Minister wicepremier Roman Giertych jest niczym pomysłowy Dobromir, postać z kreskówek, dla której nie było żadnych problemów z niczym (to brzmi jak cytat z osławionego pana Kononowicza, ale może p. Giertych też oglądał te kreskówki). Gdy zmrużę oczy, to potrafię nawet nad głową ministra zobaczyć charakterystyczną chmurkę, w której pojawiają się kolejne koncepcje. Niestety, McGyver polskiej oświaty miewa pomysły, które nie do końca się sprawdzają, albo raczej: nie znajdują uznania u mniej pomysłowych kompatriotów. A to dziennikarze coś obśmieją, a to obdarowani najnowszym wynalazkiem nie potrafią się z niego cieszyć, a to zawistny Trybunał Konstytucyjny każe wyrzucić amnestię do kosza. Gdyby minister był uczniem, to na pewno potrzebowałby wsparcia pedagoga szkolnego i psychologa z powodu powszechnego niezrozumienia. Na szczęście minister tego nie potrzebuje, bo on sobie porażek nie bierze do głowy. On ma głowę zajętą czym innym, w jego głowie rodzi się nowy pomysł. Czasem wraca do starych: jeśli nie pozwolą na zaliczanie matur z jednym przedmiotem oblanym, to skreśli się ten przedmiot z listy obowiązkowych. ,,Ten przedmiot" to znaczy matematykę, do której największy polski polityk czuje specjalną awersję. I tu rzeczywiście przydałby się psycholog, żeby wytłumaczyć skomplikowaną osobowość wicepremiera. Z jednej strony zdawałoby się, że uważa on naród polski za lepszy od innych. Z drugiej strony wydaje się, że nie wierzy, aby ten naród był w stanie opanować matematykę na poziomie podstawowym. Ale nawet wiara niemieckiego okupanta w możliwości polskiego narodu była solidniejsza: dlatego zapewne zakazał nauki poza najprostszymi rachunkami.
A może chodzi o to, że prawdziwy Polak nie powinien się zbytnio przykładać do dziedziny, która wymaga konsekwencji, czyli cechy uniemożliwiającej prowadzenie jakiejkolwiek polityki? Jakkolwiek by było, minister rzadko miewa pomysły dotyczące jakości wykształcenia i wyposażenia młodych ludzi w wiedzę pozwalającą na konkurowanie z rówieśnikami z innych krajów. Już prędzej skupi się na zagadnieniu mundurków. Ten pomysł, wcale zresztą nie taki głupi, spotkał się z dość ciepłym przyjęciem. Podobno w niektórych szkołach nawet nauczyciele zamierzają ubrać się w uniformy. Czekam, kiedy ukaże się rozporządzenie określające krój munduru ministerialnego, koniecznie z galonami i lampasami. Nareszcie polska oświata będzie się miała czym wykazać, głównie dzięki pracy polskich krawców. Ale uwaga! Żeby tylko się nie okazało, ze na tych mundurkach najwięcej zarobią Chińczycy. Po pierwsze oni już produkują niemal wszystko i to dużo taniej, a ponadto ten dzielny naród (choć nie tak dzielny jak naród polski, rzecz jasna) był jeszcze niedawno najbardziej umundurowaną nacją świata, więc pewnie z sentymentu umunduruje teraz te parę milionów miedzy Bugiem a Odrą. Może też podsuną wicepremierowi pomysł opublikowania ,,Czerwonej Książeczki", która zastąpi wszystkie matematyki świata.
Stefan Oślizło