Od jakiegoś czasu w budynku Rektoratu działa księgarnia wydawnictw uniwersyteckich, która zastąpiła instalowane tam uprzednio stanowisko, , bukinistyczne". Odwiedzający ten nasz szklany dom(ek) książki mogą poznać pełną lub prawie pełną ofertę wydawniczą Uniwersytetu. Przypadkowy bibliofil, którego losy rzuciły w te strony, może poczynić kilka interesujących obserwacji. W przeciwieństwie do innych księgarń tutaj może się zdarzyć, że klient kupuje całe naręcza, , druków zwartych", pustosząc półki. Jeśli przypadkowy bibliofil nie zapomniał w domu okularów (związek między bibliofilią a słabym wzrokiem jest tak stereotypowy, że nie ośmielam się go podważyć w niniejszym felietonie), to z niejakim zdumieniem zauważy, że klient kupił kilkanaście egzemplarzy tej samej książki, a następnie poprosił, żeby jeszcze mu donieść z magazynu. Hurtownik, spekulant, bibliotekarz z jednostki wojskowej, który musi wydać środki na, , działalność kulturalną", po prostu wariat? Być może to ostatnie przypuszczenie jest najbliższe prawdy, bo według jeszcze jednego stereotypu, od geniusza do idioty tylko krok, zaś gdzie jak gdzie, ale na uniwersytecie można spodziewać się spotkania trzeciego stopnia z geniuszem. Oczywiście nawet dla tych pracowników nauki, których geniusz jeszcze nie został rozpoznany, sprawa jest jasna: ten masowy czytelnik jednej książki to jej autor. Egzemplarze swojego dzieła, które otrzymał w ramach gratyfikacji, dawno już rozdał lub przesłał do odpowiednich komórek w odpowiednich instytucjach, które w odpowiednim czasie ocenią odpowiednio jego dorobek i przydatność w cechu. Tymczasem, zgodnie z anglosaskim powiedzeniem, publikowanie jest konieczne do przeżycia, ale nie jest wystarczające do życia. Aby żyć, trzeba być konsumowanym przez czytelników, którzy, daj Boże, zasmakują i spytają o przepis albo polecą innym konsumentom. Żeby dać się zjeść, trzeba jednak pobić nawet rekordy ustanawiane przez producentów pizzy: nie wystarczy dostarczyć towar na zamówienie, trzeba go dostarczyć nawet jeśli nikt nie dzwonił. (Tu wtrącę - właściwie powinno to znaleźć się w przypisach, ale nie wiem jak na tym komputerze robi się przypisy i nie chcę bazgrać po obudowie monitora - no więc wtrącę, że, , Pizza Hut", w której onegdaj postanowiłem przepuścić honorarium z, , Gazety Uniwersyteckiej", wprowadziła swoistą usługę, , pizza na telefon". Jest to usługa kapitalistyczna w formie, lecz socjalistyczna w treści: można zamówić sobie telefonicznie , , mięsne szaleństwo" czy coś innego, ale po odbiór należy zgłosić się osobiście).
Tak więc autor, zamiast przeznaczyć swoje honorarium na hulaszczy tryb życia, organizuje dzięki niemu akcję promocyjną swojego dzieła. Jest to być może ważny powód, dla którego autorom prac publikowanych przez Wydawnictwo Uniwersyteckie płaci się honoraria. Inne powody są mniej przekonujące i doprawdy trudno się pogodzić z faktem, że np. autorom prac habilitacyjnych płaci się ekstra pieniądze za to, że opublikowali rozprawę. Taka publikacja jest wszak wymagana dla uzyskania stopnia, zaś jego uzyskanie jest niezbędne dla kontynuowania kariery naukowej. Można by się zgodzić z praktyką honorowania autorów w przypadku, gdy ich twórczość przynosi finansowy zysk dla wydawnictwa; ileż jednak publikacji przynosi zysk? W dodatku system płacenia, , za arkusz" jest niesprawiedliwy i dyskryminujący dla tych dziedzin nauki, które wyrażają się w sposób zwięzły. Porównując objętość tomów wystawionych w uniwersyteckiej księgarni, albo oglądając, , wystawki" dorobku naukowego, organizowane w związku ze staraniami o profesurę, łatwo zauważymy pewną prawidłowość: nauki, które zajmują się sprawami potencjalnie groźnymi dla ekologii - fizyka, chemia, no i stojąca za nimi matematyka - są znacznie bardziej przyjazne dla naszych lasów od tzw. nauk humanistycznych. Papierochłonność humanistyki stawia ją w czołówce wrogów naturalnego środowiska, a więc humanistyka staje się w oczywisty sposób antyhumanitarna. Za to dobrze płatna, gdy wartość pracy mierzy się arkuszami.
Chociaż sprawa honorariów jest dyskusyjna, to bezdyskusyjna jest kwestia publikowania przez uniwersytet osiągnięć swoich pracowników, chociaż sami pracownicy nie powinni tej sposobności nadużywać, jeśli troszczą się o swoje zdrowie naukowe. Szkoła przetrwania w nauce uczy bowiem, że aczkolwiek publikowanie jest do przetrwania niezbędne, to jakość przetrwania zależy od tego, gdzie się publikuje. Niestety, nasze wydawnictwa (dotyczy to szczególnie wydawnictw ciągłych), nie są postrzegane jako, , prestiżowe" przez różne wysokie gremia oceniające, które podobnie traktują zresztą wszelkie wydawnictwa lokalne. Tylko w bajkach i podczas sympozjów na temat etyki w nauce usłyszeć można, że istotna jest zawartość, a nie okładka. Co prawda życie też czasem staje się bajkowe: były takie publikacje Uniwersytetu Śląskiego, które do dziś są poszukiwane i to przez klientów z dalekiego świata. Niektórzy nasi koledzy są molestowani w sprawie nabycia takiej czy innej książki, proponowane im są korzyści maerialne, a przynajmniej zwrot kosztów. Ale jak tu przeliczyć na dolary te grosze, za które przed laty kupiło się ostatni egzemplarz na wyprzedaży pozycji, które uznane zostały za, , niechodliwe" przez Wydawnictwo? Jeśli nawet dystrybucja nie była dotąd piętą achillesową, to z pewnością nie była też ona oczkiem w głowie.