Im bliżej maja, tym większy ruch w pracowniach polskich biurokratów, którzy już zapomnieli o czynach pierwszomajowych, a teraz muszą sobie o nich przypomnieć w związku z dostosowaniem naszego prawa do unijnych wymogów. Przy tym czyn pierwszomajowy to była pestka: zamalowało się brudne fasady, zagrabiło kawałek Polski, zamówiło się u plastyków wcierki z wizerunkami towarzyszy (cóż to była za fucha - nawet najbardziej nieprzejednani wrogowie dawnego systemu w sferach artystycznych wzdychają do tamtych zamówień). Szturmówki i portrety przenośne pobrało się z magazynu i można było świętować. A teraz? Kto wie, kogo tu z Unii przyślą, żeby sprawdzał. Niektórzy z tamtejszych urzędników są straszliwie pedantyczni i gotowi czepiać się szczegółów, zupełnie nie biorąc pod uwagę polskiej specyfiki oraz improwizacyjnego geniuszu. Nie dadzą sobie wytłumaczyć, że jeśli coś jeszcze nie jest uregulowane, to albo ,,się" ureguluje w razie potrzeby, albo może nie ma sensu tego regulować. Nasze narodowe doświadczenie uczy, że można żyć ignorując rozmaite ustawy, a nawet, że można żyć tylko wtedy, jeśli się je ignoruje. Nawiasem mówiąc, przypatrujemy się Unii od niejakiego czasu i wcale nie widzimy, żeby tam panowała żelazna konsekwencja odnośnie do wdrażania zrodzonych w bólu dyrektyw, umów i traktatów. Koronnym przykładem jest słynny układ nicejski, który państwa jądrowe (,,jądro Unii") chcą odwołać, zanim wszedł w życie.
Rys. Marek Rojek |
Wszakże jakieś ruchy trzeba wykonywać, żeby z Brukseli było widać, że coś się dzieje nad Wisłą. Ruszyło się więc także w kwestii nowego prawa o uczelniach wyższych. Kto chciał, to mógł w lutym oglądać w telewizorze uroczyste wręczenie projektu tego prawa prezydentowi Kwaśniewskiemu, który prześle je dalej i podobno dołoży starań, aby zaczęło obowiązywać od nowego roku akademickiego. Projekt można obejrzeć w Internecie (http://www.prezydent.pl/zalaczniki/projekt040122.pdf), jest tego siedemdziesiąt parę stron, co stwarza bardzo dużo możliwości wpisywania w toku dalszych prac różnych spójników i znaków przestankowych, które stały się zmorą polskiego prawodawstwa w ostatnim czasie. Nie wgłębiałem się zbytnio w szczegóły - i tak pewnie w końcu będą inne, ale zwróciłem uwagę na kilka postanowień.
Art. 4, ust. 1: Wyraz "uniwersytet" może być używany w nazwie uczelni posiadającej uprawnienia do nadawania stopnia doktora w co najmniej dwunastu dyscyplinach, w tym przynajmniej po dwa w dziedzinach nauk: humanistycznych lub społecznych, matematycznych lub fizycznych, biologicznych lub chemicznych oraz prawnych lub ekonomicznych. W ustępie 3. mówi się, że jeśli uniwersytet ma powyższe uprawnienia tylko w sześciu dyscyplinach, to będzie odtąd uniwersytetem z przymiotnikiem, określającym profil uczelni. Chyba kilka polskich uniwersytetów będzie musiało wydłużyć nazwę, a przy okazji trzeba będzie się zastanowić, co zrobić, żeby nasza Alma Mater nie pomyliła się komuś z uniwersytetem przymiotnikowym. Ktoś przeczyta ,,Śląski" i może pomyśleć, że mamy śląski profil, za to nie mamy pełni uprawnień. Dla innych uczelni to może być większy kłopot: na ogół były tworzone nie z myślą o profilu, ale na podstawie miejscowych zasobów profesorskich. Może się więc zdarzyć, że pojawią się uniwersytety matematyczno-teologiczne, albo prawno-chemiczno-artystyczne, bo akurat takie dyscypliny są w nich wystarczająco silne. To może lepiej byłoby zrezygnować z przymiotników i dopuścić inne określenia, na przykład ,,uniwersytet tego i owego", przy czym ,,to i owo" będzie wypełniane treścią w zależności od inwencji i siły przekonywania władz rektorskich, pozyskujących nowe kadry: raz się uda ściągnąć fizyków, innym razem rusycystów, a jeszcze kiedy indziej feministki i uczelnię przemianuje się na ,,gender university".
W art. 146, ust. 1 czytamy: Studia w uczelni są prowadzone jako studia pierwszego lub drugiego stopnia albo jako jednolite studia magisterskie. Jeśli to przejdzie, to odpadnie trochę powodów do niepokoju, bo dotychczas sugerowano, że wszystkie studia będą musiały być dwustopniowe, wbrew polskiej tradycji, za to w zgodzie z unijnymi dyrektywami. Tak pomyślałem, zanim dotarłem do ustępu 3, który odsyła do art. 10, a tam... ,,game is over", bo to minister właściwy do spraw szkolnictwa wyższego określa nazwy kierunków studiów, uwzględniając nazwy kierunków prowadzonych jako jednolite studia magisterskie. Z ministrami doświadczenie mamy nie mniejsze niż z czynami pierwszomajowymi, więc można się spodziewać wszystkiego najgorszego. Zwłaszcza grzebanie przy studiach dających uprawnienia nauczycielskie już dawno doprowadziło do wygrzebania dziury o głębokości Rowu Mariańskiego, przy czym tendencja jest taka, żeby uprawnienia były osiągalne po studiach licencjackich. Tymczasem akurat studia nauczycielskie powinny być jednolite i magisterskie, wszelkie inne formy dochodzenia do tego zawodu są mydleniem oczu i krzywdzą zarówno przyszłych nauczycieli jak i ich wychowanków. Może Unia widzi to inaczej, ale u nas już od kilkudziesięciu lat trwają próby wprowadzenia wymogu ukończenia pełnych studiów wyższych przez nauczycieli i od kilkudziesięciu lat nie zamyka się różnych furtek, dzięki którym niedouczeni pedagodzy wślizgują się do szkół. Może dziś, gdy selekcja do zawodu może być ostrzejsza, bo mamy w perspektywie raczej niż niż wyż, trzeba by zdecydować się na pozamykanie tych furtek. Jedną z nich byłyby studia licencjackie, dające uprawnienia pedagogiczne. W praktyce pojawiliby się nauczyciele, których wciąż trzeba by potem dokształcać - i być może o to chodzi, ale walczmy z takim lobbingiem ze strony ludzi żyjących ze studiów podyplomowych, kursów i tym podobnych.
A na koniec coś dla tych, którzy lubią zajęcia dydaktyczne. Art. 120, ust. 3, podpunkt 1): roczny wymiar zadań dydaktycznych dla pracowników naukowo dydaktycznych wynosi od 120 do 240 godzin dydaktycznych. Zgadnij koteczku, jakby napisał Kisiel, ile godzin dydaktycznych będzie obowiązywało na naszej uczelni? Być może w drodze wyróżnienia profesorowie zwyczajni w wieku okołoemerytalnym będą mieli zniżkę do 210 godzin. Zgodnie z prawem o szkolnictwie wyższym.