Można byłoby przytoczyć wiele argumentów za tezą, że internet dokonał niesamowitych zmian w naszym życiu. Najbardziej znamienne będzie chyba wspomnieć, iż w tym samym momencie, w którym ten numer gazety trafi do rąk czytelników, z poniższym artykułem będzie można zapoznać się poprzez wejście na naszą stronę internetową. Osoby zainteresowane będą mogły przesyłać sobie link do witryny za pomocą poczty elektronicznej, portali społecznościowych i na wiele innych sposobów. W chwilę po ukazaniu się artykułu, liczba jego potencjalnych odbiorców będzie zaś równa liczbie internautów na całym świecie.
Jak choć częściowo ogarnąć za pomocą naukowej analizy to nowe i coraz bardziej dynamicznie rozwijające się zjawisko? Taka ambicja towarzyszy doktorowi Andrzejowi Górnemu z Zakładu Socjologii Wiedzy w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskiego.
– Ponieważ w swoich badaniach często zajmowałem się również problematyką socjologii religii, mój pierwotny dylemat dotyczył tego, czy w jakiś sposób współgra ona ze sferą obserwacji rzeczywistości wirtualnej. Z pozoru może się wydawać, że są to zupełnie niekompatybilne wobec siebie obszary. Z jednej strony mamy do czynienia z czymś, co jest transcendentne, nieprzeniknione, a z drugiej strony – ze sferą stechnicyzowaną do granic możliwości, skrajnie racjonalną. Jeżeli jednak przyjmiemy założenie, że całe nasze życie znajduje swoje odzwierciedlenie w internecie, to sfera religijna również – mówi dr Górny.
Wzmiankowany problem jest ściśle związany z przemianami roli religii we współczesnym świecie. Wielu badaczy dostrzega procesy jej prywatyzacji i indywidualizacji, argumentując, że nieodwołanie łączą się one z tendencjami modernizacyjnymi. Z drugiej strony, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że te konkluzje mają odniesienie jedynie do niektórych społeczeństw bądź ich części. Wspomniana koncepcja wywołuje polemiki nie tylko w świecie islamu, ale również na Zachodzie – doskonałym przykładem są tutaj prawybory mające wyłonić kandydata na prezydenta USA z Partii Republikańskiej. Na każdym spotkaniu z pretendentami padają bezpośrednie pytania o ich stosunek do religii, a zadeklarowanie ateizmu byłoby politycznym strzeleniem sobie w stopę. Jak do tych procesów odnoszą się badania sieci?
– Wydaje mi się, że komplementarność między sferą religijną a internetową jednak istnieje – twierdzi socjolog. – Te dwa obszary spotykają się i religia, dzięki internetowi, na nowo odżywa. W mojej opinii sieć przyczynia się do ponownego zainteresowania ludzi wiarą, wprowadzenia jej na nowo do sfery publicznej. Nigdy nie było tak, że religia przestała być dla ludzi ważna, ale mówiło się, że już nie jest istotna dla społeczeństwa jako całości. Natomiast teraz obserwujemy ożywienie pola religijnego w sferze publicznej.
Zagadnienie jest interesujące, zarówno przez wzgląd na liczbę, jak i zróżnicowanie stron, które można by nazwać religijnymi. Jedną z prób uporządkowania tej bogatej mozaiki podjął Piotr Siuda, z którego konkluzjami zgadza się dr Górny. Proponuje on myślenie w kategoriach „religii internetowej” i „religii w internecie”.
– Mamy do czynienia z bardzo szerokim wachlarzem różnych form aktywności religijnej: od wprowadzenia do internetu tradycyjnych form życia duchowego do pomysłów zupełnie nowych. Na przykład, możemy obejrzeć mszę świętą w internecie, tak jak w telewizji. Z drugiej strony – można odbyć wirtualną pielgrzymkę czy odmawiać cyfrowy różaniec, a to kompletnie nowe zjawiska. Znalazłem też stronę, choć nie daję głowy, na ile jest ona wiążąca, na której można odmówić szahadę i w ten sposób stać się wyznawcą islamu po odmówieniu stosownej formuły i kliknięciu „zatwierdź”. Na przeciwnym biegunie mamy witryny. które stanowią ośrodki wsparcia dla osób pragnących oficjalnie wystąpić z Kościoła, dokonać aktu apostazji. Jest tam przewodnik, jak to zrobić krok po kroku, a jednocześnie tworzy się rodzaj grupy wsparcia dla zainteresowanych. Ten przykład też zawiera się w polu religijnym, tyle że z zupełnie innej strony – tłumaczy socjolog.
Rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę omawiając to zagadnienie, jest dychotomia pomiędzy tradycyjnymi kościołami a sektami, widziana na tle wykorzystywania przez nie możliwości, jakie daje internet (choć warto przy tym pamiętać, że owe „tradycyjne” kościoły też niegdyś były sektami, a i dzisiaj czasem trudno wyczuć różnicę pomiędzy jednym a drugim).
– Na pewno dzięki internetowi otwiera się szerokie pole dla nowych ruchów religij- -nych. Myślę, że dzięki temu zmienia się nasze podejście do nich, skrócony zostaje dystans piętnowania, nieufności dla różnych nowych form pojawiających się w naszych życiu. Natomiast tradycyjne kościoły, ściśle już odwołując się tutaj do Kościoła katolickiego, naprawdę dobrze korzystają z możliwości, jakie daje internet. Kilka lat temu próbowałem porównać strony prowadzone pod egidą Kościoła ze stronami uczelni wyższych – witryny uczelni wypadały bardzo kiepsko (teraz się to wyrównuje). Biorąc pod uwagę oprawę graficzną, to strony kościelne są naprawdę zaawansowane technicznie. Efektownie prezentują się nawet strony poszczególnych parafii, które stanowią zarazem kapitalne źródło informacji, mogąc ich pomieścić nieskończenie więcej niż gazetka parafialna – konstatuje socjolog.
Kolejne zagadnienie, któremu dr Górny przyglądał się wraz z dr Agatą Zygmunt z Zakładu Socjologii Polityki w Instytucie Socjologii UŚ, dotyczy tego, na ile obecność w internecie stanowi dla wierzących substytut praktyk odbywanych w kościele. Rezultaty badań wykazały, że dla zdecydowanej większości osób religijna aktywność w sieci stanowi raczej dopełnienie, nowe narzędzie, które pozwala im realizować potrzeby duchowe, a nie ekwiwalent tradycyjnych praktyk. Ciekawym wyjątkiem jest przykład cmentarzy wirtualnych. Dla wielu taki cmentarz jest faktycznie substytutem, chociaż najczęściej wtedy, kiedy z różnych względów nie są w stanie odwiedzić grobów swoich bliskich.
– Próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile można mówić o czymś takim, jak religijność sieciowa – zastanawia się dr Górny. – Wydaje mi się, że z tym zjawiskiem mamy do czynienia, ponieważ internet stwarza wiele możliwości związanych z wyrażaniem różnego rodzaju wątpliwości. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której pukam do drzwi plebanii swojej parafii i mówię proboszczowi (który dziś jest raczej gospodarzem, organizatorem życia), że mam dylemat i chciałbym o nim podyskutować. Natomiast nie ma żadnego problemu, bym przedstawił swój problem na którymś z wielu rozbudowanych forów religijnych. A tam, po drugiej stronie terminali, też przecież siedzą kapłani i często nie jesteśmy dla nich bardziej anonimowi niż osoby, które przychodzą do konfesjonału. Nasze analizy wpisów na forach dowodzą, że w sposób ewidentny internet sprzyja zacieśnianiu więzi pomiędzy Kościołem instytucjonalnym a Kościołem wspólnotowym. Kościelni funkcjonariusze są dzięki niemu bliżej ludzi i, jak sądzę, wracamy do wspólnoty w pełnym tego słowa znaczeniu.
W ramach badań nad innymi obszarami życia w sieci, dr Górny wraz z dr Zygmunt analizowali funkcje, jakie spełniają portale randkowe, przyglądając się profilom użytkowników. Generalna konkluzja brzmiała tak, że użytkownicy bardzo schematycznie podchodzą do konstruowania swoich profili.
– Widać duże kontrasty – komentuje socjolog. – Mężczyźni, którzy przedstawiają się jako romantyczne dusze, jednocześnie umieszczają swoje fotografie z targów motoryzacyjnych, w typie macho. Jest to związane z faktem, że my się w ogóle nie umiemy zaprezentować, ale fałsz jest łatwo wyłapać. Analizowaliśmy kilkaset profili, które mają określoną strukturę – jest miejsce na informacje o sobie czy też motto. Gdyby się skupić na tych ostatnich, to można z łatwością wyodrębnić kilka powtarzających się motywów: „chwytaj dzień”, „ciesz się chwilą” i tym podobne, mało odkrywcze. Związanym z podobnymi stronami problemem jest też prywatność danych w sieci – skoro ktoś decyduje się na utworzenie swojego profilu, choćby na portalu randkowym, to wyraża tym samym zgodę na upublicznienie wizerunku. Potem zaś często jest oburzony, że ktoś wykorzystuje jego dane. Ale to kwestia faktu, że jeszcze nie potrafimy korzystać z internetu. Jeżeli prześledzimy wyniki badań dotyczące tego, jaki jest odsetek internautów w Polsce, to znajdujemy się w ogonie Europy. Ale już jeśli chodzi o dynamikę przyrostu liczby osób z dostępem do sieci, to jesteśmy w ścisłej czołówce. Ale tak szybko wszystkiego się nadrobić nie da, stąd problemy z posługiwaniem się internetem, udostępnianiem danych, haseł itd.
Znacznemu przewartościowaniu uległa również refleksja nad problemem uzależnień sieciowych. Internet jest już na tyle obecny w naszym życiu, że trudno mówić o nałogu internetowym sensu stricto. Każde ze zjawisk, takich jak uzależnienie od zakupów w internecie, pornografii czy hazardu internetowego, ma swoją specyfikę i należałoby je potraktować odrębnie. Jeśliby wykorzystać test Kimberly Young, pozwalający określić stopień uzależnienia od internetu, okaże się, że nie ma praktycznie internauty, którego wynik byłby inny niż nałóg.
– Jeśli pytamy kogoś, czy zdarza mu się spędzić w internecie więcej czasu, niż pierwotnie zaplanował, to sami się błyskawicznie reflektujemy, bo przecież komu się nie zdarza? – śmieje się dr Górny. – Podobnie, pytanie o to, ile czasu spędzasz w sieci, też jest niesłychanie wieloznaczne. Są przecież ludzie, którzy pracują w ten sposób, że przez osiem godzin są online. Jeśli jeszcze ponadto przynajmniej godzinę korzystają z sieci w domu, to wychodzi na to, że są uzależnieni. Internet jest nowym zjawiskiem, a praca z takowym wymaga wypracowania nowych metod, innego podejścia. Trzeba się zastanowić, na ile te dotychczas wypracowane kategorie są przydatne do analizy sfery internetowej. Właściwie socjologia powinna zareagować na przemiany świata, redefiniując różne pojęcia – takie jak grupa społeczna, wspólnota, więź społeczna. Tradycyjne definicje zwracają uwagę choćby na to, że w grupie musi istnieć styczność bezpośrednia, częste spotkania itd. Tymczasem niejednokrotnie jest tak, że jestem bliżej związany z jakąś społecznością internetową niż z tymi w realnym świecie. W świetle starych pojęć to nie jest grupa społeczna, a faktycznie nią jest.
Ważnym pytaniem jest, czy poprzez swoją specyfikę wpływania na nasze życie w sposób holistyczny, internet nie spowoduje atomizacji społeczeństwa? Może się ona ujawnić w tym, że będziemy coraz bardziej zamykać się przy komputerach, ignorując to, co na zewnątrz.
– Myślę, że w świetle tego, co nas otacza, takie wizje można włożyć między bajki – od- -powiada socjolog. – Podobnie było z telewizją. Kiedy wchodziła do użycia na masową skalę, również mówiono, że teraz każdy się zamknie w swoim mieszkaniu przy odbiorniku. Tak się nie stało, dzisiaj telewizja jest sposobem spędzania czasu wolnego – rozrywką lekką, łatwą i przyjemną, ale (dla zdecydowanej większości) nie sposobem życia. Podobnie będzie z internetem – jest on raczej narzędziem niż tą przestrzenią, w której chcielibyśmy swoje życie wieść. Dobrym przykładem jest funkcjonowanie Naszej Klasy. O ile początkowo uczestnictwo w niej było ważne samo w sobie, to później stała się poręcznym narzędziem. Poprzez portal można się było skomunikować ze znajomymi i spotkać w realnym świecie. Na Facebooku chodzi w dużej mierze o przepływ informacji o tym, co się dzieje dookoła mnie – wiadomości o koncertach, wystawach czy spektaklach.
Internet jest nierozłącznie związany z globalizacją, choć dzisiaj trudno już orzec, czy pozostaje jej narzędziem czy też przyczyną. To właśnie niejednoznaczność i zmienność tego obszaru ludzkiego życia sprawia, że trudno wyrokować o przyszłości – tak w sposób potoczny, jak i w kategoriach naukowych.
– Internet jest zarówno pochodną wielu zmian świata, jak też sam te zmiany napędza. Tworzy się swego rodzaju zamknięte koło. Mówiąc o genezie sieci, trzeba oczywiście wspomnieć o całej infrastrukturze, możliwościach technicznych. Z drugiej strony, pojawiła się potrzeba łatwej, taniej i szybkiej komunikacji w globalnej skali. Wraz z rozwojem sieci, ta potrzeba również wzrasta. To mechanizm, który został rozpędzony i już chyba nie da się go zatrzymać – kończy dr Górny.