Przyznam, że lektura artykułu Z życia studentki trzeciego roku filologii polskiej - okiem studentki tegoż kierunku zaintrygowała mnie. Drugi stopień wtajemniczenia (studiowanie filologii i w dodatku kojarzenie wykładowców - bohaterów rozważań) gwarantował satysfakcję z orientacji w całym tym sesyjnym kotle i powodował westchnienie, pełne zrozumienia dla wyjątkowo pechowej Koleżanki. Każdy student zdaje sobie sprawę z tego, jak istotny jest łut szczęścia w egzaminacyjnych szrankach, każdemu także może się powinąć noga. Zgodnie z zasadą równowagi, rokuję, że chude lata Marianna ma już za sobą i nastaną teraz lata ociekające tłustymi piątkami, gwarantującymi trzydzieści dni wrześniowego byczenia się.
Na wypowiedź Koleżanki nie tylko ja zwróciłam uwagę, dlatego też na jednych z zajęć rozgorzała dyskusja na temat tegoż artykułu, zainicjowana przez Osobę Prowadzącą Zajęcia. Fakt ten zachęcił mnie do skomentowania rozważań Marianny. Wedle wcześniej wspomnianej zasady równowagi, chciałabym napomknąć o pozytywnych stronach studiowania filologii polskiej. Koleżanka wspomina wykładowców, którzy "umilali" jej naukę, czyniąc każdą sesję koszmarem. Na szczęście w gmachu przy Jagiellońskiej można jeszcze spotkać osoby, które nie stoją po drugiej stronie barykady i potrafią empatycznie traktować studencką gawiedź.
"Pamięta doktór, jak studenciem był" - hasło to powinno stać się preludium we wszystkich kontaktach relacji wykładowca - uczeń. W trakcie wspomnianej gorącej dyskusji, Pani Doktor - inicjatorka dysputy - udowodniła, że wykładowca też człowiek i serce dla studenta ma. Po wysłuchaniu naszych utyskiwań na traktowanie studentów jak bezosobową masę (zwłaszcza podczas egzaminów, w czasie taśmowej produkcji ocen), przedstawiła nam swój - kojący duszę - punkt widzenia. Otóż, Drodzy Koledzy i Koleżanki, zdarza się jeszcze, że po piętnastu latach pracy nauczyciel pamięta o tym, że uczeń może mieć gorszy dzień albo typ jego osobowości utrudnia mu komunikację podczas szumu egzaminacyjnego. Ponadto, lata stażu nie z wszystkich wykładowców czynią nadwrażliwców przekonanych, że studenci czyhają na ich słabości, błędy i chcą nadwerężyć ich kręgosłup moralny (z idiolektu Doktora "Zet") poprzez wciąganie ich na przykład w próby plagiatów prac. Wciąż jeszcze istnieją nauczyciele wierzący w uczniów, w ich intelekt, a egzamin przez nich przeprowadzany ma na celu umożliwienie wykazania się wiedzą, a nie udowodnienie, ile ktoś jeszcze nie potrafi.
Rozważania moje dotyczą tylko jednej Wykładowczyni, Koleżanka natomiast przytoczyła wiele przykładów oziębłości (bezduszności?) wśród prowadzących. Wydaje mi się jednak, że nawet jedna przedstawicielka Wielkich Osobowości Wydziału Filologii Polskiej jest w stanie uratować honor tego kierunku. Summa summarum, mnie na pewno opisana Pani Doktor umila pogłębianie wiedzy i zaspokaja głód obcowania z autorytetami. Jeśli któryś z Czytelników również [szuka] nauczyciela i mistrza, niech skieruje kroki na czwarte piętro gmachu filologii polskiej.