Minęło już kilka tygodni od uroczystej inauguracji roku akademickiego, możemy więc podsumować efekty tegorocznej rekrutacji.
– Ona trwa nadal, możemy więc mówić tylko o wynikach przybliżonych, na wielu wydziałach nie zostały jeszcze ostatecznie zamknięte listy studentów pierwszego roku, ale to zjawisko powtarza się od lat. Przedłuża się również rekrutacja na studia niestacjonarne i studia drugiego stopnia.
Wiemy natomiast dokładnie, iloma miejscami dysponował w tym roku akademickim Uniwersytet Śląski…
– Na 53 kierunkach studiów przygotowaliśmy 17 748 miejsc. W tym na studiach stacjonarnych 10 191, a na niestacjonarnych – 7557. Ponieważ wszystkie kierunki i formy studiów objęte są systemem Internetowej Rejestracji Kandydatów, możemy podać dokładne dane. Do 25 września zarejestrowano 26 604 zapisy kandydatów, w tym na studia stacjonarne 21 686, a na niestacjonarne – 4 918. Na ten wynik na pewno duży wpływ miała atrakcyjna oferta, między innymi uruchomienie czterech nowych kierunków. Na Wydziale Nauk Społecznych po raz pierwszy odbyła się rekrutacja na dziennikarstwo i komunikację społeczną oraz doradztwo filozoficzne i coaching, na Wydziale Filologicznym pojawiła się komunikacja promocyjna i kryzysowa, natomiast Wydział Artystyczny zaoferował projektowanie gier i przestrzeni wirtualnej.
W porównaniu z ubiegłym rokiem możemy mówić o wzroście czy spadku zainteresowania?
– Wynik jest porównywalny, a nawet nieco wyższy i to jest pierwsza refleksja, która nie potwierdza różnych czarnych wizji, zapowiadających potężny spadek zainteresowania studiami na uniwersytecie i naturalny, wynikający z niżu demograficznego deficyt kandydatów. Nie obserwujemy gwałtownego załamania liczby chętnych. Tym samym nie ma powodów do paniki – mam nadzieję, że potwierdzą to ostateczne wyniki – i obecny model kształcenia ani nie ulegnie załamaniu, ani nie będzie wymagał jakichś radykalnych zmian. Aby jednak nie popadać w nadmierny optymizm, trzeba przyznać, że odnotowujemy znaczny spadek liczby kandydatów na studiach niestacjonarnych. Nie jest to wyjątkowa specyfika naszej uczelni. Taką tendencję można zaobserwować w całym kraju.
Jaka może być tego przyczyna?
– Przede wszystkim wpływ na to ma sytuacja demograficzna. Niż demograficzny jest faktem, ale równocześnie nie może on być czynnikiem decydującym w planowaniu procesu kształcenia uniwersyteckiego. Niż ma charakter fluktuacyjny, za kilka lat minie i liczba kandydatów automatycznie wzrośnie, nie można więc po spadku zainteresowania natychmiast zmieniać modelu kształcenia. Uniwersytet nastawiony jest na dłuższe trwanie, nie na jeden czy kilka cykli edukacyjnych. Ponadto wiele uczelni zwiększyło limity przyjęć na studia dzienne, tak więc mając do wyboru: stacjonarne i niestacjonarne, młodzi ludzie wybierają, i to jest naturalne, jednak te pierwsze. Decydującym czynnikiem pozostaje rachunek ekonomiczny i wzrost kosztów utrzymania. Nie zapominajmy także o wciąż rosnącej liczbie nowych szkół wyższych. W tej kategorii plasujemy się na pierwszym miejscu w Europie, mamy ich ponad czterysta. Może wkrótce dojść do sytuacji, o ile już tak się nie stało, w której miejsc na studiach stacjonarnych będzie więcej niż potencjalnych kandydatów.
Jakie kierunki cieszyły się w tym roku na Uniwersytecie Śląskim największym zainteresowaniem?
– To są bardzo interesujące informacje. Najpopularniejsze okazały się, prowadzone w ramach kierunków neofilologicznych, programy językowe i tłumaczeniowe. Śląska filologia angielska poczyniła w ostatnim czasie szereg bardzo atrakcyjnych i skutecznych posunięć, które przysporzyły jej wielu nowych kandydatów. Język angielski, który stał się łaciną naszego świata, przestał być już dobrem ekskluzywnym dla absolwentów anglistyki. Rynek został nasycony odpowiednią liczbą nauczycieli, konsultantów, tłumaczy… Koledzy odpowiedzialni za programy studiów szybko rozpoznali zapotrzebowanie na tłumaczenia z języków „egzotycznych” jak: arabski, chiński, japoński. Już pojawiły się propozycje wzbogacenia oferty o język turecki i koreański. W niekwestionowanej czołówce pozostaje filologia angielska ze specjalnością tłumaczeniową z… językiem chińskim. Tu o jedno miejsce ubiegało się ponad czternastu kandydatów, niewielu mniej, bo blisko trzynastu startowało na specjalność tłumaczeniową z językiem japońskim. Ponad dziesięć osób przypadło na jedno miejsce na realizacji obrazu filmowego, telewizyjnego i fotografii, prawie tyle samo na reżyserii. Na filologii angielskiej ze specjalnością: język biznesu, kultura-media-translacja, projektowanie rozrywki interaktywnej oraz lokalizacja gier i oprogramowania, specjalność tłumaczeniowa z językiem arabskim, niemieckim zamierzało studiować siedmiu, ośmiu kandydatów. Ponad sześciu na psychologii, informatyce, dziennikarstwie, kulturze i literaturze angielskiego obszaru językowego, między pięciu a czterech – na filologii germańskiej, organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej…
Wśród wymienionych kierunków nie ma matematyki, fizyki, chemii…
– Nie było dla nas zaskoczeniem, że największym zainteresowaniem cieszyła się informatyka. Tradycyjnie już kierunki, które wymagają kompetencji w zakresie nauk ścisłych, czyli matematyka, fizyka czy chemia, mają mniej kandydatów, ale to nie jest powód do zmartwienia. Nikt nie wyobraża sobie przecież uniwersytetu bez tych kierunków, ale jednocześnie te wyniki uczą nas pewnego sceptycyzmu i dużej rozwagi. Uczelnia podlega dwojakiemu naciskowi. Z jednej strony są to dyrektywy płynące z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które mocno dowartościowuje, wzmacnia i promuje kierunki techniczne – także przy pomocy znacznych preferencji finansowych w postaci różnorodnych zachęt czy stypendiów. Skala nacisków i środków wpompowanych przez ministerstwo w promocję tych kierunków nie przekłada się jednak na zainteresowanie studentów, które dla nas jest tym drugim, bardzo istotnym naciskiem. Rozwiązania problemu należy szukać w znalezieniu odpowiedzi na pytanie – dlaczego tak się dzieje? Trzeba zdiagnozować sytuację i podjąć odpowiednie skuteczne działania. W dalszym ciągu, jak widać, najbardziej obleganymi są jednak kierunki humanistyczne, których my przecież nie możemy ograniczać. Ten brak dostatecznej liczby kandydatów na kierunki techniczne może być spowodowany w dużym stopniu przeobrażeniami, jakie nastąpiły w ostatnich latach w Polsce. Zmniejszająca się liczba ośrodków przemysłowych nie jest zachętą do studiowania przedmiotów ścisłych, ponieważ rodzi to przekonanie o problemach ze znalezieniem pracy. Polska gospodarka opiera się na małych i średnich firmach. Interesariusze poszukują bardziej wykwalifikowanych pracowników fizycznych niż absolwentów szkół wyższych. Tu pojawia się pewien paradoks między kształceniem uniwersyteckim a wymogami rynku, który nie jest w stanie wchłonąć masowo specjalistów na przykład z socjologii, psychologii czy pedagogiki, podobnie jak i absolwentów kierunków ścisłych. Uczelnia nie może przejąć odpowiedzialności za kryzys czy bezrobocie, może natomiast starać się wyposażyć studentów w skuteczniejsze instrumenty, pozwalające na umiejętne poruszanie się na współczesnym rynku.
Uniwersytety nie mogą jednak stać bezczynnie i nie reagować na potrzeby rynku.
– To jest wyzwanie, które stoi przed każdą uczelnią. Przede wszystkim musimy wprowadzać specjalizacje na masowych kierunkach ogólnych i dostosowywać je do konkretnych wariantów rynkowych. Proces ten został już zapoczątkowany na naszym Uniwersytecie i przynosi, jak widać, efekty. Uniwersytet nie powinien histerycznie modyfikować głównych i tradycyjnych kierunków studiów, aby za wszelką cenę stać się bardziej „trendy”. Jednakże na kierunkach o dużej liczbie studentów warto rozszerzać ofertę kształcenia profilowanego, aby dać szansę wykorzystania wiedzy i umiejętności w określonym wariancie specjalizacji zawodowej. Najlepszym dowodem na to jest zainteresowanie nowymi kierunkami, wszystkie one nie tylko wypełniły swoje limity, ale nawet pojawiły się nadwyżki. To jest sygnał, że obraliśmy słuszną drogę i nadal trzeba uelastyczniać programy z myślą o studencie, jego potrzebach, zainteresowaniach w kontekście zmieniającego się wokół nas świata.
Jaki był poziom wiedzy tegorocznych maturzystów?
– Musimy nieco zmodyfikować pojęcie poziomu. Jeżeli porównujemy absolwentów liceów sprzed dwudziestu czy trzydziestu lat, to zapewne w takiej dziedzinie, jak na przykład kompetencja lekturowa – dzisiejszy maturzysta jest gorzej przygotowany. Ale wyizolowanie tej kompetencji jest błędem, ponieważ obecnie przychodzi kandydat, który kontaktuje się z kulturą czy w niej uczestniczy nie tylko wyłącznie poprzez tekst literacki, ale także za pośrednictwem innych mediów. Tak więc wiele zależy od tego, o co będziemy pytać, jeśli o kompetencje kulturowe w odniesieniu, na przykład, do kultury literackiej, to okaże się, że są one mniejsze, ale jeśli zapytamy o jego inne kompetencje, związane na przykład z komunikacją internetową, z wiedzą, umiejętnością i rozumieniem obrazu filmowego czy uczestnictwem w kulturze muzycznej – wynik będzie o wiele wyższy. Byłbym więc bardzo ostrożny w stwierdzeniu, że mamy do czynienia ze słabszymi, gorzej przygotowanymi kandydatami. Przede wszystkim są oni inni, być może nowoczesny model kształcenia powinien uczyć się, jak wykorzystać te nowe kompetencje. Z całą pewnością utyskiwania zarówno humanistów, jak i nauczycieli przedmiotów ścisłych i przyrodniczych na braki w edukacji kandydatów na studia mają swoje uzasadnienie. Chciałbym jednak, abyśmy przestali myśleć jedynie o tym, czego oni nie potrafią, a zaczęli myśleć o tym, co potrafią, a o co dotychczas ich nie pytaliśmy. Zlikwidowanie czteroletnich liceów przyniosło efekty w postaci bardzo rozproszonej, wręcz chaotycznej wiedzy. Wydaje mi się, że przed polskimi uczelniami stoi konieczność wprowadzenia programów wyrównawczych na wielu kierunkach, czyli przejęcia części obowiązków, które dawniej ciążyły na czteroletnich liceach ogólnokształcących.
Jedną z atrakcji studiowania była możliwość udziału w programie Erasmus. We wrześniu Alain Lamassoure, przewodniczący komisji ds. budżetu w Parlamencie Europejskim, zapowiedział wycofanie się z kontynuacji programu i ogłoszenie jego upadłości…
– To będzie wielka strata, mimo argumentacji wielu oponentów tego stylu studiowania uważam, że powinien on ulec pewnej modyfikacji, ale na pewno nie likwidacji. Przypadki, kiedy studenci nie potrafili w pełni wykorzystać szansy, jaką był pobyt w renomowanych ośrodkach naukowych, zdarzały się incydentalnie i można było im skutecznie przeciwdziałać. To zrozumiałe, że w obecnej dobie kryzysu koniecznością jest szukanie oszczędności, ale dlaczego właśnie Erasmus? Niepokojący jest również fakt, że nie pojawiają się żadne propozycje w zamian. Decyzja ta szczególnie dotyka nas, Polaków, dla których program ten był jedną z niewielu możliwości zapoznania studentów i pracowników z europejskimi standardami kształcenia, a przede wszystkim praktykowania mobilnego kształcenia! Jednocześnie poprzez porównanie studenci doceniali poziom naszej edukacji. Wielu studentów, wracających z zagranicznych ośrodków akademickich, dokonywało oceny nabytych w kraju kompetencji. Ten wynik był dla nas źródłem dużej satysfakcji, wracali bez kompleksów, nawet w dziedzinie tak mocno krytykowanego poziomu znajomości języków obcych okazywało się, że często radzą sobie lepiej niż ich koledzy z innych krajów. Przyszłość studiowania w Polsce i na świecie zależy od możliwie swobodnego korzystania z dobra, jakim jest uniwersytet.