Witam serdecznie czytelników. Ostatnio mnie nie było, bo, przyznaję z niewymowną przykrością, zapomniałem, że felieton do,, Gazety" złożyć trzeba trochę wcześniej niż w przeddzień jej ukazania się. Wszystko przez to, że wakacje są coraz krótsze, a przynajmniej tak mówi moje postmodernistyczne poczucie czasu. W każdym razie,, Gazeta" na mnie nie czekała, w październiku wyszła sobie bez słowa i mój rok akademicki rozpoczyna się w listopadzie. W starych księgach można przeczytać, że nie jest to nadzwyczajna pora na rozpoczynanie roku akademickiego, ponieważ niegdyś po- czątek zajęć wypadał wtedy, gdy przybył na nie profesor. A że czasem zdarzyło mu się zwlec do listopada...
Ja jednak jestem tylko felietonistą, nie zaś niegdysiejszym profesorem, więc powinienem poszukać innego usprawiedliwienia. Odpadają w moim przypadku różne fantastyczne pomysły, jakie produkuje wyobraźnia studencka - żadnych wymierających członków rodziny, żadnych zaawansowanych ciąż, żadnych mężów wracających z wojska, żadnych występów sportowych albo folklorystycznych, żadnego wystawania w kolejkach po kredyty, które na razie wciąż są kredytem zaufania. Medialna część mojej natury podpowiada mi tylko jeden powód zapomnienia, który wiąże się z historią pewnego polityka, który się zapomniał z pewną stażystką, dzięki czemu wielu dziennikarzy zarobiło wierszówkami nie tylko na wakacje, ale i na wydatki świąteczne. Historia tego polityka osiągnęła apogeum we wrześniu, więc jakże mogłem jej nie śledzić, zaniedbując swoje felietonowe obowiązki? Jako człowiek nienajświeższej daty byłem poruszony tą mydlaną operą pt. ,, Cygarulik waszyngtoński" i jej hitem,, Cygaro tu, cygaro tam, cygaro, cygaro... " No ale było, minęło, nie ma co żałować - zauważmy jedynie, iż życie szybko potwierdziło światłą myśl naszego pana ministra edukacji, który już rok temu proponował, by wychowanie seksualne odbywało się w ramach dotychczasowych przedmiotów. Z pewnością znajdzie się okazja, by,, te sprawy" omówić w trakcie lekcji wychowania obywatelskiego, historii, a może nawet angielskiego.
Przypadki amerykańskiego prezydenta staną się pewnie motywacją do różnych badań, także uniwersyteckich; w końcu zainteresowanie amerykańskimi prezydentami może nawet doprowadzić do profesury, jak pokazuje przykład Longina Pastusiaka. Zanim jednak spojrzą na tę sprawę specjaliści,, sine ira et studio", możemy sobie troszkę podywagować felietonowo. Nie wiem jak to widzą nasi uczeni prawnicy, ale cała sprawa wzięła się chyba z nadmiernej wiary pewnego ludu transoceanicznego w możliwości skodyfikowania zachowań, które dawniej regulowało poczucie przyzwoitości. Molestowanie płci przeciwnej nigdy nie było przyzwoite, ale dopiero Amerykanie zrobili z tego przestępstwo na tyle ciężkie, że Clinton, oskarżony przez Paulę Jones wolał posunąć się do krzywoprzysięstwa, niż dać argument jej adwokatom. Rozpętała się burza polityczna i legalistyczna, a wszystko z powodu zastąpienia staromodnego poczucia przyzwoitości przez nowoczesne normy prawne. Teraz Amerykanie będą mieli zgryz, bo przecież nie po to uchwalali te kodeksy, żeby nimi walić w ulubionego prezydenta.
Jakkolwiek sprawa się dalej potoczy, można by się przez chwilę zastanowić nad skutkami uregulowania prawnego i obłożenia sankcjami kwestii rozstrzyganych dotychczas u nas przez poczucie przyzwoitości. Jedną z takich spraw jest na przykład,, ściąganie" w czasie egzaminów. Jeśli się nie mylę, w regulaminie studiów nie ma zakazu korzystania ze ,, ściągawek", choć powszechnie jest przyjęte, że nie jest to przyzwoite. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby któregoś dnia jakiś student spytał swojego adwokata o podstawy prawne usunięcia z sali egzaminacyjnej. Choć takie sankcje są stosowane, to i tak daleko nam do niektórych krajów europejskich, gdzie za odpisywanie można pożegnać się z uczelnią. Nie tak dawno pewien potomek rodziny Zamoyskich prowadził kampanię przeciwko temu obyczajowi, ale nawet jego koledzy nauczyciele niezbyt tę krucjatę popierali. A gdyby tak to wykroczenie przekształcić w przestępstwo? Przerzedziłoby się w salach i na korytarzach. Postmodernistyczne podejście do uczciwości ze strony studentów (i łagodne traktowanie tej postawy przez nauczycieli akademickich) mogłoby jeszcze od biedy zostać poddane kodyfikacji. Znajdą się jednak i inne zachowania, które u nas uchodzą lub są naganne, a np. w Ameryce już byłyby karalne. Na przykład niedopuszczalne byłoby tam publiczne wywieszanie list z nazwiskami osób, które nie uzyskały zaliczenia albo sugerowanie (nawet żartem) nierówności płci wobec wyzwań intelektualnych. Niezależnie od tego jak to traktują Amerykanie, nie jest też przyzwoite wykorzystywanie asystentów do faktycznej opieki nad pracami magisterskimi, dopisywanie szefa jako czwartego współautora każdej publikacji opracowanej w jego katedrze. Nie sądzę też, aby było,, fair" wygłaszanie w mediach opinii i komentarzy opatrzonych stopniem (tytułem) i afiliacją uczelnianą, a nie mających nic wspólnego ani z Uniwersytetem, ani z dyscypliną naukową. Oczywiście nie wspomnę o molestowaniu stażystek, ale to się chyba u nas nie zdarza.