Nowy rok akademicki już się nieco zestarzał i zaczynamy z tęsknotą wyglądać jego końca, bo, jak mawiali starożytni, quidquid agis prudenter agas et respice finem (co prawda, nie wydaje się, aby tłumaczenie dla społeczności akademickiej było potrzebne, ale a nuż ten felieton przeczyta ktoś, kto w szkole miał tylko grekę i nie zna łaciny: cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz na koniec). W bieżącym roku, tak jak w poprzednim, męczą nas KRK i systemem wdrażania jakości, choć już nie mówią o doskonaleniu – najwyraźniej zakładają, że wszystko jest już doskonałe. I choć bardzo chciałbym postępować w zgodzie ze starożytną maksymą, to nie mogę, bo ja osobiście końca nie widzę. W każdym razie końca tego powszechnego szaleństwa, które ogarnęło część środowiska akademickiego. Co starsi profesorowie zachodzą w głowę, jak to było możliwe, że oni ukończyli studia, uzyskali stopnie i tytuły, choć nie było systemu kontroli jakości. To nie na profesorskie głowy; zresztą złośliwie dodam, że niektórzy z nich kończyli tylko siedem klas szkoły podstawowej, a więc są o jedną klasę do tyłu w porównaniu z młodszymi rocznikami. Te młodsze roczniki, choć lepiej wykształcone od swoich poprzedników, też powinny uznać swoją słabość w porównaniu z jeszcze młodszymi, które nie tylko szkołę podstawową (co prawda, sześcioletnią), nie tylko liceum (co prawda, trzyletnie), ale jeszcze gimnazjum skończyły! Czy Państwo sobie zdają sprawę ze skoku cywilizacyjno-kulturowego, dokonanego przez nasze społeczeństwo? Toż to większe dokonanie niż skok z jakichś tam 39 km niejakiego Baumgartnera z Austrii, którego wszyscy dziennikarze nazywają Felix. Czy on z dziennikarzami jest na „ty”? Mówiło się kiedyś, co prawda, Felix Austria, ale to było za cesarskich czasów i już mało kto pamięta, dlaczego.
Jakby mało było rozmnożenia rodzajów szkół, to doszło też do cudownego pomnożenia rodzajów studiów. Z wyjątkiem takich dinozaurów, jak prawo, psychologia czy medycyna, inne kierunki mają teraz dwa człony: licencjat i stopień uzupełniający. A potem można jeszcze uczestniczyć w studiach trzeciego stopnia, czyli doktoranckich. Nawiasem mówiąc, ciekawe dlaczego na prawie czy psychologii, gdzie też są doktoranci, te studia również nazywają się studiami trzeciego stopnia, chociaż tam są to właściwie studia drugiego stopnia? Czepiam się? Ano, czepiam się.
W każdym razie większość dzisiejszych profesorów odebrała wykształcenie starego typu, więc nie wiem, jakby to było z weryfikacją tytułów. A kto wie, jaki będzie następny etap powszechnej szczęśliwości. Jak już skontrolują, co jest do skontrolowania, to się będą nudzić i wymyślą jakiś sposób na zabicie tej nudy. A wtedy drżyjcie, lasciate ogni speranza (porzućcie wszelką nadzieję). W dodatku pogłoski na temat bliskiego końca świata nie potwierdzają się.
A tymczasem w Warszawie nad Stadionem Narodowym dachu nie zamknięto i z powodu deszczu mecz na szczycie nie mógł dojść do skutku. Proszę pomyśleć, jakie to symboliczne: cud techniki, osiągnięcie XXI wieku, obok płynie Wisła (w której coraz mniej wody), nad nią Centrum Nauki Kopernik, opodal budują stację metra, a tu w zasadzie jedynym sposobem jest wezwanie czarownika, który będzie zaklinał deszcz, żeby nie padał. Chyba zabrakło systemu zapewnienia i kontroli jakości, a zwłaszcza jej doskonalenia.