„…w Stanach Zjednoczonych jedną z największych obelg jest looser, czyli przegrany. Gdy amerykańskie dzieci chcą być naprawdę okrutne, to używają wobec swoich rówieśników właśnie tego określenia”. Tak w świeżo wydanej książce Wałkowanie Ameryki (wyd. Helion 2012) autor Marek Wałkuski tłumaczy tę nieznośną dla innych narodów natarczywą „afirmację sukcesu” Amerykanów. Nas to drażni szczególnie, jako że podskórnie czujemy, że to my akurat mamy wszelkie predyspozycje by być narodem looserów. Gdzie, jak nie u nas, z sadystycznym upodobaniem wbija się małoletnim uczniom do głów daty najtragiczniejszych klęsk, jakie spotkały nas przez stulecia. Rozpamiętuje się straty, utracone możliwości, niewykorzystane szanse. To u nas przegrani mają swoje pomniki i muzea. A takie terminy jak „honorowa porażka” czy „moralne zwycięstwo” cieszą się pełną społeczną aprobatą.
Najlepiej nasze looserstwo widać na przykładzie sportu. Owszem, chcielibyśmy: brylować, wygrywać, a zwłaszcza gromić, ale nam nie wychodzi. Czasami, raz na pięćset lat, trafią się tacy bokserzy, jak: Pietrzykowski, Walasek, Kulej, Grudzień. Raz na trzysta lat tacy piłkarze, jak: Lato, Lubański, Szarmach, Gadocha. Raz na dwieście lat tacy siatkarze, jak Skorek, Wójtowicz, Gościniak. Raz na sto lat Małysz czy Kowalczyk. Ale by cieszyć się z ich sukcesów, trzeba mieć matuzalowe lata (a przeżył Matuzalem tych lat 969), by obejrzeć jakieś zwycięstwa biało-czerwonych. Najgorzej na tym nieudacznictwie wychodzą ci, którzy mają wpisane w zakres obowiązków szerzenie wśród narodu optymizmu, czyli choćby prezenterzy TV. Przypomnijmy sobie londyńskie igrzyska. Codziennie para mieszana, witając się z widzami, zadawała sobie (tak, sobie, bo widzowie pokazywali im gest Kozakiewicza) te same pytania: – Czy dzisiaj rozwiąże się worek z medalami dla Polaków? – Czy dzisiaj usłyszymy Mazurka Dąbrowskiego? – Czy dzisiaj powiększy się nasze konto medalowe? Potem, jak zwykle, były baty. A rozbudzone apetyty spowodowały, iż parę tygodni później – gdy w Londynie trwała już paraolimpiada – polscy kibice zażądali wręcz od telewizji transmisji z tej imprezy, bo tam Polacy zdobywali hurtem medale. I na nic tłumaczenia, że specyfika tych zawodów powoduje, że w jednej tylko konkurencji można mieć i 15 finałów, i 45 medali do podziału. Co nie umniejsza, oczywiście, sukcesu naszych zawodników.
Nieszczęściem jest to, że nasz drugi hymn narodowy „Polacy, nic się nie stało” rozzuchwala polityków. Odsunięci od mediów przez dwie duże imprezy sportowe, teraz wracają na ekrany i zdają się radośnie pokrzykiwać: – Nie będziesz miał innych looserów przed nami! My wam dopiero pokażemy, co znaczą porażki w wielkim stylu.
PS Skoro zaczęliśmy od Ameryki, zakończmy ten tekst zgrabną klamrą. Na obchody 70. rocznicy ataku Japończyków na Pearl Harbor nie pojechał żaden – nawet średniego szczebla – urzędnik z Waszyngtonu. Polscy politycy nie mogą tego zrozumieć. – Jak to? Przecież to mógł być medialny sukces: przynajmniej dwie msze żałobne, polowe. Składanie wieńców pod pomnikiem, o ile takowego nie mają – to spławianie ich w oceanie. Okolicznościowe przemówienia wszystkich zaproszonych. Salwy honorowe. Całodobowa transmisja w TVN 24. A ci durni Amerykanie nie nauczyli się nawet przegrywać.