Ilu ich znam? Raczej niewielu. Nie ujawniają się łatwo. Wędrują przez życie obarczeni ciężarem zapoznanych książek. Spowalniają kroku w miarę jak przybywa kolejnych przeczytanych dzieł i dziełek. Nawarstwiające się fabuły, postaci z nimi związane, miejsca kojarzone na widok starych kościołów, zarastają ich wyobraźnię i cały dotychczasowy świat. To, co rzeczywiste pęcznieje, stopniowo przeobrażając się w skrajnie podmiotowy, subiektywny obraz, którego tłem pozostają lektury - ów budulec, materiał, z jakiego skrojono całość. Ktoś powie - to tylko fikcja, żyjesz w odrealnionym świecie. Otóż i pytanie - w jakim świecie żyje czytelnik? Czy mniej realnym w istocie? Sprawa dyskusyjna, czy o realności decydować ma wyłącznie walor fizycznego przeżycia. Zdarza się, że codzienność podlega zaskakującym przemianom, u źródła których spoczywa ta, czy inna powieść, esej filozoficzny, albo przypowieść sprzed wieków. Demiurgiczna moc książki jest tu nie dającym się powstrzymać oddziaływaniem, naporem wizji, która na zawsze pozostawia po sobie ślad. Tak czy inaczej, w czytelniku krystalizuje się nowa jakość, być może nie do końca uchwytna, niewyrażalna pojęciowo, lecz niewątpliwie na stałe utrwalona.
Katedra w Amiens (rys. Marcel Proust) |
W rzeczywistości bowiem każdy czytelnik jest, kiedy czyta, czytelnikiem - swoim własnym. Dzieło pisarza to tylko rodzaj instrumentu optycznego zaofiarowanego czytelnikowi, aby czytelnik mógł rozeznać się w tym, czego, gdyby nie książka, nie dostrzegłby w sobie może. Rozpoznanie w sobie samym tego, co mówi książka to dowód jej prawdy (...) - pisał Proust w "Czasie odnalezionym".
Proust to pisarz - demiurg. Jego gigantycznych rozmiarów powieść potrafi wywołać w odbiorcy odczucie idealnego nasycenia, a jednocześnie sprowokować tajemniczą oddolną aktywność intelektu, rodzącą się z potrzeby przebudowania wrażeń, jakie zdążyły napłynąć za pośrednictwem lektury. Zapewne, można rzec, dotyczy to większości książek, że to nic szczególnego. Jednakże z powieścią "W poszukiwaniu straconego czasu" jest inaczej. Czytelnik, który wnika w tkankę tego utworu, zostaje nagle obezwładniony, przy czym dochodzi do tego już w fazie absorpcji dyskursu, niekonieczne natomiast treści, znaczenia. Można to porównać do słuchania muzyki, kiedy odbiorca koncentruje się wyłącznie na pamięciowym łączeniu następujących kolejno taktów, staje się uchem, daje się porwać melodii płynąc z nurtem dźwięków. Podobnie rzecz ma się w "Poszukiwaniu". Zanim treść zostanie przyswojona, już czytelnik jest uwiedziony niepowtarzalną melodią prozy. Następnie stan ten zaczyna się pogłębiać.
Strona tytułowa Swanna z dedykacją dla Jacquesa de Lacretelle |
Dlaczego? Być może, że odpowiedź tkwi metodzie - prowadzeniu wnikliwej introspekcji na obszarze całego dzieła. Właściwie od początku do końca czytający nie opuszcza wnętrza bohatera-narratora; spotkanie to jest jednakże wyjątkowo bliskie ze względu na niesłychanie drobiazgową analizę stanów umysłu w obliczu naoczności - podmiot-interpretujący obserwator kumuluje cały zespół spostrzeżeń, aby poprzez syntezę dotrzeć do prawdy o rzeczywistości i o sobie (dostrzegamy tu korzenie kantowskie): Zdałem sobie sprawę, iż tylko postrzeżenie prymitywne i błędne umieszcza wszystko w przedmiocie - kiedy wszystko zawiera się duchu (...). Dzięki temu czytelnik ma szansę na identyfikację o niespotykanej dotąd sile z bohaterem. Poprzez to złączenie sam niejako staje się narratorem, bohaterem własnej historii. Liryczna przestrzeń utworu zbiega się z otwartą przestrzenią wyobraźni, obie sfery przenikają się bezkolizyjnie i czytelnik Prousta znajduje się w tym momencie na krawędzi, dzielącej świat powieści z rzeczywistością duszy.
Notatniki Prousta |
Niewiele jest książek, które tak potrafią zawładnąć czytelnikiem i wzbudzić radykalnie przebiegającą metamorfozę, jaka dokonuje w odczuwaniu. Czytelnik Prousta musi liczyć się z tym, że po odłożeniu "Poszukiwania" na półkę, wszystko zacznie wyglądać inaczej, kontury świata nabiorą ostrości, a jednocześnie to, co dotychczas wydawało się wyraziste, przybierze postać zupełnie nieokreśloną; czytelnik Prousta musi liczyć się z tym, że jego ogląd będzie od tej pory napiętnowany (dlatego przestrzegam przed pochopnym sięganiem po tę powieść).
Ale z czytelnikami Prousta bywa tak, że gdy już przeczytają tytuł tego ogromnego dzieła, nie mogą oprzeć się jego tajemniczemu urokowi i zaraz chcą wiedzieć, co takiego ukrywa on za sobą. Pchani nieodpartą ciekawością, otwierają książkę i natrafiają na słynne pierwsze zdanie: Przez długi czas kładłem się spać wcześnie. Teraz oni będą kładli się późno. Zaczęli Poszukiwanie.
Proust poszukuje straconego czasu. Od razu unieruchamia to czytelnika: stracony czas - to także mój czas! Ale co to znaczy - poszukiwać go? Jakże można go poszukiwać?! I jaki jest ten czas, którego się poszukuje, poza tym oczywiście, że jest utracony? Zadawszy sobie te pytania czytelnik Prousta już od książki nie odchodzi, dopóki nie znajdzie odpowiedzi. Dla każdego będzie ona inna, bowiem w największym uogólnieniu, utracony czas to j a, ja - tamten. Powieść nie jest więc niczym innym w ogólnym rozrachunku, jak poszukiwaniem samego siebie, albo lepiej - prawdy o sobie. Ponieważ w każdej chwili streszcza się w nas to, co minione, droga do poznania wiedzie poprzez - niegdyś, czyli to, co było. Ale skoro nasza wola ukierunkowana jest ku przyszłości i znajduje zaspokojenie dopiero w chwili całkowitej akceptacji tego, co było, podczas gdy - ja - realizuje się w korelowaniu tych dwu postaci czasu, Proust poszukuje utraconego czasu w imię czasu, który będzie, i jednocześnie będzie za moment utracony. A więc ja, które zaraz przestanie być sobą, próbuje odnaleźć absolutne znaczenie rzeczy minionych, uniwersalny sens bycia, ową "treść rzeczy wiecznotrwałą", która poprzez przedmiot, poprzez głęboko zmysłowe odczuwanie świata zawiera się człowieku i jednocześnie nie jest uzależniona od czasu sensu stricte.
Jak to się dokonuje? Proust na przestrzeni całego dzieła wielokrotnie opisuje wrażenie błogostanu, jaki wywołują w bohaterze rzeczy, które odsyłają jego pamięć ku czemuś innemu: smak magdalenki, dzwonnice w Martinville, drzewa w Balbec, płyta chodnika, serwetka, brzęk łyżki, dźwięk w rurze wodociągowej. Za każdym razem odzywa się w bohaterze potrzeba rozwiązania zagadki owej przyjemności, rozkoszy, którą odczuwa. Jedyny sposób, aby posmakować w nich dokładniej polegał na wysiłku kompletniejszego zaznajomienia się z nimi w ich siedlisku, czyli we mnie samym, na rozświetleniu ich aż do głębin. Stajemy tu w obliczu poczucia wyższej natury świata przemawiającej do nas za pomocą charakterystycznych znaków, których materialny sens (np. sens magdalenki to Combray, płyty chodnikowej - Wenecja) nie jest dla nich ostatnią instancją. To w duszy dokonuje się odkrycie, że (...) taiło się pod tymi znakami coś całkiem innego, co powinienem był starać się odkryć, taiła się myśl, którą wyrażały na sposób owych hieroglifów, o których sądziłbyś tylko, że przedstawiają świat rzeczy martwych (...) Trzeba dokładać starań, aby interpretować wrażenia jako znaki tyluż odpowiadających im praw i pojęć, usiłując myśleć, to znaczy wydobywać z półmroku to, co odczułem. Podmiot podejrzewa istnienie "idealnej esencji"(Gilles Deleuze), stanowiącej istotę rzeczy, które są jej wcieleniem, a dla której ostatecznym odniesieniem jest Sztuka. Poznanie okazuje się możliwe jedynie poprzez zagłębienie się w Sztuce (zasadniczo - literaturze): Wtedy, mniej zapewne olśniewająca od światła, dzięki któremu spostrzegłem, że dzieło sztuki to jedyny sposób, aby odnaleźć Czas utracony, nowa światłość stała się we mnie. I pojąłem, że całe tworzywo dzieła literackiego to moje życie minione. Poznanie u Prousta zawsze ma miejsce "po fakcie", zawsze musi upłynąć długi czas, zanim w świadomość wsączy się głębsze zrozumienie sensu zdarzenia, bądź całej ich serii; natomiast zrozumienie najwyższe, czyli uchwycenie tajemnicy znaków, które wpisane są w rzeczywistość będzie możliwe jedynie wtedy, gdy spróbujemy - rozświetlić to życie, które przeżywamy w ciemnościach, wyłuskać prawdę z tego życia, które wciąż fałszują, słowem odtworzyć je w książce. A więc spotęgować je, oswoić za pomocą słowa jego nieprzeniknioną w zwyczajnej codzienności warstwę - przeżyć je jeszcze raz, lecz wychodząc poza układ, poza rytuał obowiązków i powinności. Dla Prousta to jedyny sposób na głębsze widzenie - na odnalezienie Czasu.
To tylko jedna z cech Czasu utraconego, chociaż wedle niektórych czytelników Prousta najważniejsza. Czas utracony to my. Czas utracony jest w nas, jest "formą oglądania nas samych i naszego wewnętrznego stanu" (Kant). Sprawa ta staje się zupełnie jasna dopiero w dalszych partiach dzieła, kiedy bohater-narrator dochodzi do decyzji pisania, natomiast w warstwie empirycznej powieści, Czas - "prawdziwy bohater dzieła" (Boy) to także ten "zwykły" czas, którego na co dzień doświadczamy. U Prousta przypomina bardziej jezioro, aniżeli rzekę, do której nie można powtórnie wejść. Jest nieruchomy, to my przesuwamy się na jego tafli, by na koniec pogrążyć się w odmęcie bezkresu. Czas obejmuje wszystko, ale też łączy, jest "współczynnikiem wszystkich osób, współaktorem wszystkich zdarzeń" (znowu Boy).
Nagrobek Prousta na paryskim cmentarzu Pere - Lachaise. Foto: M.Kubik |
I oto, kiedy Czytelnik Prousta, skończy już czytać, znajduje się w punkcie wyjścia. Może nawet czuć się nieco zdezorientowany. Cała wielka powieść zatoczyła koło. Na ostatnich kartkach znów jesteśmy w Combray, tak jak to było na początku, znów pojawia się niepokój bohatera o to, czy matka przyjdzie pocałować go na dobranoc. Jest niezwykłą rzeczą dla czytelnika Prousta, że właśnie skończył czytać powieść, co do której bohater powziął właśnie plan napisania jej. Czyż w takim razie pozostaje czytelnikowi Prousta coś innego, jak tylko ponownie podążyć za autorem? Przyjemność okaże się jeszcze większa.
Lecz przecież powieść ta w żadnym razie nie wyczerpuje się w powyższym, z konieczności uproszczonym, schemacie; obejmuje ona tak wiele aspektów rzeczywistości, że nie sposób ich tutaj wszystkich przedstawić. Tematyka, którą wyżej przedstawiono (w sposób nader luźny, rzec można osobisty) to tylko wierzchołek góry lodowej.
Niektórzy czytelnicy Prousta powiadają, że właśnie to, o czym tu nie pisałem, jest jednak najbardziej w powieści wzruszające, choćby najpiękniejsze w literaturze strony poświęcone miłości... Nie będę jednak streszczał. Kto nie wie, niech pozna. Chciałbym zakończyć cytatem z "Czasu odnalezionego", bardzo ważnym dla każdego czytelnika Prousta:
(...) myślałem o jej przyszłych czytelnikach, o moich czytelnikach. Gdyż moim zdaniem nie będą oni moimi czytelnikami, ale czytelnikami samych siebie, bo moja książka będzie tylko rodzajem szkieł powiększających (...); dzięki mojej książce dostarczę czytelnikom sposobu czytania w samym sobie.
MARCIN PILIS
pil@go2.pl
Fotografie, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki: Album Proust (Editions Gallimard 1965, Bibliotheque de la Pleiade). W Polsce publikowane były w poświęconym Proustowi numerze "Literatury na świecie" (nr 1-2/1998).