakież to niskie i płaskie: wolny rynek i wolność badań, czy te dwa pojęcia mogą w ogóle mieć coś wspólnego ze sobą?). Konwent pojawił się w przepisach ustawy, zdaje się, że nawet zaistniał w realu, ale chyba pod postacią, której twórcy prawa nie mieli na myśli. W naszym uniwersytecie też powołano konwent, zgodnie z ustawą i statutem. W jego skład wchodzą… właściwie nie wiem kto, bo na stronie internetowej UŚ nie potrafiłem znaleźć składu konwentu. Ze słyszenia wiem, że byli rektorzy, prezydenci miast uniwersyteckich, pewnie marszałek i wojewoda. No i w końcu ,,przedstawiciele organizacji pracodawców”, tyle, że nie potrafię powtórzyć ich nazwisk.
Współpraca ze środowiskami gospodarczymi mogłaby dać uczelni pieniądze, których ciągle za mało. Prawdopodobnie jednak uczelnia woli nie słuchać pracodawców, bo mogliby uczeni usłyszeć opinie niewygodne. Mógłby ktoś zażyczyć sobie rozwoju badań nieprowadzonych do tej pory, albo rezygnacji ze wspaniale rokujących projektów, albo jeszcze jakoś inaczej wpływać na rodzaj uprawianej wiedzy. Oczywiście takie ingerencje nie są mile widziane, choć nieraz – trzeba to powiedzieć – korzystne dla wszystkich, a zwłaszcza dla społeczeństwa, ponoszącego koszty naukowych eksperymentów i utrzymującego rosnące rzesze pracowników nauki.
Do niniejszego tekstu sprowokował mnie artykuł ,,Dekalog zmian na uczelniach”, który ukazał się w dzienniku ,,Rzeczpospolita” z 19 maja br. Autorem tekstu jest Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich. Jest to ciało, które w myśl najnowszej polityki ministerialnej ma się wypowiadać także w sprawach dotyczących nauki i szkolnictwa wyższego. Redakcja wybija słowa ,,Edukacja, zwłaszcza ta na wyższym poziomie, jest dla pracodawców sprawą równie ważną jak bezpieczeństwo energetyczne kraju”. To bardzo miłe słowa, zwłaszcza ze strony człowieka, który jak mniemamy ma do czynienia z kasą, której wszystkim brakuje. Ale to jedyne miłe słowa w tym tekście. Poza tym p. Malinowski już nie jest miłym, poczciwym pracodawcą, chętnie akceptowanym przez profesurę i nadającym się jak najbardziej do konwentów uczelnianych. Przede wszystkim krytykuje on wszystkie dotychczasowe dokumenty na temat reformy szkolnictwa wyższego: założenia do ustawy, opracowanie Fundacji Rektorów Polskich oraz raport firmy Ernst & Young. Według prezydenta, przypominają one budowanie nauki poczynając od ,,kapelusza”, przy równoczesnym zapominaniu o ,,butach”. Ta metafora pochodzi od prof. Jerzego Regulskiego, twórcy polskiej samorządności, który pokazywał w 1989 r. w Sejmie i Senacie obrazek przedstawiający pana stojącego w szykownym kapeluszu, ale na bosaka. Prof. Regulski miał na myśli budowanie państwa polskiego ,,od góry” i lekceważenie władz lokalnych. Malinowski w swoim artykule wymienia dziesięć (dekalog!) wyznaczników rozwoju uczelni. Ze względu na brak miejsca nie wymieniam ich, zachęcając do lektury artykułu.