Kto? Ja. Co prawda niechętnie; ale gdy o to zwrócił się rzecznik prasowy UŚ, nie bardzo miałem wybór– wypowiedziałem się w głośnej ostatnio sprawie rzekomego porwania małej Madzi. Było to jeszcze przed odkryciem Jej zwłok. Nagrywali pół godziny dla TVN24, a w programie z tego ukazało się jedno zdanie – zgrabny, co prawda, ale jednak banał. W zasadzie nie powinno mnie to dziwić. Kilkudziesięcioletnie doświadczenie opiniodawcze nauczyło mnie przecież, że eksperta często traktują jak pijak latarnię – przychodzi się doń nie po światło, ale po oparcie. A dzięki tej wypowiedzi, regionalny oddział uzyskał swoje; umieścił coś w emisji ogólnopolskiej. I tylko do tego byłem im potrzebny.
Od reszty byli eksperci z Warszawy. Bo mądrzy ludzie to mieszkają w Warszawie. Tak przynajmniej wywnioskować można, licząc tzw. czasy antenowe. Nie dziwiłoby to, gdyby przyjąć, że decyduje kryterium łatwego dostępu. Centralne studio jest w Warszawie, to sprowadzają miejscowych specjalistów. Ale w tej sprawie zabrzmiały inne nuty. Pytano, dlaczego do takiego śledztwa nie sprowadzono specjalistów z Warszawy. Psycholog-celebryta dziwił się, skąd w sprawie wziął się jakiś psycholog z prowincji. Nic to, że najbardziej znaczące ośrodki psychologii sądowej mieszczą się akurat na obrzeżach kraju – w Gdańsku (WNS UG), w Krakowie (CMUJ) i właśnie w Katowicach (WPiPS UŚ). Nic to, że w prokuratorskim zespole był doktor kryminalistyki, a o zastosowaniu aresztu zadecydował sędzia, który z tejże kryminalistyki kończy przygotowywać rozprawę doktorską. Ważniejszy był warszawski autorytet, którego kompetencje wielu kontestowało zanim jeszcze przed laty przeszedł na emeryturę. I warszawska psycholożka; chyba w telewizji ulubiona, bo często występująca w audycjach typu talk-show.
W tej sprawie przez telewizję przewinęło się wielu ekspertów. Niektórzy, np. koleżanki i koledzy z Instytutu Prawa Karnego UW, wypowiadali się z roztropnym umiarem. Innych – a ich, niestety, była większość – słuchałem, zastanawiając się: skąd ja to znam? I wreszcie sobie przypomniałem: Szklana pułapka; tam też do telewizji sprowadzono takiego „jajogłowca”, co gadał od rzeczy. Co się więc dziwić, że potem nas, naukowców, nie szanują. Że jesteśmy dla nich tylko elementem układanki, z której złożą program, za który im zapłacą – im, nie nam! Jeszcze krok, a zaczną nas traktować jak paparazzi celebrytów, których nazywają „ryjami”, a ich wartość opisują kwotami, jakie dostają za fotografie.
Szanujmy się! I nie zapominajmy o zasadzie primum non nocere! Bo w tej sprawie „mędrcy” szkodzili. Snuli uczone wywody o porwaniach, handlu dziećmi etc. Przymusiło to zespół śledczy do eksponowania wobec mediów właśnie działań odnoszących się do tej wersji; a negliżowania tych, które w ostatecznych rozrachunku i tak doprowadziłyby do Sprawczyni. Gdy sprawa znalazła swój tymczasowy finał, „eksperci”, jakby nie pamiętając własnych wcześniejszych wypowiedzi, ochoczo a bezwstydnie dołączyli do grona krytyków. W efekcie autorytet organów ścigania doznał uszczerbku – nieproporcjonalnie do popełnionych błędów, o ile w ogóle w tej sprawie popełniono jakieś poważne błędy. Bo z pewnością nie było błędem rygorystyczne przestrzeganie prawa – jego litery i ducha.
Z pewnością ta sprawa organom ścigania dostarczyła bolesnych nauczek. Nie tylko, jak prowadzić takie sprawy; ale i jak prowadzić politykę informacyjną, strzec tajności podejmowanych czynności, zwłaszcza wobec „konkurujących” z nimi prywatnych detektywów etc. Niechże i dla nas będzie nauczką!